Skocz do zawartości

Prześlij nam swoje filmy, zdjęcia czy tekst. Bądź częścią naszego zespołu. Kliknij tutaj!

LM.plWiadomościCo pamiętam z dawnego Łężyna

Co pamiętam z dawnego Łężyna

Dodano: , Żródło: Kurier Koniński
Co pamiętam z dawnego Łężyna

Prawie dwieście lata temu wójt gminy Gosławice Franciszek Sokołowski pisał o Łężynie, że to jedyna miejscowość z rozległymi budynkami inwentarskimi.

Do dziś w Cukrowni „Gosławice” stoi przy ulicy Łężyńskiej budynek dawnej owczarni. Gdy przerabiano go na mieszkania, uznano pierwotnie, że na mury weszła pleśń, co niosło ze sobą konieczność ich osuszenia i odgrzybienia. Dopiero później ktoś przytomnie zauważył, że skoro tu była owczarnia, to muszą to być ślady lanoliny, pozostawionej przez owce na ścianach, o które się ocierały. Wystarczyło skuć wewnętrzne tynki.

Franciszek Sokołowski pisał o Łężynie w 1838 roku, z okazji budowy spichlerza w Gosławicach. Wśród swoich zapisków, wykonanych ślicznym pismem kaligraficznym, umieścił uwagę, że pisze ku pamięci dalszym pokoleniom. Rękopis ten w rodzaju współczesnej statystyki opowiada nie tylko o Łężynie, ale o całej naszej okolicy, będącej częścią rozległych dóbr hrabiów Kwileckich. Postanowiłam i ja napisać o Łężynie, aby ocalić od zapomnienia ludzi, którzy kiedyś tu żyli i pracowali oraz tych, co wyjechali daleko, zostawiając tu swoje korzenie.

Kolonialny i kiszczanka

Jeden z pierwszych zapachów jaki pamiętam to zapach chleba z piekarni Stelmasików. W przedwojennej Polsce przeżyłam zaledwie kilka pierwszych lat swojego życia, toteż wiedzę o ówczesnych mieszkańcach Łężyna czerpałam głównie z opowieści rodziców. Od nich wiem, że przodek Stelmasików podczas służby w wojsku carskim był zatrudniony przy wypieku chleba. Jak wrócił do domu, pobudował skromną piekarnię i widocznie wyrabiał doskonałe pieczywo, bo zainteresował się tym sam dziedzic z Wąsoszy. A że reklamę wypiekom robili przejeżdżający przez Łężyn furmani, sprzedaż była coraz większa. Piekarnia się powiększała, cała rodzina wraz z czeladnikami pracowała już pełną parą na kilka zmian (a wszystko ręcznie bez współczesnych urządzeń piekarniczych), bo w chleb i bułeczki u Stelmasików zaopatrywała się cała okolica. Po wojnie piekarnię przejął Jerzy Pieszko ze Ślesina, żeniąc się z córką właściciela Zdzisławą.

Przystojna i elegancka pani Pilarkowa prowadziła przed wojną sklep kolonialno-spożywczy, położony w samym centrum Łężyna. Już od drzwi czuło się zapach kawy, cynamonu, pieprzu, goździków. Była też biżuteria dla małych elegantek w postaci miedzianych pierścionków z kolorowymi oczkami. Na początku wsi swoimi pikantnymi wyrobami wędliniarskimi witał mieszkańców rzeźnik Bolesław Cybart. Po kiszczankę (wodę z gotowania kaszanki) wykorzystywaną potem do przyrządzania żuru, chodziło się z kaneczkami.

Kowalska sława

W Łężynie była też kuźnia pana Bukowskiego. Przed wojną roboty kowalskie były cenione, a wieś cieszyła się z tej racji sławą w całej okolicy. W kuźni ostrzono narzędzia rolnicze oraz kuto konie na stojąco i leżąco. Rodzina Bukowskich trudniła się również rybołówstwem, a sprzyjała temu bliskość jeziora. Rodziny Tralewskich, Dębowskich i Załęskich zajmowały się rolnictwem. Pamiętam, że podwórko państwa Załęskich pilnował i jednocześnie ozdabiał wspaniały pies, czystej rasy bernardyn - Bambosz.

Z kolei Lucjan Staszak, inwalida wojenny, reperował nam buty. Był bardzo pedantyczny i terminowy w swoim fachu. Mnie nauczył na całe życie, że do szewca zawsze przynosi się czyste buty. Rymarz Stefan Jóźwiak słynął z tego, że spod jego ręki wychodziły solidne półszorki (uprząż konna) oraz wyroby kaletnicze. Wykonana przez pana Stefana teczka z biegiem czasu mogła ulec zniszczeniu, ale nigdy nie traciła fasonu. Nie mogę też nie wspomnieć o pani Kucharskiej, położnej, która była bardzo ceniona i szanowana ze względu na swój zawód.

Starsza młodzież dbała o zachowanie tradycji polskiej. W czasie Bożego Narodzenia nawet w siarczyste mrozy chodziły Herody, a wtedy Anioł rozdawał dzieciom tanie cukierki „Pszczółki”. Dyngus na Łężynie był tak głośny i wesoły, że jego odgłosy słyszane były w Cukrowni „Gosławice”. Chcę dodać, że w okresie Wielkanocy na środku Łężyna instalowano dużą huśtawkę dla dorosłych. Dzieci też mogły się huśtać, ale z dorosłymi i na wolnych obrotach. Cieszyliśmy się ogromnie z tego gestu dorosłych.

Kołchozy i prąd

Współczesny mieszkaniec Łężyna zapalając światło, włączając telewizor, pralkę, odkurzacz, lodówkę, czy komputer nie zdaje sobie sprawy, jakim wydarzeniem było dla nas pojawienie się elektryczności na początku lat pięćdziesiątych. Bo zanim się pojawiła, postawiono mieszkańcom warunek: założycie kółko rolnicze – będzie światło! Mieszkańcy Łężyna obawiali się widma kołchozów, więc było sporo opornych. Inicjatywę wzięli w swoje ręce sołtys Stefan Kaźmierczak oraz Władysław Szubert i Rafał Radke z przedstawicielem Powiatowego Związku Kółek Rolniczych, młodym zapaleńcem Zdzisławem Żmudą. Zaczęli od zbierania podpisów. Z większych gospodarzy wpisali się na listę sołtys Stefan Kaźmierczak, Stanisław Załęski, Kazimierz Jóźwiak i kliku innych. Ekipa elektryfikacyjna z Wrześni w błyskawicznym tempie przystąpiła do dzieła i oto w Łężynie zabłysło elektryczne światło! Jako ciekawostkę podam, że Stefan Kaźmierczak był sołtysem 40 lat! Do sołectwa należał Łężyn, Bernardynka (obecnie włączona do miasta i gminy Ślesin) i Cukrownia „Gosławice”.

Dyrekcja cukrowni gościnnie udostępniła byłą oborę na garaże dla pierwszych ciągników i towarzyszącego sprzętu rolniczego (pługi, brony, glebogryzarki). Władze kółka rolniczego wiedząc, że na końcu Łężyna jest działka sołecka, podjęły decyzję o pobudowaniu tam bazy dla sprzętu – już na swoim. Powstał budynek dla traktorów i wiata do młocarni oraz dystrybutor na paliwo. W budynku znalazło się miejsce dla administracji i zaplecze socjalne. Oczywiście odbyło się uroczyste otwarcie ogrodzonego już obiektu. Bazę budowała Międzykółkowa Baza Rolnicza z Grzegorzewa pod kierownictwem Zdzisława Żurawika. Dodam jeszcze, że Kółko Rolnicze Łężyn obsługiwało swoim sprzętem również inne wsie: Pątnów, Gaj, Honoratkę, Kępę i Julię. Wieś tętniła życiem rolniczym jak nigdy.

Z budzikiem na traktorzystę

Młodzi traktorzyści lubili płatać figle. Wykonując usługę dla pewnego rolnika z Łężyna jeden z nich zauważył, że właściciel pola stoi na miedzy z dużym domowym budzikiem i kontroluje czas orki. Pole było dość duże (w okolicy dzisiejszego cmentarza), a cała sytuacja trochę irytująca dla traktorzysty. Po pewnym czasie obowiązki gospodarskie zmusiły właściciela do opuszczenia posterunku i pójścia na chwilę do domu. W pośpiechu, czy przez nieuwagę, mężczyzna zostawił budzik pod miedzą. Dowcipny traktorzysta podjechał pługiem i... specjalnie przyorał skibą „orkomierz”. Gdy rolnik wrócił na pole i nie zobaczył budzika – co to się działo! Tylko wiosenne skowronki słyszały, jak oberwało się traktorzyście. Skiba ziemi była przez rolnika własnoręcznie rozdrapywana, ale niestety, budzik się nie znalazł. Dyspozytor Zygmunt Gasztkowski z powagą potraktował ten incydent, ale traktorzysta nie został ukarany. Za to my - pracownicy - długo mieliśmy ubaw.

Najmłodszy z traktorzystów Bogusław Koszela zdobył z czasem uprawnienia zawodowego kierowcy autobusów i obecnie wprawną ręką prowadzi autobus scania po ulicach Konina. Gdy widzi na przystanku swoich ziomków z Łężyna lub Cukrowni, zawsze pozdrawia nas zza kierownicy. Szerokiej drogi panie Bogusiu!

Kiedyś wesoło było w kółku rolniczym. Ale cóż, nic nie trwa wiecznie. Z czasem zlikwidowano w całym kraju SKR-y, a ich los podzieliła baza kółkowa w Łężynie. Sprzęt sprzedano chętnym rolnikom, a zaplecze przechodziło różne koleje losu. Obecnie jest w prywatnych rękach za zgodą związku kółek rolniczych w Koninie.

Doktoraty i zakonnik

Przejeżdżając przez Łężyn nie sposób nie zaważyć kapliczki Matki Bożej z napisem „Mario, nie opuszczaj nas” oraz informacją „Mieszkańcy Gromady Łężyn w 1946 r.” Kapliczka ta powstała z inicjatywy sołtysa i Anny Dałek, która zbierała składki na jej budowę. Zaprojektował ją Jan Szadkowski, a wykonali Antoni Budziński i Eugeniusz Dębowski. Kapliczka jest wyjątkowo okazała i zawsze zadbana.

Rodziny w Łężynie dbały o wykształcenie swoich dzieci. Tę troskę rodzicielską widać dzisiaj w tytułach naukowych. Stefania Dałek zdobyła doktorat w zakresie fizyki i wydała kilka prac naukowych. Obecnie jest prorektorem Politechniki Warszawskiej. Jej młodsza siostra Iwona jest ekonomistką. Córki Marii i Edmunda Sochów obroniły doktoraty w dziedzinie biologii. Pamiętam ich mrówczą pracę w okresie studiów. jak chodziły po łąkach nad kanałem i jeziorem, zbierając wodorosty, mchy, kwiaty i inne rośliny do swych prac. Terenia Socha obecnie mieszka w Japonii i uczy tam młodzież. Danuta Socha pracuje na odpowiedzialnym stanowisku w Elektrowni Pątnów. Teresa Adamczyk skończyła biologię na krakowskiej uczelni z pierwszą lokatą i zasila grono pedagogiczne I Liceum w Koninie. Krystyna Adamczyk - mgr ekonomii - kieruje bankiem w Grodźcu. Arkadiusz Zakręta, który obronił doktorat w zakresie nauk teologicznych, zasila szeregi misyjnego zakonu św. Wincentego á Paulo. Władze zakonu doceniły zmysł organizacyjny młodego łężynianina i mianowały go wizytatorem swoich placówek w całej Europie. W tym gronie wymienić jeszcze muszę Grażynę Jóźwiak, długoletnią nauczycielkę Szkoły Podstawowej w Cukrowni „Gosławice” i doktora Andrzeja Michalskiego, który dba o zdrowie swoich krajan, a szczególnego podkreślenia wymaga jego cierpliwość dla starszych ludzi.

Kończąc moją sagę o ludziach Łężyna, życzę mieszkańcom spokoju ducha i zdrowia na dalsze lata.

Zdzisława Olejniczak

Od redakcji: Częścią sołectwa Łężyn było osiedle robotnicze przy Cukrowni Gosławice, ale jego historia i mieszkańcy wymagają osobnego artykułu. 

Co pamiętam z dawnego Łężyna
Co pamiętam z dawnego Łężyna
Co pamiętam z dawnego Łężyna
Co pamiętam z dawnego Łężyna
Potwierdzenie
Proszę zaznaczyć powyższe pole