Winnych zbrodni wojennej na mieszkańcach Konina nie ustalono
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA
Jeszcze dwanaście godzin wcześniej siedział w domu, odpoczywając po męczącym dniu w restauracji, a teraz stał pod kamienicą Zemełki w Koninie z zawiązanymi oczami. Potem padły strzały i zapadła ciemność. Tak we wrześniu 1939 roku skończyło się życie 47-letniego Aleksandra Kurowskiego.
Żandarmi zabrali go z domu 21 września wieczorem, kiedy akurat przysiadł na krześle, żeby odpocząć po całym dniu spędzonym w restauracji. Właśnie zdjął buty i marynarkę i chłonął przez chwilę wieczorny spokój i ciszę, kiedy rozdarło ją walenie do drzwi.
Na widok ojca zaczął krzyczeć
Wśród około dwustu, może trzystu mieszkańców Konina, których nazajutrz rano Niemcy zgromadzili na rynku, było również dwoje starszych dzieci Aleksandra. Jadwiga Kurowska została z młodszą córką w domu. - Nie godzi się patrzeć na okrutną śmierć człowieka - tłumaczyła trzynastoletniej Ninie, nie zdając sobie sprawy, że mówi o własnym mężu.
Basia była u koleżanki i widziała cały rynek z wysokości balkonu, ale to Wiesiek ponad głowami tłumu rozpoznał ojca w wyższym z dwóch mężczyzn, prowadzonych na kaźń. - Obok mnie stał młody syn Kurowskiego - Izzy Hahn opowiedział po latach o tym, co wówczas zobaczył, Theo Richmondowi, który opisał to wszystko w swojej książce. - Nie wiedział, że to jego ojciec ma zostać rozstrzelany, dopóki nie zobaczył, jak wychodzi na plac. Na widok ojca zaczął strasznie krzyczeć.
Rezerwiści z 208 dywizji
Rozpacz siedemnastolatka zdusił stojący obok niemiecki żołnierz, uderzając go kolbą karabinu w twarz. To nie była jakaś zbrodnicza formacja w rodzaju Waffen SS czy Gestapo, ale rezerwiści wcieleni do 208 Dywizji Piechoty, pozostającej pod dowództwem generała Moritza Andreasa. A egzekucja na konińskim rynku była jedną z wielu, jakie w tych dniach odbyły się w miastach i miasteczkach Wielkopolski, żeby zastraszyć ich mieszkańców i zniechęcić do jakichkolwiek działań przeciwko najeźdźcom.