Skocz do zawartości
Polska

Wybory 2024: Powyborcze układanki. Obywatele się wzmocnią, Adamów dalej wiceprezydentem?

Prześlij nam swoje filmy, zdjęcia czy tekst. Bądź częścią naszego zespołu. Kliknij tutaj!

LM.plWiadomościZ nakazem do kopalni

Z nakazem do kopalni

Dodano: , Żródło: Kurier Koniński
Z nakazem do kopalni
Zbigniew Kmieć był jednym z pierwszych absolwentów Technikum Budowy Maszyn Górniczych w Wałbrzychu, zatrudnionych przez konińską kopalnię. Był sztygarem zmianowym i oddziałowym, a potem głównym mechanikiem na odkrywkach Gosławice i Kazimierz. I wciąż jest żywą legendą konińskiej kopalni.
Zbigniew Kmieć był jednym z pierwszych absolwentów Technikum Budowy Maszyn Górniczych w Wałbrzychu, zatrudnionych przez konińską kopalnię. Był sztygarem zmianowym i oddziałowym, a potem głównym mechanikiem na odkrywkach Gosławice i Kazimierz. I wciąż jest żywą legendą konińskiej kopalni.
 
Urodził się w Rychwale w 1931 roku, ale szkołę podstawową ukończył dopiero po wojnie, w 1947 roku. Zdał egzamin do Gimnazjum Przemysłowo-Górniczego w Wałbrzychu, a po jego ukończeniu kontynuował naukę w Liceum Przemysłu Węglowego, również w Wałbrzychu. Kiedy w 1952 roku odbierał świadectwo potwierdzające uzyskanie tytułu technika mechanika, specjalność: budowa maszyn górniczych, wydawało mu je już Technikum Budowy Maszyn Górniczych, w które przekształcono jego szkołę.
 
Wraz ze świadectwem wręczono mu nakaz pracy, wystawiony przez Ministerstwo Górnictwa, który jako pierwszego pracodawcę wskazał mu Przedsiębiorstwo Przeróbki Węgla Brunatnego Konin, utworzone z myślą o budowie kombinatu, wytwarzającego z węgla brunatnego nie tylko brykiety (miała powstać jeszcze jedna, większa od istniejącej brykietownia), ale też koks, smołę, gaz, olej, parafinę a nawet benzynę.
 
Z rugcugiem na elektrowóz
 
Razem ze Zbigniewem Kmieciem w 1952 roku przysłano do kopalni jeszcze pięciu techników z Wałbrzycha. Byli to: Józef Citak, Mikołaj Komenda, Tadeusz Łukasik, Ludwik Tomaszek i (nie udało się ustalić imienia) Żurek. Dołączyli do dwóch absolwentów tej szkoły, którzy przybyli do konińskiej kopalni rok wcześniej: Mieczysława Przysuchy i Andrzeja Zielonki.
 
- Przedsiębiorstwo Przeróbki Węgla Brunatnego, w którym pracowałem, nadzorowało budowę odkrywki Niesłusz – wspomina Zbigniew Kmieć. – Kiedy skończyliśmy wypompowywanie jeziora Niesłusz, zaczęliśmy sprowadzać koparki z Morzysławia: jedynego wtedy wieloczerpakowego Wiesława, niemieckiego Esza, dwa Tytany i dwie czeskie Skody. Transportem maszyn Kierował Stachu Majewski, który był wtedy kierownikiem oddziału mechanicznego kopalni, a ja z ramienia PPWB zostałem mu przydzielony do pomocy.
 
A sprzętu wciąż brakowało. - Pamiętam, że pierwsze podnośniki hydrauliczne, bez których trudno sobie wyobrazić jakąkolwiek pracę na kopalni, były kupione za dolary, bo w krajach demokracji ludowej nikt ich nie produkował – wspomina Zbigniew Kmieć. A że zakup za dolary to nie była prosta sprawa, sprzętu nadal brakowało. - Kiedy przyszły elektrowozy LEW 75, nie mieliśmy żadnych dźwigów, żeby zdjąć je z wagonów, na których przyjechały: osobno podwozia i osobno skrzynie. Musieliśmy wykonać to zadanie, posługując się lewarami korbowymi pięcio-, dziesięcio- i dwudziestotonowymi oraz tak zwanymi rugcugami. Wątpię, by dzisiaj ktoś podjął się takiego zadania. A my po prostu nie mieliśmy innego wyjścia.
 
Nie dla sekretarza
 
Większość młodych techników została zakwaterowana w budynku przedwojennego syndykatu rolnego (do niedawna był siedzibą Sądu Rejonowego), mieszczącego się przy ulicy Bohaterów Stalingradu 2, która dzisiaj nosi imię Wojska Polskiego. - Mieszkałem w jednym pokoju ze Stanisławem Kraczoniem i Flawianem Ryznarem. To był dość duży pokój na pierwszym piętrze.
 
Na tej samej kondygnacji, ale od południa miał swoje mieszkanie i biura dyrektor Karol Śniegoń, człowiek który zdobył wykształcenie wyższe techniczne jeszcze przed wojną i miał też przedwojenne nawyki. Potrafił na przykład odmówić pożyczenia swojego służbowego samochodu samemu powiatowemu sekretarzowi rządzącej wówczas partii. - Nie mogę, mam inne sprawy – odpowiadał ze stoickim spokojem na prośby towarzysza sekretarza.
 
Z dyrektorską warszawą jest związane jeszcze inne wspomnienie młodych techników (opowiadał o tym również Mieczysław Przysucha). – My jeździliśmy do pracy tak zwaną stonką, czyli ciężarówką z budą przykrytą plandeką (później obudowaną deskami), przystosowaną do przewozu ludzi. Dyrektor Śniegoń jeździł warszawą, ale jego zastępca do spraw technicznych Horst już musiał iść do Marantowa na piechotę. I co ciekawe, kiedy zdarzyło się Śniegoniowi wyprzedzać idącego w lakierkach i garniturze Horsta, nigdy się nie zatrzymał, żeby go podwieźć.
 
Przez wojsko na studia
 
W przeciwieństwie do inżyniera Horsta, Zbigniew Kmieć był, jak sam o sobie mówi, rogatą duszą i nie uznawał przedwojennych autorytetów. Nie bał się też dyrektora Karola Śniegonia i przed podpisaniem umowy o pracę wywalczył z nim wyższe wynagrodzenie, niż przyznano pozostałym młodym technikom. – To mu się bardzo nie spodobało i dlatego nie reklamował mnie, jak to się wtedy nazywało, od wojska – wspomina Zbigniew Kmieć. – O tym, że lada dzień dostanę kartę powołania do jednostki, dowiedziałem się nieoficjalnie od kolegi, który pracował w Wojskowej Komendzie Rejonowej. To ja szybko wsiadłem w pociąg i pojechałem do Wrocławia, zdawać egzaminy na prawo. Dostałem się, ale spotkałem kolegę, który namówił mnie, żebym przyszedł studiować w Wyższej Szkole Wychowania Fizycznego. Po dwóch semestrach, jak już groźba wojska przeszła, wróciłem do roboty i studiów nie skończyłem.
 
Naprzeciwko Pałacyku
 
Atmosfera rozstanie z kopalnią nie była jednak zbyt przyjazna, więc w grudniu 1955 roku Zbigniew Kmieć podjął pracę w Warszawskim Zjednoczeniu Wodno-Inżynieryjnym, które budowało elektrownię i przez dwa lata pełnił tam obowiązki głównego mechanika. Zdążył się też w tym czasie ożenić ze swoją rówieśniczką Jadwigą. Do kopalni wrócił w grudniu 1957 i na odkrywce Gosławice objął stanowisko sztygara zmianowego oddziału urządzeń maszynowych. W 1960 roku dostał mieszkanie w pierwszym bloku, jaki został wybudowany przy Alejach 1 Maja, i gdzie mieszka do dzisiaj. – Po drugiej stronie ulicy stał dzisiejszy Pałacyk, a z lewej strony Dom Górnika i trzy bloki, a za nimi ciągnęły się ogrody i pola - wspomina. – Nieco na lewo stała jeszcze jakaś chałupka, obok niej willa, za nami parę bloków, a poza tym pustka – prawdziwa wiocha.
 
Na zakupy chodziło się wtedy do jedynego w pobliżu sklepu spożywczego na rogu ulic Dworcowej i Kolejowej, a po mięso w drugą stronę – na skrzyżowanie Dworcowej i Poznańskiej, pamięta żona Zbigniewa Kmiecia. A za całe rozrywkowe życie musiała wystarczyć Czarna Mańka, knajpa po prawej stronie ulicy Dworcowej tuż przed skrzyżowaniem z Poznańską, którą na początku lat sześćdziesiątych zastąpiła restauracja Kolorowa – istny powiew wielkiego świata na robotniczym osiedlu, której nawet Europa w starym Koninie nie dorównywała.
 
W pysk strzelić
 
Na barbórkę w 1961 roku Zbigniew Kmieć otrzymał tytuł Przodownika Pracy Socjalistycznej, a pół roku później awansował na stanowisko sztygara oddziału urządzeń maszynowych odkrywki Gosławice. – Byłem najmłodszym kierownikiem oddziału w kopalni – dodaje dumnie. Jakim był kierownikiem? Dyrektor Zdzisław Zając udzielił mu w grudniu 1964 roku pisemnej pochwały za „sprawny, skuteczny, szybko i wzorowo pod względem organizacyjnym i technologicznym przeprowadzony remont półroczny zwałowarki As-1120 na odkrywce Gosławice. Przeprowadzenie w ciągu 70 godzin remontu zwałowarki, przy jednoczesnym właściwym wykorzystaniu posiadanego do dyspozycji skromnego sprzętu, jest osiągnieciem bez precedensu w praktyce ruchowej górnictwa odkrywkowego w kraju”.
 
A jakim był przełożonym? - Wolałem w tyłek kopnąć, w pysk strzelić, niż karać – mówi o sobie. - Byłem bezwzględny jeśli chodzi o pijaństwo. Dwa razy mogłem przebaczyć, ale trzeci raz... Którejś nocy zadzwonił mi do domu brygadzista z elektrowozów, że sztygar leży pijany w łaźni. No to poprosiłem dyspozytornię, żeby przysłali po mnie samochód i pojechałem. Widzę, że faktycznie leży w łaźni. Zostałem do rana, bo nie mogłem zostawić oddziału bez dozoru, a jak tylko pojawił się w pracy dyrektor Więckowskim, postawiłem sprawę jednoznacznie: trzeba tego człowieka dyscyplinarnie zwolnić.
 
Spotkanie z Kobuszewskim
 
Na początku 1964 roku przyjechała do Konina ekipa kręcąca na terenie kopalni zdjęcia do jednego z odcinków pierwszego polskiego serialu telewizyjnego „Barbara i Jan”, a z nią bardzo znani i lubiani aktorzy: Jan Kobuszewski, Zdzisław Leśniak i Gustaw Lutkiewicz. Spędzili w Koninie około dwóch tygodni. - Jeździłem z nimi na zdjęcia, żeby pomóc w kwestiach organizacyjnych – wspomina Zbigniew Kmieć – i interweniować w razie potrzeby.
 
Jedną z takich interwencji pamięta Ireneusz Jurczak, który otrzymał od przełożonego polecenie przewiezienia Jana Kobuszewskiego lokomotywką spalinową z warsztatów na zwałowarkę, która pracowała pod Międzylesiem. Dzięki temu przeżył niezapomniane spotkanie z niezwykle popularnym i lubianym aktorem.
 
Praca z ekipą filmową kończyła się popołudniami spotkaniami w kawiarence Domu Młodego Górnika lub restauracji Kolorowej. Jedna z wizyt w tej ostatniej skończyła się w mieszkaniu Zbigniewa Kmiecia, którego blok sąsiaduje z budynkiem, gdzie mieściła się restauracja.
 
Kazimierz i odwodnienie
 
Na początku 1969 roku Zdzisław Kmieć został przeniesiony na odkrywkę Kazimierz, gdzie objął stanowisko nadsztygara oddziału urządzeń mechanicznych. W tym też czasie został odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi, a we wrześniu awansował na stanowisko głównego mechanika odkrywki. Dzięki jego talentom organizacyjnym bardzo sprawnie zostały usunięte dwie awarie, do jakich doszło w 1970 roku: po upadku podawarki z podwozia zwałowarki A2RsB 5500 i pęknięciu wysięgnika koparki SRs 1200.
 
W połowie stycznia 1971 roku Zbigniew Kmieć wrócił na odkrywkę Gosławice jako główny mechanik. W grudniu 1973 przyznano mu tytuł Zasłużonego Racjonalizatora Produkcji, ponieważ „złożył wiele wniosków racjonalizatorskich: wzmocnienie płyt gąsienicowych przy koparkach, modernizacja wózków pojazdowych do koparek, modernizacja bębna napędowego przy taśmociągach, przeróbka i dostosowanie członów przenośników stałych na przesuwne”.
 
Ostatnie dziesięć lat przed przejściem na emeryturę przepracował jako nadsztygar urządzeń mechanicznych w Dziale Głównego Mechanika Odwodnienia Podziemnego. W latach osiemdziesiątych otrzymał jeszcze Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski (z okazji oddania do eksploatacji odkrywki Lubstów) i Order Sztandaru Pracy I kl. Na emeryturę przeszedł w czerwcu 1988 roku.
 
Robert Olejnik
 
Zdjęcia:
 
1
Zbigniew Kmieć (po lewej) podczas przeprowadzania koparki SRs-1200 na odkrywkę Kazimierz
 
2
Zwycięstwo w konkursie picia piwa podczas jednej z barbórkowych karczm piwnych
Z nakazem do kopalni
Kmiec1
Potwierdzenie
Proszę zaznaczyć powyższe pole