Wystawili za okno, przykładali pistolet do głowy, szantażowali
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA
Bycie działaczem nielegalnej opozycji w latach osiemdziesiątych łatwe nie było. Jej poczynaniom pilnie przyglądała się Służba Bezpieczeństwa, gotowa na wiele, byle zdobyć potrzebne informacje i sparaliżować aktywność solidarnościowego podziemia.
To niekoniecznie musiała być czysta fizyczna przemoc. Żeby nakłonić ludzi do uległości i współpracy tego rodzaju służby na całym świecie stosują najpierw szantaż i zastraszanie. Jeśli ktoś zdradzał współmałżonka czy miał słabość do hazardu, funkcjonariusz miał już na niego haka. Wtedy paszportu nie trzymało się w domu, tylko w urzędzie i przed każdym wyjazdem, trzeba było prosić o jego wydanie. Jeśli ktoś chciał studiować za granicą lub potrzebował kupić choremu dziecku lekarstwo, dostępne tylko w zachodnim świecie, esbek stawiał go przed alternatywą: podejmiesz współpracę albo paszportu nie dostaniesz.
Lubił bić pałką
Każdy przypadek był inny, więc pozwolę sobie przytoczyć kilka przykładów z procesów byłych funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa i milicji, którzy po 1989 roku stanęli przed sądem. - Najgorszy był Julian K. – mówił w grudniu 2003 roku jeden z poszkodowanych. - Wszyscy wiedzieli, że lubi bić pałką. Kiedy pierwszy raz uderzył mnie w plecy, nie wiedziałem, gdzie się znajduję.
Julian K. nie był funkcjonariuszem Służby Bezpieczeństwa, pracował w pionie kryminalnym, ale – jak sam się chwalił – był wypożyczany „do mokrej roboty”. Jednemu z przesłuchiwanych pokazał najpierw plik zdjęć z ofiarami morderstw, po czym przeładował pistolet i zasugerował, że „o wypadek nietrudno”.
Typ spod ciemnej gwiazdy
Podobne metody stosował Leon W. – To typ spod ciemnej gwiazdy – mówiła na sali sądowej jedna z jego ofiar. – Kiedy mnie zatrzymali w połowie 1984 roku, byłem uczniem trzeciej klasy szkoły górniczej. Siedziałem prawie miesiąc i choć od tego czasu minęły już 22 lata, nadal pamiętam niemal każdą chwilę. Przesłuchiwali mnie Leon W. (na zdjęciu w białej marynarce) i Jan D. Różnie to wyglądało: czasem brali mnie na godzinkę w ciągu dnia, a innym razem znowu budzili w środku nocy i maglowali do rana. Wszystko, co robili, było obliczone na zastraszenie: Leon W. to przystawiał mi pistolet do skroni, to przypominał, że mam rodzinę i groził, że komuś z moich bliskich może się coś stać