Willa osaczona przez bloki i wieżowce
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA
W domu, z którego musieli się wyprowadzić pod koniec lat sześćdziesiątych, ulokowano najpierw Milicję Obywatelską, a po niej na długie lata zadomowiły się tam socjalistyczne organizacje młodzieżowe.
W domu, z którego musieli się wyprowadzić pod koniec lat sześćdziesiątych, ulokowano najpierw Milicję Obywatelską, a po niej na długie lata zadomowiły się tam socjalistyczne organizacje młodzieżowe.
Willę przy Alejach 1 Maja 15a w Koninie (zdj. 1), sąsiadującą dzisiaj z Miejską Biblioteką Publiczną (dawniej Narodowy Bank Polski), postawił w połowie ubiegłego wieku Stanisław Torzecki (zdj. 2). Jeszcze w trakcie budowy kilkaset metrów dalej zaczęto stawiać pierwszy blok przy dzisiejszej Górniczej 1. Kiedy państwo Torzeccy już się do swojego domu w 1951 r. wprowadzili, bez przeszkód mogli obserwować jego powolny wzrost ze swoich okien, bo żadne inne budynki nie stały im jeszcze na przeszkodzie. Nie byli jedynymi, którym nie przychodziło wówczas do głowy, że ten jeden blok to zaczątek wielkiego osiedla, które kompletnie zmieni sielski krajobraz tego miejsca, a za niespełna dwadzieścia lat pozbawi ich domu.
Balkon w domu Essowej
Działkę pod budowę domu Stanisław Torzecki dostał od swoich rodziców, którzy w 1948 roku podzielili pomiędzy czwórkę swoich dzieci - trzech synów i córkę - pięć hektarów gruntu w Czarkowie. Te pięć hektarów tłumaczy też skąd u chłopskiego syna wyższe wykształcenie, skończył bowiem Stanisław na początku lat trzydziestych XX w. weterynarię w Warszawie, co stanowiło solidny fundament pod budowę dobrobytu własnego i rodziny. - Wiem, że przed wojną rodzice mieszkali w kamienicy pani Essowej - wspomina Krystyna Nienartowicz, najmłodsza z trzech córek Mieczysławy i Stanisława Torzeckich. - Z opowieści mamy zapamiętałam, że mieli balkon i piękne piece.
Pół godziny na spakowanie
Wszystko runęło w listopadzie 1939 roku, kiedy państwo Torzeccy z czteroletnią Wandzią i kilkumiesięczną zaledwie Marylką zostali przez Niemców wysiedleni. Koninianie wspominają, że ta pierwsza wywózka do Ostrowca Świętokrzyskiego była najdziksza, bo każdy dostał tylko pół godziny na spakowanie. - Mama opowiadała, że Niemcy wciąż tylko ich poganiali: raus! raus! - pamięta moja rozmówczyni. - Rzuciła niani futro jako zapłatę, a srebro i złoto, wszystko zostało w domu. Ubłagała jeszcze jakiegoś Niemca, żeby zawiadomić ojca, bo inaczej wsiadłaby do pociągu sama z dwójka małych dzieci.