Egzorcysta

Przy "Egzorcyście" spotkało się wiele niezaprzeczalnych zalet: świetna historia, społeczny niepokój, otoczenie legend, a także… dyskretny związek z "Gwiezdnymi wojnami". 26 grudnia mija 40 lat od wejścia filmu Williama Friedkina na ekrany.

Po seansie tego filmu niektórzy widzowie od razu biegli do najbliższego kościoła. Co z tego, że już od premiery było wiadomo, że "Egzorcysta" jest podejrzany. Legendy krążyły o nim jeszcze przed wejściem na ekran. O tym, że w taśmie, na której nakręcono film, mieszka szatan. Że Linda Blair jest wcielonym diabłem. Że wypadki na planie to sprawka nadprzyrodzonych sił. Że w trakcie seansu widzowie mdleją albo uciekają z kina. Sam proces kręcenia filmu też nie wyglądał najlepiej. Zdjęcia przedłużały się, budżet rósł. Podczas pracy nad filmem zmarło dziewięć osób. Scenograficzna makieta filmowego domu MacNeilów spłonęła. Po dwustu dniach kręcenia większość ekipy żyła w przekonaniu, że ukończyła właśnie film przeklęty.

William Friedkin wycinał z gotowego materiału przerażające sceny, bo wydawało mu się, że "to za wiele" i film jest zbyt straszny. Blair jeszcze pół roku po premierze chodziła w obstawie ochroniarzy ze strachu przed atakami religijnych fanatyków. Jeden z fałszywych proroków z zarządu wytwórni rekomendował wstrzymanie dystrybucji, a niejedno kino zakazywało seansów "Egzorcysty". Żadna z tych rzeczy nie przeszkodziła jednak ludziom masowo ruszać do kin. W Wielkiej Brytanii, gdy w kilku miastach wycofano tytuł z repertuaru, pewna firma transportowa organizowała zbiorowe wycieczki do najbliższego miejsca, w którym można było obejrzeć produkcję. Frekwencja dopisywała, bo i rzeczywistość zgotowała filmowi reklamę, jakiej nie wymyśliłyby najtęższe umysły.