Skocz do zawartości
Polska

Wybory 2024: Kandydaci na radnych gmin, powiatu i miasta. Zobacz, kto się zgłosił! [PEŁNE LISTY]

Prześlij nam swoje filmy, zdjęcia czy tekst. Bądź częścią naszego zespołu. Kliknij tutaj!

LM.plSportDariusza Kasprzaka krótka opowieść nie tylko o boksie

Dariusza Kasprzaka krótka opowieść nie tylko o boksie

Dodano:
Dariusza Kasprzaka krótka opowieść nie tylko o boksie
Zagłębie Konin

Kontynuujemy wspomnienia związane ze zdobyciem złotych medali przez Zagłębie Pollas Konin już ponad 30 lat temu. Tym razem bohaterem tego tekstu jest Dariusz Kasprzak, jeden z czołowych zawodników tamtej drużyny.

Okazało się, że podczas pracy nad opisem wydarzeń z 1991 roku nagromadziło się sporo materiału, z którego kolejną częścią możecie się dzisiaj zapoznać. Ludzkie życie nie jest jednak jednowymiarowe, i w przypadku Dariusza Kasprzaka nie zabrakło wątków wykraczających poza boks. I od nich postanowiłem zacząć, by z czasem skupić się już na tym, co było najistotniejsze podczas naszej rozmowy.

Życie po życiu, czyli może piłka nożna?

Mało znane są dwa wątki. Jednym z nich jest fakt, iż gdy jego kariera pięściarska zmierzała ku końcowi, mógł zostać...piłkarzem Górnika Konin. Z hali Rondo korzystało także Zagłębie i – w okresie zimowym – Górnik Konin. Z uwagi na zbliżone godziny treningów często się ze sobą mijali, albo jedni czekali aż swoje zajęcia zakończą drudzy. W jednym z takich momentów Dariusza Kasprzaka zauważył ówczesny szkoleniowiec Biało-niebieskich. – Był chyba 1993 albo 1994 rok. W ramach rozgrzewki graliśmy w halówkę. Nikt nie odstawiał nogi, zawsze graliśmy szybko, ostro i intensywnie. Mimo, że to było granie tylko dla zabawy, to jednak włączał się element rywalizacji. I ponoć ówczesny trener Górnika, którego nazwiska nie mogę sobie przypomnieć (a był to charakterny facet z osobliwym podejściem do zawodników), miał dowcipnie zapytać masażystę Górnika: A ten, to co za jeden? Dajcie mi go do drużyny! On mi zrobi porządek! No i ten masażysta podszedł potem do mnie i powiedział, jak to trener bardzo pozytywnie ocenił moją przydatność dla Górnika. Ale jakoś nie byłem zainteresowany grą w piłkę, chociaż to był pierwszy sport, jaki zacząłem trenować. Zresztą nie odebrałem tego na poważnie. Uważam, że to było bardziej w formie żartu.

Innym piłkarskim wątkiem jest ten związany z grą lidze zakładowej na hali. – W drugiej połowie lat 90-tych toczyły się zakładowe rozgrywki halowe. Wygraliśmy druga ligę, wszyscy się szykowali, aż w pierwszej zagramy z MZK. A oni mieli zawodników, którzy grali w niezłych klubach na trawie. Na każdego szli twardo, nie dawali sobie w kasze dmuchać. No i po naszym awansie mieli zagrać z bokserami. Wszyscy na to czekali, jednak wtedy rozwiązano ligę i nigdy nie przekonamy się już, kto by był lepszy na parkiecie i poza nim – dodaje z uśmiechem pan Darek.

A wracając na chwilę do Górnika... Może gdyby tamten trener jednak nie żartował, to kto wie, czy z Kasprzakiem w składzie klub spełniłby marzenia wielu kibiców i awansował do ówczesnej I ligi? Tego się już nie dowiemy. Wiemy natomiast, że niedługo po zdobyciu mistrzostwa przez Zagłębie w klubie nie działo się zbyt dobrze. Doszło do tego, że zawodnicy sami musieli jeździć po okolicznych firmach i szukać sponsorów. – Okres transformacji ustrojowej powodował, że wiele klubów się rozpadało. My także mieliśmy swoje problemy. Na dwa, trzy dni przed meczem nie wiadomo było, czy będziemy walczyć, albo czy będą pieniądze na wypłaty. Przez półtora roku z Mirkiem Bobrowskim jeździliśmy i szukaliśmy sponsorów. Ludzie nas znali i dzięki temu udawało się zbierać drobne kwoty, które wystarczały także na spłacanie zaległości.

Jak to się wszystko zaczęło?

Taka była oto smutna rzeczywistość klubu, który jeszcze kilkanaście miesięcy wcześniej był na szczycie, a potem wiodło mu się coraz gorzej. Lepiej jednak pamiętać te dobre chwile. Jak w ogóle doszło do tego, że obecny trener Copacabany został drużynowym mistrzem Polski? – Do boksu trafiłem przypadkiem bardzo późno, bo jako szesnastolatek. Uczyłem się w Koperniku na Starówce, w pewnym momencie przyszedł nauczyciel wf i powiedział, że otwiera szkółkę bokserską. Poszło nas tam kilku, zostałem tylko ja. Nie zdążyłem się dobrze nad tym zastanowić, a po dziesięciu miesiącach treningów byłem mistrzem Polski juniorów, wygrałem 26 walk i nie zaliczyłem żadnej porażki. Kilka lat później mogłem świętować Drużynowe Mistrzostwo Polski. Coś niesamowitego. Tak szczerze powiedziawszy, to nie wiem kim bym był, gdyby nie boks. Będąc nastolatkiem uciekałem często do wujka na wieś. Tam było moje miejsce, gdzie na łowieniu ryb spędzałem każdą wolną chwilę.

Dlaczego zatem nie został przy tym „większym” boksie? – Innych propozycji ze świata boksu nie było, miałem już swoje lata. Zresztą, nikt z nas nie zdecydował się na zawodowstwo. Na początku roku, w którym zdobyliśmy tytuł, brałem udział w świątecznym turnieju w Goeteborgu. W trakcje walki pękł mi łuk brwiowy, przeciwnik uderzył mnie głową. Zależało mi na tym żeby wytrzymać, ale niestety pomimo wygranej walki nie dopuszczono mnie do finału. Chwilę po tym pojechałem do USA, wygrałem walkę i znowu pękł mi łuk. To był rok 1991, gdy Zagłębie walczyło o tytuł. Wróciłem ze Stanów i mimo kontuzji wystąpiłem w pierwszym meczu, który jak się potem okazało był początkiem drogi do wywalczenia tytułu Drużynowego Mistrza Polski. Walczyłem z Grzegorzem Jabłońskim, który był dla mnie zawsze niewygodnym mańkutem, czyli zawodnikiem boksującym z odwrotnej pozycji, niesamowicie lotny na nogach w defensywie. No i znowu poszedł łuk brwiowy. Ogółem stoczyłem ponad 220 walk, zdecydowaną większość wygrałem. Bywało, że gorzej się czułem po niektórych wygranych, niż przegranych pojedynkach. Szczyt mojej formy przypadł na sierpień 1991 roku. Na swoim koncie miałem zdecydowane wygrane w meczach międzypaństwowych z Hiszpanią i Anglią, wygrałem z mistrzem świata juniorów, faworyzowaną nadzieją boksu angielskiego w trzeciej rundzie przed czasem i był to mój bilet do Australii na mistrzostwa świata. Nie zdobyłem medalu na tym turnieju i byłem rozgoryczony. Forma już niestety nie była taka, jak latem. Jest też historia związana z udziałem w sparingu – kto wygra, ten jedzie na eliminacje do Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie. Pomimo tego, że wygrałem z moim rywalem, Jackiem Bielskim, to on pojechał, ale te eliminacje przegrał. Był to chyba moment zwrotny w moim życiu sportowca. Załamałem się wtedy nieco, coś we mnie pękło. Z czasem, coraz gorzej mi się boksowało. Nie wiem, co się stało. Coraz częściej brakowało mi motywacji, a zarazem sił. Nie mogłem zrozumieć tego, że wojownik musi walczyć o przetrwanie. Do tego bez widoków na lepszą przyszłość mojego kochanego klubu.

Dobre wspomnienia zostaną na zawsze

Mimo wszystko dobrych chwil także nie brakowało. – Przez dziesięć lat brałem udział w obozach, meczach, turniejach międzynarodowych jako reprezentant Polski w różnych kategoriach wiekowych. Na kadrze spotykałem się z wieloma znanymi zawodnikami. Długo by wymieniać, ale był np. młodziutki wtedy Dariusz Michalczewski, który potem zdecydował się zostać w Niemczech. Był Andrzej Gołota, wszyscy pamiętamy, jak daleko doszedł. Czy chociaż nasz ostatni medalista Olimpijski z Barcelony Wojtek Bartnik. Od czasu do czasu kontaktują się ze mną przedstawiciele Polskiego Związku Bokserskiego. Kilka razy proponowano mi objęcie kadry seniorów, jednak praca zawodowa nie pozwala mi opuszczać Konina.

A dlaczego będąc zawodnikiem Olimpii Poznań (przymusowa służba wojskowa) zdecydował się na powrót do Konina? – Propozycja z Zagłębia była gorsza, ale wizja budowy mocnej drużyny w Koninie oraz lokalny patriotyzm spowodowały, że zdecydowałem się wrócić. W 1989 roku, dwa miesiące przed ślubem miałem mieszkanie, telewizor kolorowy, lodówkę. To był dobry start w dorosłe życie. Oczywiście Poznań to miasto, które wtedy i dzisiaj oferuje nieporównywalne z Koninem możliwości, jednak nie bardzo czułem jego klimat. I między innymi dlatego wróciłem.

Dariusz Kasprzak wrócił po to, aby z kolegami z Zagłębia na stałe zapisać się w historii Polskiego i konińskiego sportu. – Czasami, gdy na ulicy spotkam jeszcze tych starszych kibiców, to wspominają nasz sukces i mówią: to były czasy! Wtedy byliśmy na szczycie. Ludzie nas kochali i szanowali. Miło się robi, że ktoś jeszcze pamięta, jaki sukces osiągnęliśmy – zakończył były pięściarz Zagłębia Konin.

 

Dariusza Kasprzaka krótka opowieść nie tylko o boksie
Dariusza Kasprzaka krótka opowieść nie tylko o boksie
Dariusza Kasprzaka krótka opowieść nie tylko o boksie
Potwierdzenie
Proszę zaznaczyć powyższe pole