Technikum zaczęli z Cyrankiewiczem, ale bez... minispódniczek
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA
Niespełna dwa miesiące po rozpoczęciu nauki, w październiku 1965 roku, ich szkołę odwiedził sam premier Józef Cyrankiewicz. Bo Konin stawał się wtedy jednym z najważniejszych miejsc na mapie przemysłowej Polski, więc każda i każdy z czterdziestki wybrańców, którzy dostali się wtedy do klasy o specjalności elektrycznej Technikum Mechaniczno-Elektrycznego w Koninie, wiedzieli, że po skończeniu szkoły w ofertach pracy będą mogli przebierać jak w ulęgałkach.
Rozpoczętą w 1965 roku naukę wspomniana wyżej klasa skończyła pięć lat później maturą, od której mija właśnie pół wieku. Z tej okazji Andrzej Janicki, jeden z ówczesnych maturzystów, opisał i wydrukował jej dzieje, które stały się podstawą niniejszej publikacji.
Tylko cztery dziewczęta
– Do egzaminu wstępnego w czerwcu 1965 roku na kierunek elektryczny przystąpiło ponad sto trzydzieści osób – wspomina Andrzej Janicki z rocznika 1951, szczególnego również z tego powodu, że jako ostatni kończył siedmioklasową szkołę podstawową. – Ostatecznie do naszej klasy o specjalności elektrycznej przyjęto czterdziestu chłopaków i tylko cztery dziewczęta.
Przez pierwszy rok ich wychowawcą był Stanisław Woś, który uczył również rysunku technicznego. Oczywiście pan profesor Woś, bo w taki sposób uczniowie polskich szkół średnich zwracali się do swoich pedagogów już od dziesięcioleci i zwyczaj ten zanikł dopiero po 1989 roku.
- Języka polskiego uczyła nas pani Anna Namysł-Derbiszewska, matematyki Zygmunt Szatkowski, fizyki Eugeniusz Pawlak, a chemii Leonard Frankiewicz – wylicza Andrzej Janicki. - Natomiast historii uczyły nas kolejno panie Alicja Sadowska i Krystyna Wojtenko. Języka rosyjskiego z kolei uczyli Maria Pawłowska i Bogdan Majewski, a francuskiego - Jerzy Piechocki. Wychowanie fizyczne mieliśmy z panem Stanisławem Rusinem.
Żadnych spodni ani minispódniczek
Dyrektorem a zarazem postrachem szkoły był Aleksander Kozłowski, nazywany przez uczniów „Szynu”, ponieważ nieznacznie seplenił, a perory pod adresem swoich podopiecznych zwykł zaczynać zwrotem „synu”. Szkoła była nowa, więc w trosce o stan podłóg dyrektor bardzo pilnował, żeby wszyscy nosili kapcie, a że charakter miał wybuchowy, wszyscy jak ognia bali się, żeby mu nie podpaść.
Dziękujemy za Twoją obecność. Obserwuj nas w Wiadomościach Google, aby być na bieżąco.