Jak wicepremier Gomułka konińską kopalnię uratował
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA
Wszystko mogło się potoczyć zupełnie inaczej, gdyby w sierpniu 1945 r. Władysław Gomułka nie pomógł kopalni w uzyskaniu kredytu, który pozwolił na dokończenie budowy brykietowni.
Wszystko mogło się potoczyć zupełnie inaczej, gdyby w sierpniu 1945 r. Władysław Gomułka nie pomógł kopalni w uzyskaniu kredytu, który pozwolił na dokończenie budowy brykietowni.
Czy prawobrzeżny Konin, nazywany dzisiaj nowym Koninem, mógł nie powstać? Pewnie by powstał, bo już podczas wojny Czarków został włączony w granice miasta, ale jak duże byłoby nowe konińskie osiedle, gdyby w 1945 r. nie uruchomiono kopalni węgla brunatnego i fabryki brykietów? Mogło być przecież i tak, że na eksploatację brunatnego paliwa w Koninie władze państwowe zdecydowały się dopiero na początku lat pięćdziesiątych lub nawet później i wtedy wszystko mogło wyglądać zupełnie inaczej. Jak? Tego już nie dowiemy się nigdy.
Ostatnia szansa
Wyjazd do Warszawy na spotkanie z Władysławem Gomułką, pełniącym wówczas funkcję wicepremiera i I sekretarza Polskiej Partii Robotniczej, a więc jedną z najważniejszych osób w państwie, był misją ostatniej szansy dla kopalni, która w połowie 1945 r. miała wprawdzie jeszcze znaczące zapasy odkrytego węgla, ale na dłuższą metę nie była w stanie dalej funkcjonować bez własnej brykietowni.
Po odwodnieniu odkrywki, w kwietniu 1945 r. załoga podjęła ręczne wydobycie i sprzedaż węgla brunatnego. Kupowano go bardzo chętnie, ale kierownictwo kopalni zdawało sobie sprawę, że jest to stan przejściowy i jak tylko w sprzedaży pojawi się znowu węgiel kamienny, dotychczasowi odbiorcy odejdą. Dalszy zbyt mogła zapewnić tylko przeróbka węgla brunatnego na brykiety lub energię elektryczną, a więc dokończenie budowy brykietowni i elektrowni w Marantowie. Nie można było jednak tego zrobić bez kredytu, którego bank nie chciał konińskiej kopalni udzielić.
Tyle prądu, co Wielka Brytania
Z konieczności uruchomienia brykietowni zdawano sobie sprawę od chwili przejęcia kopalni przez polskie kierownictwo. Nieznane były jednak założenia jej procesu technologicznego, bo Niemcy nie pozostawili żadnej dokumentacji technicznej ani ekonomiczno-księgowej. Dopiero pod koniec lutego, po wyzwoleniu Poznania, wybrano się do stolicy Wielkopolski, gdzie miała podczas wojny swoją siedzibę niemiecka spółka, będąca właścicielem konińskiej kopalni. W rozbitym przez granat sejfie znaleziono grube teczki z aktami, których zawartości nie było czasu wertować, bo na ulicach wciąż było niebezpiecznie. Wyrzucano je przez okno z pierwszego piętra prosto na ciężarówkę, bo klatka schodowa została zburzona podczas działań wojennych.