Skocz do zawartości
LM.plWiadomościBo sąsiad nie chciał więcej dzieci. Ta kradzież zelektryzowała całą Polskę

Bo sąsiad nie chciał więcej dzieci. Ta kradzież zelektryzowała całą Polskę

KONIŃSKIE WSPOMNIENIA

Dodano:
Bo sąsiad nie chciał więcej dzieci. Ta kradzież zelektryzowała całą Polskę
Konińskie Wspomnienia

W 1965 roku podczas budowy Elektrowni „Pątnów” doszło do zdarzenia, które sprawiło, że o Koninie mówiła przez chwilę cała Polska. Z placu budowy zniknęło wtedy bardzo cenne i niebezpieczne narzędzie.

Brak defektoskopu, urządzenia zawierającego iryd-192, pierwiastek promieniotwórczy niezwykle potrzebny przy budowie kotłów elektrowni, a jednocześnie śmiertelnie niebezpieczny dla ludzi, odkryto w poniedziałek, 13 września 1965 roku.

Obiecano bezkarność

Na zawiadomienie milicji i prokuratury zdecydowano się dopiero w środę, po dwóch dniach bezskutecznych poszukiwań. W sprawę od razu włączyło się Centralne Laboratorium Ochrony Radiologicznej w Warszawie (CLOR), które swoje działania zaczęło od zmierzenia poziomu promieniowania na terenie całej budowy pątnowskiej siłowni. Bez skutku. W tej sytuacji kierownictwo zwróciło się z apelem do załogi, żeby złodziej podrzucił po cichu skradziony iryd albo zostawił gdzieś kartkę ze wskazaniem miejsca, gdzie go schował. W zamian obiecano sprawcy bezkarność.

Wszystko to nie przyniosło żadnych rezultatów, więc zdecydowano się na krok w ówczesnych warunkach desperacki i podano do prasy komunikat, w którym podkreślono przede wszystkim zgubne dla zdrowia skutki przebywania w pobliżu promieniotwórczego pierwiastka. Była to nie lada sensacja, więc wiadomość trafiła nawet na czołówkę najważniejszej partyjnej gazety czyli Trybuny Ludu.

Królicza jama

Dopiero to zadziałało na złodzieja. 23 września jeden z robotników zawiadomił kierownika budowy, że do kradzieży przyznał się pracujący z nim zaledwie od trzech miesięcy dziewiętnastoletni pomocnik montera. Chłopaka natychmiast zatrzymano, a pojemnik z izotopem wydobyto z... króliczej nory, do której przerażony sprawca wrzucił zagrabiony kilka godzin wcześniej pojemnik z maleńkim jak łebek zapałki izotopem.

Jak wyjaśnił, miał go przy sobie mniej więcej przez sześć godzin od kradzieży, a trzymał go w kieszeni spodni. Ponieważ w drodze do domu poczuł ból uda w miejscu, gdzie znajdowała się skradziona drobina promieniotwórczego metalu, postanowił się go pozbyć. Schował do pojemnika, który wymontował z defektoskopu, owinął w gazetę, a całość wcisnął do króliczej jamy, na którą natknął się w pobliżu ścieżki prowadzącej do jego domu.

Nie chciał więcej dzieci

Jak a przede wszystkim dlaczego Krzysztof Zgorzelak (imię i nazwisko zmienione) ukradł niebezpieczny izotop promieniotwórczy? Najbardziej znana wersja jest taka, że chciał w ten sposób pomóc sąsiadowi, który miał już ponad dziesiątkę dzieci i nie chciał więcej. Kiedy Zgorzelaka przyjęto do pracy, usłyszał na szkoleniu bhp, że izotop promieniotwórczy powoduje bezpłodność, więc uznał, że może być doskonałym środkiem antykoncepcyjnym.

W sobotę (w latach sześćdziesiątych pracowało się sześć dni w tygodniu) podejrzał, gdzie operator chowa defektoskop, a w niedzielę rano po niego wrócił. Było to urządzenie, za pomocą którego sprawdzano szczelność spawów rur w budowanym właśnie kotle Elektrowni Pątnów. Polegało to na tym, że umieszczano je wewnątrz owej rury, a na zewnątrz przykładano do spawów licznik poziomu promieniowania. Jeśli niczego nie pokazywał, uznawano, że łączenie jest szczelne.

Krew z nosa

W niedzielę rano Krzysztof Zgorzelak bez trudu wszedł na teren budowy, ściągnął 25-kilogramowy defektoskop z betonowego rusztowania, przepiłował jeden i rozbił drugi zamek broniący dostępu do irydu, a następnie wyjął izotop z pojemnika i włożył do kieszeni. Do domu pod Kramskiem pojechał pociągiem, a ostatni odcinek drogi pokonał piechotą. Do kradzieży i porzucenia niebezpiecznego ładunku nikomu z rodziny ani kolegów się nie przyznał.

strona 1 z 3
strona 1/3
Potwierdzenie
Proszę zaznaczyć powyższe pole