W pół godziny stracili dom i na ponad trzy lata popadli w niewolę
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA
Gdyby poproszono mnie o wskazanie kogoś z lat budowy powojennego Konina, komu winniśmy z tego tytułu pamięć, wpisaną w nazwę ulicy, skweru czy innego miejskiego obiektu, bez wahania wskazałbym na Józefa Karykowskiego.
Nie jest jedyną osobą z tamtych lat godną, moim zdaniem, upamiętnienia, ale jako pierwszy przychodzi mi w takiej chwili na myśl za sprawą odwagi, o której napisałem we wspomnieniu po jego śmierci w połowie sierpnia tego roku. A była to odwaga bardzo rzadko spotkana zarówno wtedy jak i dzisiaj, polegająca na podejmowaniu działań, których podejmować nie musiał, dla osiągania celów, które uznawał za ważne. W ten sposób doprowadził do Pątnowa prąd, a do Konina ciepło. A ponieważ ani jednego, ani drugiego nikt mu nie zlecił, za to co zrobił, prędzej mógł się spodziewać kłopotów, niż zaszczytów.
Każda chwila tego dnia
O tym, co Józef Karykowski pożytecznego zrobił, już kilka razy pisałem („Rondo, którego nie było”), więc tym razem chciałbym opowiedzieć o wydarzeniach, które on sam uznawał na najważniejsze w swoim życiu. Kiedy osiem lat temu spotkaliśmy się po raz pierwszy, swoją opowieść zaczął od opisu dzieciństwa i wywózki w 1941 roku na roboty przymusowe do Niemiec. Na moją sugestię, że jest to temat na pewno ważny, ale chciałbym najpierw usłyszeć o jego udziale w budowie nowego Konina, wyjaśnił mi, dlaczego na początek chce mi opowiedzieć o czymś innym.
- W moim długim życiu (miał wtedy 83 lata – dop. autora) było wiele wydarzeń, do których wracam pamięcią, ale najsilniej zapisała się w niej październikowa niedziela dwunastego października tysiąc dziewięćset czterdziestego pierwszego roku. Od lat, ilekroć zaczyna się jesień, w mojej pamięci odżywa każda chwila tego dnia.
Krzyczał, popychał i groził
Na wdarcie się do pogrążonego we śnie domu grupy obcych ludzi w mundurach nikt nie jest przygotowany. 12 października 1941 roku Niemcy przeprowadzili w Pątnowie jedną z licznych akcji wysiedleńczych. Polacy dostali dwadzieścia minut na ubranie się i zabranie najpotrzebniejszych rzeczy. Trzynastoletni Józek z przerażeniem obserwował to, co działo się w jego bezpiecznym dotąd domu.