Skocz do zawartości

Prześlij nam swoje filmy, zdjęcia czy tekst. Bądź częścią naszego zespołu. Kliknij tutaj!

LM.plWiadomościBez partii i nominacji

Bez partii i nominacji

Z HISTORII KONIŃSKIEJ KOPALNI

Dodano:
Bez partii i nominacji
Jednym z pierwszych inżynierów zatrudnionych przez konińską kopalnię był Stefan Włodarczyk - syn przedwojennego konińskiego fabrykanta. Paradoksem jest, że kiedy on budował kolejne odkrywki, w tym samym czasie ludowa władza doprowadzała Fabrykę Maszyn Rolniczych jego ojca do upadku.
„Robotnik przemysłowy tylko wówczas może stanowić pełnowartościową siłę roboczą, kiedy zatrudniający go zakład produk­cyjny i wykonywany rodzaj pracy zapewniają mu poczucie stabilizacji sytuacji życiowej.” – tym zdaniem rozpoczął Władysław Markiewicz czwarty rozdział swojej pracy „Społeczne procesy uprzemysłowienia. Kształtowanie się zakładów produkcyjnych w konińskim rejonie górniczo-energetycznym”, w którym omówił „problem zabezpieczenia potrzeb życiowych pracowników”.
 
Autor pracy, która ukazała się w 1962 roku nakładem Wydawnictwa Poznańskiego (omawialismy ją już dwukrotnie w artykułach "Badania, protesty i porządni Niemcy" i "Ludzie, kumoterstwo i kwalifikacje"), rozpoczął ten rozdział od analizy „postawy pracowników wobec zagadnień płac”. Jego zdaniem, jednym ze źródeł niezadowolenia z otrzymanego wynagrodzenia, nieza­leżnie od jego wysokości, jest przeświadczenie, że inni zarabiają lepiej. Jeden z robotni­ków tak tę sprawę przedstawiał: „Trzeba żeby wszyscy na takich samych funkcjach jednakowo zarabiali. A nie tak jak u nas jest, że to samo robi, a jeden zarobi 1800 zł, a drugi 2700 zł".
 
Obciąć jednym, dołożyć drugim
 

Robotnicy uważali, że rozpiętość między wynagrodzeniami jest niesprawiedliwa. W elektrowni na przykład w roku 1960 najniższą płacę (1564-1609 zł) otrzymywali pracownicy obsługujący dozowniki węgla, a najwyższe zarobki osiągali pracownicy remontowi oddziału kotłowego(4148 zł).
 
Spośród robotników kopalni najniżej uposażeni byli robotnicy torowi, przeważnie nie posiadający żadnych kwalifikacji zawo­dowych. Natomiast robotnicy wykwalifikowani otrzymywali przeciętnie 2301 zł. Za największą anomalię w dziedzinie płac uważano w kopalni wysokie, bo wynoszące 1800 zł uposażenie straży pożar­nej. Ponieważ pożary na terenie kopalni zdarzały się bardzo rzadko, utrzymywała się o strażakach opinia, że otrzymują pieniądze „za nic".
 
Jak zaobserwował Władysław Markiewicz, wielu robotników chciało równych wynagrodzeń. Jeden z jego rozmówców zaproponował wręcz: „obciąć zarobki tym, którzy wysoko zarabiają, a dołożyć tym, którzy nisko zarabiają. Przecież żołądki mamy jednakowe i jesteśmy obywatelami jednej ojczyzny". Zrównanie płac ułatwiłaby też postulowana likwidacja przerostów kadrowych w administracji i obniżenia pensji personelowi inżynieryjnemu.
 
Rywalizacja pracowników
 
Choć w czasie przeprowadzania badań konińska elektrownia funkcjonowała zaledwie od dwóch lat, już wtedy naukowiec odnotował rywalizację jej pracowników z załogą kopalni. „Wśród pracowników elektrowni wytworzył się dodatkowo swoisty kompleks niższości w związku z rywalizacją, jaką - nie tylko zresztą na odcinku uposażeń - zakład ten toczy z kopalnią. Wobec tego, że dwa zakłady zmuszone są ściśle z sobą współpracować do tego stopnia, że jeden bez drugiego właściwie nie może istnieć, wydaje się wielu pracownikom elektrowni rzeczą nierozsądną i krzywdzącą uprzy­wilejowanie kopalni w dziedzinie płac.”
 
Nie zmieniał tego nawet fakt, że średnia płaca w obydwu zakładach przewyższała średnią krajową. Bo choć w 1959 roku w elektro­wni przeprowadzono podwyżki płac (w grupie robotników o prawie 30 proc, dla kadry inżynieryjno-technicznej o 9 proc i w grupie pracowni­ków administracyjno-biurowych o 6,5 proc.), to nadal średnie wynagrodzenie pracowników kopalni utrzymywało się na nieco wyższym poziomie.
 
Wyzywają od najgorszych
 
Naukowiec postawił tezę, że na­rzekania na niskie płace, częste zwłaszcza wśród robotników, wynikają z faktu, iż obowią­zujące zasady wynagradzania nie są dostatecznie jasno i przejrzyście sprecyzowane, a w związku z tym nie zawsze są zrozumiałe dla pra­cowników.
 
Przekonanie o tym, że wysokość zarobku zależy od dobrej woli czy też po prostu widzimisię kierownictwa zakładu, a nie od obiektywnych wyników w pracy - zauważa w swojej pracy Władysław Markiewicz - mogło zrodzić się również wskutek niewłaściwie rea­lizowanych zasad premiowania. Winni temu byli szczególnie nie­którzy sztygarzy, którzy, ulegając zwolennikom zrównania płac, dla świętego spokoju zapisywali wszystkim robotnikom te same wskaźniki wydaj­ności pracy. Podobnie działo się w elektrowni, co uderzało w rezultacie w najbardziej wydajnych pracowników i rodziło wśród pozostałych przekonanie, że premia to należny im dodatek do pensji.
 
Pretensje zbierali najczęściej pracownicy księgowości, którzy skarżyli się badaczowi, że odbierając wypłaty, „robotnicy lżą ich i wyzywają od najgorszych", tak jak gdyby mieli oni jakikolwiek wpływ na wysokość dochodów pracownika.
 
Nieszczęśliwe wypadki
 
O atrakcyjności pracy decyduje w poważnej mierze stopień jej uciążliwości, stwierdził Władysław Markiewicz, dodając, że „zamiana pracy lepiej płatnej na gorzej wynagradzaną, ale wymagającą mniej­szego wysiłku, bardziej czystą i bezpieczniejszą, jest zjawiskiem często spotykanym we wszystkich uprzemysłowionych krajach”.
 
Z dostępnych mu danych statystycznych naukowiec wysnuł wniosek, że praca w górnictwie odkrywkowym jest lżejsza i bezpieczniejsza, niż praca w kopalniach węgla kamiennego. W okre­sie od 1945 do końca 1960 roku doszło w kopalni Konin do piętnastu wypadków śmiertelnych, a więc mniej niż w nie­których kopalniach odkrywkowych węgla brunatnego w okręgu Cottbus (w NRD). A większości tych tragicznych zdarzeń winne były same ofiary.
 
W brykietowni bezpieczniej

Każdego roku dochodziło do kilkudziesięciu wypadków, którym winni byli również - zdaniem kierownictwa zakładu - pracownicy dozoru, w szczególności kierownicy oddziałów i sztygarzy, którzy często tolerowali u podległych sobie robotników stare nawyki pracy w zmienio­nych warunkach. „Praca w kopalni odkrywkowej charakteryzuje się mia­nowicie tym, że w miarę jak postępuje eksploatacja węgla i usuwanie nadkładu, fronty robót ulegają tu ciągłym przesunięciom. (...) Zmieniają się trasy komuni­kacyjne, słowem następują ciągłe innowacje, do których ogół pracowników z czasem przywyka. Robotnicy przerzucani z miejsca na miejsce powinni być świadomi tego, że doświadczenie i umiejętności nabyte w jednym miejscu, mogą okazać się zawodne w innym miejscu pracy.”
 
Jako rzecz charakterystyczną odnotował autor fakt, że stosunkowo rzadko zdarzają się wypadki w brykietowni, mimo że stopień zagrożenia jest tam niewątpliwie wyższy aniżeli na terenie odkrywki. Wyjaśnił to tym, że załogę fabryki stanowili przeważnie pracownicy z długolet­nim stażem, posiadający duże doświadczenie i wprawę w posługiwaniu się narzędziami oraz w obsłudze urządzeń, które w ciągu wielu lat były tylko w znikomym stopniu modernizowane i w zasadzie nie wymagały od obsługi przyswajania sobie nowych nawyków.
 
Inwalida przy omłotach
 
Co ciekawe, największe nasilenie wy­padków przy pracy następowało w okresie nasilenia prac polowych (w 1960 r. zanotowano na­stępujące ilości wypadków przy pracy: w styczniu - 3, w lutym - 3, w marcu - 2, w kwietniu - 3, w maju - 2, w czerwcu - 3, w lipcu - 5, w sierpniu - 8, we wrześniu – 7). „W związ­ku z tym zachodzi podejrzenie, że niektórzy pracownicy rozmyślnie powodują wypadki albo z premedytacją je pozorują, sami zadając sobie rany” – stwierdził autor „Społecznych procesów uprzemysłowienia”. Potwierdzał to podejrzenie fakt, że komisje kontroli wielokrotnie zastawały rzekomych inwalidów w trakcie pracy w polu przy żniwach, wykopkach lub omłotach.
 
Pod śmiercionośnym prądem
 
Natomiast bardzo małe zagrożenie – napisał Władysław Markiewicz - istnieje w elektrowni, w której (z wyjątkiem zbiornika wyładunkowego dla węgla) wszystkie procesy produkcyjne są zmechanizowane i zautomatyzowane. „Od czasu urucho­mienia zakładu zdarzyły się w nim tylko dwa wypadki śmiertelne, w roku 1959 miało miejsce 20 wypadków okaleczenia, w r. 1960 (do września włącznie) - 11, z tego w pierwszym, kwartale 7. Większość urazów od­noszą pracownicy z własnej winy, albowiem bądź to nie przestrzegają przepisów (na przykład szlifierze mimo ciągłych napomnień pracują z reguły bez okularów ochronnych), bądź też nie zachowują należytej ostrożności. Wśród wypadków, które miały miejsce w roku 1960 zdarzyły się m. in. obcięcia palców, okaleczenia w wyniku nastąpienia na gwoź­dzie, kontuzje na skutek pośliźnięcia się itp.”

Mimo to – skonstatował z zaskoczeniem naukowiec - w opinii publicznej utrzymuje się przekonanie, że praca w elektrowni należy do szczególnie niebez­piecznej, „jako że człowiek znajduje się tu bezustannie pod śmiercionoś­nym prądem. Pracownicy elektrowni są nieraz szczerze rozbawieni re­akcją uczestników wycieczek, zwłaszcza chłopów, ale nierzadko także nauczycieli, którzy z nieukrywanym podziwem wyrażają się na temat odwagi, jaka cechować musi załogę straceńców parających się energią elektryczną o ogromnej mocy.”
 
Lepiej zapobiegać
 
Autor stwierdził, że choć nieszczęśliwe wypadki przy pracy nie stanowią dla kopalni ani elektrowni poważnego problemu, to można ich liczbę znacząco ograniczyć, choćby przez bardziej wnikliwe niż dotychczas, na naukowych podstawach oparte analizowanie przyczyn wypadków i uszkodzeń ciała, bowiem „większość osób, których praca grozi niebezpieczeństwem spowodowania wypadku, można wykryć przed ich zatrudnieniem”. Zalecił kierownictwom obu zakładów dokładniejsze przyglądanie się każdemu kandydatowi do pracy: „sprawdzić referencje o nim, zebrać informa­cje o jego życiu i poprzedniej pracy”. Wskazał również na konieczność natychmiastowej i drobiazgo­wej analizy przyczyn każdego nieszczęśliwego zdarzenia, jako na jedną z najskuteczniejszych metod zapobiegania wypadkom. Takie analizy winny być następnie „przedyskutowywane w kolektywie pracowniczym”, celem ustalenia wniosków i opracowania środków ochronnych.
 
Pochwalił kopalnię za nagradzanie (10 000 zł) oddziałów, które w danym kwartale nie wykazały ani jednego wypadku uszkodze­nia ciała. „W ten sposób bowiem wytwarza się w zespole pracowniczym kolektywne poczucie odpowiedzialności za bezpieczeństwo pracy i zapobieganie wy­padkom.”
 
Robert Olejnik
Jednakowe żołądki, równe płace
Potwierdzenie
Proszę zaznaczyć powyższe pole