Skatowany pies wraca do zdrowia. Właściciel stanie przed sądem

Pobitego metalowym prętem psa udało się uratować. Miko czuje się już dobrze, ale jest bardzo nieufny. Miłośnicy zwierząt zamierzają wnioskować do sądu o najwyższy wymiar kary dla jego 37-letniego właściciela.

Dramat niespełna rocznego kundelka rozegrał się pod koniec lipca w Mikorzynie. Wtedy to mundurowi dostali sygnał od anonimowego rozmówcy, że jeden z mieszkańców pobił swojego psa i ten najprawdopodobniej nie żyje. Policjantom udało się go szybko odnaleźć. Zwierzę było w stanie krytycznym. Nie było w stanie poruszać się o własnych siłach. Natychmiast trafiło do weterynarza, a później do Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. - Jego stan fizyczny teraz jest dobry, ale pies nie ufa ludziom i bardzo się boi. Gryzie przy każdej próbie dotknięcia go - mówi Kinga Kijak, prezes TOZ w Koninie.

Pies został skatowany przez swojego 37-letniego właściciela, bo uciekł na sąsiednią posesję. Mężczyzna w chwili zatrzymania był kompletnie pijany. Miał w organizmie ponad 2 promile alkoholu. Trafił do izby wytrzeźwień, a potem usłyszał zarzut działania ze szczególnym okrucieństwem. - Będziemy wnioskować o najwyższy wymiar kary, to jest wyrok 3 lat więzienia. Mamy nadzieję, że sąd nie będzie kwestionował wniosku o odebranie mu psa. Ale będziemy też wnioskować o zakaz posiadania przez tego pana zwierząt na maksymalny okres, czyli 10 lat - mówi Kinga Kijak.

Miko, bo takiego imię pies otrzymał w schronisku, póki co nie może być adoptowany. Nowego domu będzie szukał po zakończeniu sprawy sądowej.