Skocz do zawartości
Polska

Wybory 2024: Kandydaci na radnych gmin, powiatu i miasta. Zobacz, kto się zgłosił! [PEŁNE LISTY]

Prześlij nam swoje filmy, zdjęcia czy tekst. Bądź częścią naszego zespołu. Kliknij tutaj!

LM.plWiadomościBladaczki konińskiej oświaty

Bladaczki konińskiej oświaty

Dodano: , Żródło: Kurier Koniński
Dzieci mają się uczyć, a rodzice nie przeszkadzać - oto obraz szkoły idealnej, jaki wyłania się nie tylko ze słów pani kierownik konińskiej oświaty, ale i wcale licznej grupy komentatorów.
Dzieci mają się uczyć, a rodzice nie przeszkadzać - oto obraz szkoły idealnej, jaki wyłania się nie tylko ze słów pani kierownik konińskiej oświaty, ale i wcale licznej grupy komentatorów, wypowiadających się na naszym portalu na temat wydarzeń opisanych w tekście „Radosna szkoła to groteska?”.
 
Skoro jest ich tak wiele, to może mają jednak rację? Ocenę sytuacji zacznijmy od spokojnego przyjrzenia się faktom. Pierwszym i zasadniczym dla tej sprawy jest niezadowolenie rodziców uczniów jednej z klas szóstych w Szkole Podstawowej nr 11 z jakości zajęć z matematyki. Od września tego roku szkolnego uczy tam tego przedmiotu Pani od Przyrody (tak dla uproszczenia będziemy ją nazywać), która ukończyła stosowne studia podyplomowe. Rodzice twierdzą, że nie idzie jej to najlepiej, a wszelkie próby rozmów na ten temat tak z samą nauczycielką jak i dyrekcją szkoły, nie przynoszą rezultatów.
 
Instrumenty do jakości
 
Problem nie jest znów taki nadzwyczajny, bo zderza się z nim każdy, czyje dziecko tkwi w systemie polskiej oświaty, nie ma bowiem szkoły, w której by nie było jednego przynajmniej nauczyciela nie najlepiej radzącego sobie z zawodowymi obowiązkami. Wynikają z tego dwa co najmniej problemy. Nie wiemy otóż, czy rodzice z Łężyna mają rację, bo w polskiej oświacie nie funkcjonują instrumenty, pozwalające rzetelnie ocenić jakość pracy nauczyciela. Problem drugi wcale nie jest mniejszy, bo jeśli już takimi instrumentami się posłużymy i stwierdzimy, że dany nauczyciel nie umie przekazywać swojej wiedzy, ma w niej luki lub problemy z własnymi emocjami, to nie bardzo wiadomo, co zrobić z taką wiedzą. Nie chodzi przecież o to, żeby nauczyciela mającego braki lub wady od razu zwalniać.
 
Najpierw wypadałoby pomóc mu w udoskonaleniu umiejętności zawodowych, a już na pewno tym, którzy owym doskonaleniem są zainteresowani. Wprawdzie nauczyciele mogą korzystać z licznych kursów dokształcających i (rocznych najczęściej) studiów podyplomowych, gdzie dowiedzą się być może bardzo dużo o organizacji oświaty na całym bez mała świecie, poznają poglądów różnych naukowców na proces nauczania, nie dowiedzą się natomiast rzeczy najprostszych: jak poradzić sobie z konkretnym problemem lub zdobyć brakujące im umiejętności.
 
Nagrywanie z policją
 
Fakt drugi rozpętał i nadał nazwę „aferze nagraniowej”. Rodzice mówią dzisiaj, że nagrania nie ma i nikt nie zna jego treści. Dyrekcja twierdzi natomiast, że było i na dodatek powstało z inspiracji samych rodziców, tylko ktoś na czas je skasował, niszcząc w ten sposób dowód. Możemy się jedynie domyślać, że jeśli faktycznie któryś z rodziców namówił dziecko do nagrywania lekcji, to chciał w ten sposób dowiedzieć się, jak lekcja matematyki przebiega i ewentualnie zdobyć tą drogą dowód, że nauczanie tego przedmiotu nie jest mocną stroną Pani od Przyrody.
 
Fakt trzeci wreszcie to zawiadomienie o zdarzeniu policji, co jest posunięciem w tym wszystkim najbardziej niezrozumiałym, bowiem nagrywanie kogokolwiek nie jest czynem prawnie zabronionym, jeśli nie liczyć regulaminu szkoły. Chyba że przyjmie się założenie, iż pani dyrektor chciała w ten sposób zastraszyć uczniów i rodziców, by już nigdy więcej nie ważyli się rejestrować nauczycielskich poczynań.
 
Zaufanie do swoich
 
Kierownik wydziału oświaty oświadczyła natomiast, że ma pełne zaufanie i całkowicie popiera poczynania pani dyrektor łężyńskiej podstawówki. Nie pofatygowała się natomiast, żeby sprawdzić, dlaczego rodzice i uczniowie sięgają po tak desperackie metody i co chcą w ten sposób osiągnąć. Nie interesują ją zastrzeżenia rodziców do poziomu zajęć z matematyki.
 
Dlaczego? Odpowiedź jest banalna. Urszula Miłosz-Michalkiewicz doskonale wie, że w szkołach daje się dodatkowe godziny przede wszystkim nauczycielom już tam pracującym, czyli „swoim”, że mając do wyboru nawet doskonałego fachowca z zewnątrz i własnego pracownika po dodatkowym kursie lub studiach podyplomowych, dyrektor szkoły daje zatrudnienie swojemu. I jakość jego pracy ani interes uczniów nie ma tu nic do rzeczy, toteż koniński wydział oświaty nie ma żadnego interesu w sprawdzaniu poziomu nauczania matematyki w jedenastce. Dodajmy, że owo sprawdzenie miałoby znaczenie czysto symboliczne wobec faktu, że już dzisiaj wiadomo jaki wynik miałaby hospitacja, gdyby ktokolwiek zechciał ją przeprowadzić.
 
Stąd stwierdzenie Urszuli Miłosz-Michalkiewicz, że poddając w wątpliwość kompetencje Pani od Przyrody, rodzice posunęli się za daleko. Ale też to że Pani od  Przyrody (choć wciąż nie wiemy, jakie są jej zawodowe umiejętności) stała się ważniejsza od uczniów, jest faktem w tej sprawie czwartym i najbardziej skandalicznym.
 
Przystosowanie Bladaczki
 
Dlaczego lekceważenie zdania uczniów i ich rodziców jest tak bardzo szkodliwe? Bo uczy nasze dzieci, że silniejszy zawsze wygrywa, co odbiera młodym ludziom chęć do samodzielnego myślenia i wyrażania własnego zdania. A poza tym budzi agresję, jak każda sytuacja bezradności wobec przemocy. Samodzielność myślenia, kreatywność i wzajemne zaufanie to podstawa pomyślności gospodarczej. Tymczasem nasza szkoła uczy, że bezpieczniej jest powtarzać za nauczycielem, jak w Ferdydurke Witolda Gombrowicza za niejakim Bladaczką: „Dlaczego Słowacki wzbudza w nas zachwyt i miłość? (...) Dlatego, panowie, że Słowacki wielkim poetą był!”.
 
Dzisiaj, kiedy Ferdydurke znajduje się już w kanonie lektur szkolnych, wygląda to nieco inaczej, bo oprócz Słowackiego, Mickiewicza i innych wielkich naszej literatury uczniowie karnie kochają również Gombrowicza. Za co? Jak to za co? Wszak wielkim pisarzem był! Nauczyciel Bladaczka jest bowiem elastyczny i umie się przystosować - nawet do Gombrowicza!
 
Ziemia jest płaska
 
Co w takim razie mają robić rodzice, jeśli ich dzieci marnują czas z nauczycielem partaczem? Na to pytanie nie ma łatwych odpowiedzi. Takie awantury jak ta w jedenastce do celu raczej nie prowadzą. W jej rezultacie rodzice mają przeciwko sobie dyrekcję szkoły, całe jej grono pedagogiczne i kierownika wydziału oświaty, a jest to potęga, zdolna bez większego wysiłku udowodnić, że Ziemia jest płaska a Słońce kręci się wokół niej. Podczas dyskusji nad obywatelską strategią dla Konina padły propozycje, żeby opracować ankiety, pozwalające na koniec każdego roku oceniać nauczycieli; żeby powoływać rady szkół, które mają kompetencje większe od rad rodziców i budować porozumienia tych rad na szczeblu miejskim.
 
Z czasem na pewno uda się przekonać do uczciwej oceny umiejętności zawodowych co lepszych nauczycieli, teraz bowiem nagrody i premie rozdawane są w znakomitej większości szkół po równo, bez względu na wyniki i osiągnięcia. Ci najlepsi tracą na tym dotkliwie i niejedna oraz niejeden ma tego serdecznie dość, o czym chętnie mówią w rozmowach prywatnych, ale publicznie nigdy z szeregu się nie wyłamią. A kiedy koleżanka lub kolega partacz spotka się z zarzutami, solidarnie stają w jej lub jego obronie.
 
Ale to są rozwiązania, które mogą przynieść owoce najwcześniej za kilka lat. Co robić dzisiaj? Z najmłodszymi trzeba niestety siedzieć nad lekcjami w domu i wykonywać robotę za nauczyciela. A potem, niestety, zostają już tylko korepetycje.
 
Bez złego słowa

 
- Żadnej nadziei? – zapytacie zapewne drodzy Czytelnicy. Na dzisiaj - żadnej. Dobrzy nauczyciele nie dlatego są dobrzy, że są za swoje wysiłki jakoś specjalnie wynagradzani. A jeśli już ktoś to dostrzega, to przede wszystkim uczniowie i rodzice, którzy odpłacają im wdzięcznością i dozgonnym szacunkiem. Tym, którym się nie chce, którzy nie potrafią, a nawet nigdy nie powinni znaleźć się w pobliżu uczniów, nikt (poza rodzicami, którym puszczą nerwy) złego słowa nie powie i dożyją emerytury, zbierając, kiedy przyjdzie na nich kolej, nagrody i splendory.
 
Problem sprowadza się do odpowiedzi na pytanie, dla kogo jest szkoła: dla uczniów czy dla nauczycieli? Większość nauczycieli, władze oświatowe i jakaś część społeczeństwa zdaje się uważać, że lepsza jest ta druga wersja, kiedy rozkład zajęć, program nauczania, wymagania i system wynagradzania jest dopasowany do oczekiwań i potrzeb pedagogów. Uczniom w takiej szkole przypada tylko rola biernych konsumentów, a rodzice mają tak wychowywać swoje potomstwo, żeby nie sprawiało kłopotów podczas „procesu dydaktycznego”, przynosić do szkoły pieniądze (na dzisiaj to najważniejsza rola rodziców) i... nie przeszkadzać.
 
Można i tak, ale Einsteinów, Gatesów czy Jobsów to my w ten sposób na pewno nie wykształcimy.
 
Robert Olejnik
Potwierdzenie
Proszę zaznaczyć powyższe pole