Skocz do zawartości

Prześlij nam swoje filmy, zdjęcia czy tekst. Bądź częścią naszego zespołu. Kliknij tutaj!

LM.plWiadomościZ cukrowni do brykietowni

Z cukrowni do brykietowni

Dodano: , Żródło: Kurier Koniński
Z cukrowni do brykietowni
Pracę w kopalni zaczynał w czasach, kiedy dopiero odsłaniano pierwszy węgiel na Glince, a po wojnie uruchamiał kotłownię, bez której brykietownia ruszyć nie mogła. Wspomnienia Antoniego Szulczyńskiego to najobszerniejsze świadectwo pierwszych, pionierskich lat konińskiego górnictwa.
Pracę w kopalni zaczynał w czasach, kiedy dopiero odsłaniano pierwszy węgiel na Glince, a po wojnie uruchamiał kotłownię, bez której brykietownia ruszyć nie mogła. Wspomnienia Antoniego Szulczyńskiego to najobszerniejsze świadectwo pierwszych, pionierskich lat konińskiego górnictwa.
 
Do budowy pierwszej odkrywki został skierowany w marcu 1941 przez Niemców, którzy szukali wtedy fachowców w nielicznych w okolicy Konina zakładach przemysłowych. Antoni Szulczyński pracował wtedy w Cukrowni Gosławice jako maszynista parowozu wąskotoro­wego i dokładnie zapamiętał datę, bo w tym samym roku urodziła mu się córka. Razem z nim do kopalni skierowano wtedy jeszcze Franciszka Mielżyńskiego i Mikołaja Turowskiego.
 
Wszystko z Klettwitz
 
Pod koniec 1941 roku do Morzysławia przyjechała firma, której zadaniem było odwodnienie glinianki, gdzie Mojżesz Kapłan, właściciel folwarku Glinka i cegielni, dokopał się w 1934 roku do węgla brunatnego. Dwutłokową pompę spalinową obsługiwali przez sześć tygodni, zmieniając się co 12 godzin, Antoni Szulczyński i Józef Swinarski.
 
W tym samym czasie przy­jechali też górnicy z wyeksploatowanej kopalni Klettwitz we wschodnich Niemczech. Osiedlono ich wraz z rodzinami w Niesłuszu, w domach polskich gospodarzy, których wcześniej wysiedlono do Generalnej Guberni. Za nimi przyjechały maszyny, między innymi dwie koparki o napędzie spa­linowym. Do pracy na jednej z nich został przyuczony Antoni Szulczyński, operatorem drugiej był Roch Nowacki. Tym sprzętem budowali pochylnię, którą z wyrobiska wywożono nadkład na druga stronę drogi do Morzysławia.
 
Zaczęto też drążyć dwa szyby: jeden w Morzysławiu, a drugi na łąkach koło Gosławic, a kiedy sprowadzono jeszcze koparkę łyżkową napędzaną parą i wielonaczyniowego Maksa „rozpoczęło się odkrywanie węgla na całego”. Z Polaków do obsługi Maksa przyuczono Mieczysława Bednarza i Wacława Waszaka.
 
Koparka do wykończenia
 
Tymczasem Antoniego Szulczyńskiego przeniesiono - razem ze Stanisławem Dziedzicem i Rochem Nowackim jako pomocnikami - na koparkę parową: „Bardzo nas to zdziwiło, że trzech Polaków dali na jedną koparkę, ale wkrótce się dowiedzielim - ko­parka była bardzo zużyta, a praca na niej była bardzo ciężka i niebezpieczna z uwagi na to, że kocioł w niej był sztorcowy i często były awarie, spalenia rusztu itp. A kie­dy była awaria, to zaraz przychodziło gestapo i szukało winnego”.
 
Dopiero Józef Rabiega, Niemiec o polskich korzeniach, który był operatorem na tej koparce na innej zmianie, wyjaśnił Antoniemu Szulczyńskiemu, że podczas narady w dyrekcji ustalono, iż koparka jest w tak złym stanie technicznym, że w razie jakiegoś poważniejszego uszkodzenia zostanie wycofana z ruchu i oddana na złom.
 
Któregoś dnia Józef Rabiega zaproponował Antoniemu Szulczyńskiemu: -  Wiesz, Anton, ty masz zmianę nocną, więc wykończ tę koparkę. „Wykończenie było składne, bo był ogromny kamień w złożu i jakbym łyżką zahaczył o ten kamień, to oberwa­łby się wysięgnik i koniec z koparką, ale ja odmówiłem.” – napisał we wspomnieniach Antoni Szulczyński. Józef Rabiega zaproponował wtedy, że zastąpi go na nocnej zmianie. „Poszedł do szty­gara Szmyta i powiedział, że musi przyjść na noc, bo ma sprawę do załatwienia. Rabiega w tę noc, co mnie zastąpił, wykończył kopar­kę i została wycofana na złom.” Tydzień później Niemiec został wysłany na front wschodni. Żegnając się z kolegami z pracy, powie­dział: - Niedługo Niemcy was opuszczą, oszczędzajcie maszyn, bo to wszystko zostanie dla was.
 
Dyrektor narozrabiał
 

„Personel niemiecki tej kopalni był różny – napisał Antoni Szulczyński. -  Niewielu Niem­ców było zwolennikami Hitlera i to przeważnie ci, którzy zdobyli zawód lub go zdobywali, a ci którzy byli na sta­nowiskach: sztygarzy, nadsztygarzy, dyrektorzy, inżynie­rowie, to byli przeciwni wojnie i Hitlerowi.” Na dowód opisał, co spotkało w 1943 roku ówczesnego dyrektora kopalni Egebrechta (tak zapisał jego nazwisko Antoni Szulczyński), o którym opowiadał jego kierowca, Polak: „Byli na ze­braniu w Poznaniu wszyscy dyrektorzy z województwa. Greiser (namiestnik Kraju Warty – dop red.) miał przemówienie, po zebraniu popili sobie solid­nie i zaczęli się sprzeczać pomiędzy sobą, kto wygra wojnę. Po tej kłótni rozjechali się. Nasz dyrektor Egebrecht stra­sznie był zdenerwowany i powiedział w samochodzie: - Słuchaj Szewczykowski, dzisiaj chyba ostatni raz mnie wieziesz, bo narozrabiałem z dyrektorami, których mianował Hitler. Powiedziałem im, że tak długo są dyrek­torami, dopóki Hitler jest u władzy, ale niedługo to potrwa. No i na trzeci dzień dyrektor Egebrecht znikł.”
 
Ze wspomnień pana Antoniego wynika, że następny dyrektor nazywał się Busch. „I ten był do końca okupacji tej kopal­ni dyrektorem. To był gestapowiec i wtenczas wzmogła się dyscyplina. Pamiętam dokładnie, jak jednego dnia rano ze­brali 150 mężczyzn z kopalni i cukrowni w Gosławicach, ta­kich którzy często spóźniali się do pracy i byli mniej potrzebni na kopalni, wysłali ich do Niemiec.”
 
Żyto czy węgiel?
 

Stosunki między Niemcami i Polakami oraz samymi Niemcami były bardziej skomplikowane, niż by to mogło wynikać z prostego podziału na okupantów i okupowanych, o czym świadczy kolejna historia z udziałem wspomnianego dyrektora Buscha. Antoni Szulczyński mieszkał z rodziną w Mieczysławowie, w gospodarstwie zajętym przez Niemców po wysiedleniu polskich właścicieli. Czynsz płacili, pracując w gospodarstwie. „Jednego dnia, kiedy pracowałem na pierwszej zmianie, Niemka przyszła wieczorem do nas do mieszkania i ostro powiedziała: - Jutro ze swoją kobietą musicie przyjść do pracy do mnie, będziemy kosić żyto. Jeśli nie przyjdziesz, wyrzucę z mieszkania.”
 
Nie pomogły tłumaczenia, że pan Antoni musi stawić się w pracy, więc rad nie rad wyruszył nazajutrz z żoną i dziećmi w pole. Po kilku godzinach stanął przed nim kierowca dyrektora Buscha i kazał mu iść do samochodu, w którym czeka na niego szef. Dyrektor wysłuchał tłumaczenia, po czym kazał Antoniemu Szulczyńskiemu wsiąść na rower i jechać na odkrywkę, a sam poszedł do gospodyni, wyjaśnić, że Polak jest mu bardziej potrzebny w kopalni. „Tak się skończył mój odrobek za mieszkanie. Od tej pory mieszkanie było przydzielone do gminy i kopalnia za nie płaciła.”
 
Niemców coraz mniej
 
Po doprowadzeniu do Morzysławia linii wysokiego napięcia z elektrowni we Włocławku, sprowadzono do Morzysławia dwie nowe koparki: łyżkowe tytany z napędem elektrycznym. „Niem­ców młodych było coraz mniej, pozostali tylko starzy i znów nas uczyli na tych koparkach kopać” – napisał pan Antoni. Po uruchomieniu kolejki linowej do Marantowa, zaczęto wywozić węgiel do Niemiec - po 30 wagonów na dobę.
 
Do Morzysławia przyjeżdżały natomiast maszyny i części do nich, które składowano w tutejszym kościele, zamienionym na magazyn. W pobliżu zbudowano baraki z łaźniami dla górników, którzy pracowali pod ziemią i mieszkaniami dla robotników. Ponieważ coraz więcej spośród pracujących w kopalni Niemców zabierano na front, Polakom powierzano coraz bardziej odpowiedzialne obowiązki. Byli jednak co najwyżej operatorami koparek i jedynie geodeta Michał Wietrzyński, któremu powierzono nadzór nad utrzymaniem kopalnianych torowisk, zaliczany był do pracowników nadzoru.
 
Polskie Niemce niemożliwe
 
„Organizacja pracy przy budowie kopalni była taka, że jeszcze w życiu nie widziałem” – napisał z uznaniem Antoni Szulczyński, wymieniając wybudowane w krótkim czasie liczne budynki i komin brykietowni, przeładownię z kolejką linową i bocznicę normalnotorową od brykietowni do stacji kolejowej Konin. „W głowie się nie mieściło takie tempo” – podsumował.
 
Ale i pan Antoni przyczyniał się do sprawnego funkcjonowania tak podziwianego przezeń mechanizmu pracy kopalni. „Na koparce często się spalały silniki od obrotu koparki, nawet nieraz nie wytrzymywały jednego miesiąca. Było za krótkie sprzęgło, więc ja prosiłem ślusarza Buszkiewicza, żeby mi wykonał dłuższe cięgło o 3 cm i nowe otwory. Wykonał mi to i założyłem i od tego czasu silniki przestały się palić.” Inżynier Werner, który był na odkrywce głównym mechanikiem, kazał za to wypłacić Antoniemu Szulczyńskiemu 150 marek.
 
Tenże inżynier Werner zwrócił się później do pana Antoniego z zaskakującą prośbą: „- Słuchaj Anton, ty mieszkasz pomiędzy gospodarza­mi, czy nie mógłbyś kupić u nich masła, jajek, może kurę, bo nam nie chcą sprzedać, a przeważnie te polskie Niemcy są dla nas niemożliwe.”
 
Miny na koparkach
 

Żeby Antoni Szulczyński mógł bezpiecznie przewozić zakazane produkty spożywcze, inżynier Werner zaopatrzył go w specjalną przepustkę, a z czasem przeniósł Polaka na stałe na pierwszą zmianę, wreszcie awansował na stanowisko ślusarza obchodowego, którego zadaniem było spisywanie usterek i braków. „Jednego dnia wziął mnie ze sobą do brykietowni. - Wiesz Anton, ja ci powiem prawdę, że my tu długo nie będziemy i chciałbym ci przekazać pewne moje praktyczne doświadczenia. Kotły La Mont, są sprowadzone z Francji bez instrukcji obsługi, a tobie się przydadzą mo­je wskazówki.” Inżynier Werner dał też Antoniemu Szulczyńskiemu podręcznik plecenia lin stalowych nośnych i pociągowych i uprzedził, że jeśli dojdzie o opuszczenia kopalni przez Niemców, dyrektor Busch zamierza „zamontować miny na wszystkich koparkach”.
 
Ludzie do karabinów
 

W połowie sty­cznia 1945 roku polscy pracownicy kopalni otrzymali wynagrodzenia i urlopy, ale w zamian musieli oddać przydzielone wcześniej służbowe rowery. Wraz z ucieczką niemieckiej załogi kopalni rozpoczął się polski już tylko rozdział jej historii. - Po opuszczeniu kopalni przez Niemców, inżynier Tło­czek dostał pełnomocnictwo nad przemysłem kopalnia­nym i w pierwszych dniach lutego przyjechał do Mieczysławowa bryczką w dwa konie i prosił mnie, abym tu pra­cował – wspominał Antoni Szulczyński początki swojej kopalnianej epopei już po wojnie.
 
Pierwszym zadaniem, jakie otrzymał pan Antoni, było zorganizowanie straży przemysłowej. Bez trudu znalazło się trzydzieści karabinów, ale zwerbowanie ludzi, którzy by je nosili, było o wiele trudniejsze. Kopalnia nie płaciła pieniędzy, tylko wynagradzała swoich pracowników w naturze, przede wszystkim produktami spożywczymi, a praca do bezpiecznych nie należała, bo na terenie kopalni było mnóstwo surowców i urządzeń, które ludziom po wojnie bardzo się przydawały: począwszy od zwykłych desek, na ubraniach i obuwiu skończywszy.
 
Szulczyńscy, którym podczas wojny urodziły się jeszcze dwie córki, zaraz po wyzwoleniu zamieszkali na terenie brykietowni, w szczycie budynku z garażami, który stoi na swoim miejscu do dzisiaj: - Ja sama tego nie pamiętam, ale wiem, że pierwszą Barbórkę w 1946 roku ojciec świętował razem ze swoimi pracownikami w naszym domu – wspomina Teresa Małolepsza, starsza córka Antoniego Szulczyńskiego. – Wydaje mi się, że nie było wtedy jednej, ogólnokopalnianej Barbórki, tylko każdy kierownik dostawał dla swoich podwładnych przydział wódki i kiełbasy i świętowali we własnym zakresie.
 
Prąd z cegielni, samochód na węgiel
 

- Nieustannie wzrastający stan wody w zatopionej ko­palni już w początku lutego zaczynał być groźny – odnotował w swoich wspomnieniach pan Antoni. Do uruchomienia pomp odwadniających niezbędny był prąd, a ten mógł dotrzeć z elektrowni we Włocławku dopiero po naprawie pozrywanej linii przesyłowej, a więc – jak poinformowano Stanisława Kozłowskiego, zastępcę dyrektora Ignacego Tłoczka – dopiero w lipcu. Zapadła decyzja, żeby uruchomić lokomobilę w pobliskiej cegielni, w czym bardzo pomocny okazał się jej były maszynista o nazwisku Przyszło, który jeszcze przed wojną pracował u Mojżesza Kapłana, właściciela folwarku i cegielni Glinka oraz niejaki Wesołowski. Pasy, których po opuszczeniu kopalni przez Niemców lokomobila została pozbawiona, otrzymano z olejarni, której zależało na dostawach węgla. Wśród osób, które zajęły się uruchomieniem pomp odwadniających, Antoni Szulczyński wymienił elektryków: Stefana Mądrowskiego, Kazimierza Bartczaka, Romana Wesołowskiego oraz Franciszka Strużyńskiego. - Dużej pomocy udzielił Piskorz, który za Niemców pracował w rozdzielni w Morzysławiu – podkreślił pan Antoni.
 
Samochód na węgiel
 

Okazało się, że Konin bardzo czeka na węgiel brunatny, więc dyrekcja zorganizowała jego ręczne wydobycie. W czerwcu pozyskiwano w ten sposób ponad 100 ton węgla dziennie. - I trzy ciągniki z przyczepami wywoziły ten węgiel do Konina dla elektrowni, olejarni i ludności – napisał Antoni Szulczyński. Z tymi ciągnikami też była ciekawa historia. Pierwszy został złożony z dwóch już nieczynnych i przeznaczonych przez Niemców na złom. W charakterze złotych rączek wystąpili Walery Kinalski, Stefan Mądrowski i Stanisław Złotnik.
 
Drugą maszynę przyprowadził ze sobą z Niemiec, gdzie został wywieziony na przymusowe roboty, człowiek którego nazwiska pan Antoni nie zapamiętał. Uruchomiono nawet, pozostawiony przez Niemców stary, wycofany już z użytku samochód ciężarowy, napędzany... węglem drzewnym.
 
Chcieli zdewastować kopalnię
 
Wkrótce okazało się, że na majątek przedsiębiorstwa mają apetyt nie tylko szabrownicy, ale i dawni właściciele sprzętu, który Niemcy zwozili do Morzysławia z całej Polski. Część transformatorów trzeba było oddać, ale dzięki determinacji dyrektora Ignacego Tłoczka obie turbiny zostały. Z zapisków pana Antoniego wynika, że różne firmy zgłaszały się po koparki, parowozy, elektrowozy, pompy i inny sprzęt, że „chcieli zdewastować kopalnię, ale dzięki inż. Tłoczkowi i jego zastępcy inż. Kozłowskiemu, sekretarzowi powiatowemu towarzyszowi Jakubowskiemu i staroście Pałysowi, którzy jeździli do ministerstwa, kopalnia nie została zdewastowana”.
 
Tymczasem coraz więcej pracowników odchodziło, ponieważ kopalnia nie wypłacała wynagrodzeń. „Starosta powiatowy, doktor Pałys, dostarczał załodze na kopalnię mąkę i olej, ale to nie rozwiązywa­ło problemów rodzinnych, brak było pieniędzy na zakup innych potrzebnych produktów.” – zanotował Antoni Szulczyński. Pierwsze pieniądze wypłacono dopiero 3 kwietnia.
 
Kamienny ważniejszy
 

W czerwcu 1945 r. dyrektor Ignacy Tłoczek otrzymał powołanie do ministerstwa budownictwa w Warszawie, a jego miejsce zajął dotychczasowy zastępca Stanisław Kozłowski. Mniej więcej w tym samym czasie ukończono opracowanie dokumentacji projektowo-kosztorysowej na uruchomienie brykietowni i kotłowni, który zamknął się kwotą 6 milionów złotych. Tymczasem banki nie chciały udzielić kredytów, powołując się na opinię ministerstwa przemysłu, które orzekło, że w tym momencie w kraju są pilniejsze potrzeby, choćby kopalni węgla kamiennego.
 
„Zbyt trudno było się pogo­dzić z tym, że kopalnia z takim trudem uratowana od całkowitego zatopienia, ma być powtórnie, świadomie zatopiona.” Zapadła decyzja, żeby od decyzji ministerialnych urzędników odwołać się do najwyższych czynników rządowych. W delegacji do ówczesnego wicepremiera Władysława Gomułki udali się wraz z dyrektorem Stanisławem Kozłowskim, starosta, powiatowy sekretarz partii i Antoni Szulczyński, który pełnił wówczas funkcję przewodniczącego rady zakładowej konińskiej kopalni.
 
Ratunek od Wiesława
 

„Jak się okazało była to droga jedynie skuteczna. Tow. Władysław Gomułka przyjął przedstawicieli starostwa i kopalni życzliwie, wysłuchał naszej prośby, zapoznał się z opinią przygotowaną przez fachowców z Urzędu Rady Ministrów i zadecydował, że należy niezwłocznie uregulować stronę prawną przedsiębiorstwa i fundusz inwestycyjny kopalni przyznać. (...) A my żeśmy wrócili z Warszawy już razem z ekspertami ministerstwa przemysłu, których zada­niem było zbadanie sprawy na miejscu i zaopiniowanie wniosku kopalni. Po upływie dwóch tygodni tj. na początku września eksperci zakończyli swoją pracę. W obszernej ekspertyzie uzasadnili, że przyznanie kopalni żądanego funduszu in­westycyjnego jest celowe i uchroni przedsiębiorstwo od strat, które niewątpliwie powstałyby w przypadku przestoju zakładu. Razem z ekspertami wyjechał do Warszawy dyr. Kozłowski Stanisław w celu kontynuowania dalszych starań o definitywne przyznanie i uruchomienie kredytu. Wrócił po upływie kilku dni i przywiózł ze sobą z Banku Gospodarstwa Krajowego w Warszawie dla oddziału banku w Poznaniu polecenie uru­chomienia funduszu inwestycyjnego w wysokości 4 milionów złotych, wypłacanych w miarą postępu robót.”
 
Prąd odzyskany
 

W październiku przystąpiono do montażu, sprowadzonych i czę­ściowo już zmontowanych przez Niemców dwóch kotłów La Monta, dwóch pras brykietowych, czterech suszarek, sortowni oraz rozdzielni niskiego i wysokiego napięcia w elektrowni. Montaż kotłów wykonywała firma Babcoch Zieleniewski z Krakowa pod nadzorem zakładu Antoniego Kulczyńskiego. Montaż brykietowni prowadzono we własnym zakresie pod kierownictwem Aleksandra Dondolewskiego (całą okupację pracował w Niemczech w brykietowni) i Józefa Bobrowskiego. Od sierpnia 1946 r. kopalnia była już zasilana prądem wysokiego napięcia z elektrowni we Włocławku, co pozwoliło na wprowadzenie do pracy koparki elektrycznej Max, uruchomionej przez Szczepana Różańskiego i przechrzczonej na cześć wicepremiera Władysława Gomułki na Wiesława, takim bowiem pseudonimem posługiwał się w konspiracji wicepremier. Remont urządzeń elektrycznych i przygotowanie ich do ruchu wykonali Jan Hamulec i Bolesław Belko. W końcu sierpnia uruchomiono też elektryczną kolejkę łańcuchową i napowietrzną linową, którą rozpoczęto dostawę węgla do sortowni w Marantowie.
 
Odmówili uruchomienia
 

„W marcu 1946 r. ukończono montaż zaplanowanego odcinka urządzeń zakładu w takich rozmiarach, jakie były konie­czne do uruchomienia dwóch pras brykietowych. Urządzenia te były kompletnie gotowe do ruchu.
Przy rozruchu kotłowni wyłoniły się poważne trudności polegające na tym, że firma Babcoch Zieleniewski, która zmontowała kotły, odmówiła ich uruchomienia. Odmowę uzasadniono tym, że są to pierwsze w Polsce kotły opalane pyłem węgla brunatnego i przedsiębiorstwo nie ma doświadczenia w stosowaniu tego paliwa. Innego wykonawcy do rozruchu kotłów nie można było znaleźć. Załoga kopalni musiała więc z konieczności rozruch urządzeń kotłowni i brykietowni przeprowadzić we własnym zakresie. (...) Dużym niepowodzeniem przy rozruchu był wybuch, który z nieustalonych przyczyn nastąpił w komorach odprowadzających spaliny do komina. Wskutek tego oprócz strat czasu powstały straty materialne. Główny mechanik inż. Ewich tak się zniechęcił niepowodzeniem i przestraszył, że po wybuchu opuścił kopalnię i więcej do pracy nie przyszedł."
 
Poparzył twarz i szyję
 

Uszkodzenia naprawiono i ściągnięto z kopalni Wujek specjalistę od obsługi kotłów opalanych pyłem węgla kamiennego, który po kilku nieudanych próbach wyjechał. Po naradach postanowiono podjąć trzecią próbę uru­chomienia kotłów. „Wczesnym rankiem w dniu 25 lipca 1946 r. przystąpiono do nagrzewania komór spalinowych i wytworzenia ciągu w kominie. Następnie przy pomocy generatorów gazowych zapalono pył węglo­wy w paleniskach kotłowych. Przyrządy pomiarowe wykazały normalną pracę kotłów, ale paleniska od czasu do czasu były niespokojne i strzelały przez wzierniki obserwacyjne. Jeden z takich płomieni przy kontroli poparzył twarz i szyję oraz opalił mi włosy na głowie, ale mieliśmy przygotowany olej, do którego włożyłem głowę i ręce i w dalszym ciągu wypełniałem swoje obowiązki, bo to była nasza ostatnia szansa, ból odczułem dopiero na drugi dzień. Po kilkugodzinnej pracy kotłów, otworzono przewody parowe do brykietowni. W brykietowni zasyczała upragniona para. Z transportera brykietowego spadał powoli na maleńką hałdę węgiel - pierwsze gorące brykiety.”
 
Cenił wykształcenie
 

Ze zdobytym doświadczeniem kilkakrotnie kierowano Antoniego Szulczyńskiego do innych kopalni i brykietowni węgla brunatnego, by pomógł w uruchomieni kotłowni. Po powrocie został kierownikiem przewozu węgla i nakładu, potem sztygarem konserwa­cji torów. Na emeryturę poszedł w 1970 roku. W uznaniu dla jego inwencji w pracy, Antoni Szulczyński otrzymał Dyplom Zasłużonego Racjonalizatora Produkcji oraz złotą i srebrną odznakę i świadectwo ukończenia Studium Organizacji Wynalazczości. Bardzo sobie cenił wykształcenie fachowe i jeszcze w latach czterdziestych zdał egzamin na ślusarza mistrza kotłowego kotłów stałych i La Monta oraz uzy­skał dyplom technika górniczego III, II i I stopnia. Dbał też o wykształcenie swoich dzieci. Jego syn Eugeniusz skończył Politechnikę Poznańską i całe życie pracował w kopalni: w dziale mierniczym, inwestycyjnym i na koniec jako inspektor nadzoru. Wyższe wyksztalcenie zdobyły również obie córki.

Antoni Szulczyński zmarł w 1983 roku w wieku 78 lat.
 
Robert Olejnik

Podstawą powyższego artykułu były wspomnienia Antoniego Szulczyńskiego, opublikowane w zbiorze „Moje lata w Konińskim Zagłębiu”, do którego wyboru tekstów dokonała Anna Dragan, oraz maszynopis roboczej wersji jego wspomnień.
 
Fot. Archiwum rodzinne
Antoni Szulczyński (pierwszy z prawej) otrzymuje złoty Krzyż Zasługi z rąk dyrektora Zdzisława Zająca.
Z cukrowni do brykietowni
Potwierdzenie
Proszę zaznaczyć powyższe pole