Niedziela cudów, czyli czasy, kiedy Zagłębie Konin kupowało mecze
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA

Przeglądając prasę z 1995 roku w poszukiwaniu informacji o zamknięciu rozgłośni radiowych, natrafiłem na wiele innych tematów, z których najbardziej interesująca wydała mi się wzmianka o zatrudnieniu w charakterze trenera Górnika Konin szkoleniowca z najwyższej półki. Ale już dziesięć lat wcześniej piłkarze z Konina otarli się o drugą ligę.
Zatrudnienie Wojciecha Łazarka było prawdziwą sensacją, bo kilkanaście lat wcześniej dwukrotnie sięgał on po tytuł mistrza kraju z Lechem Poznań i tyle samo razy zdobył z tą drużyną puchar Polski, po czym w latach 1986-1989 poprowadził reprezentację narodową. I to on zapoczątkował w konińskiej drużynie przemiany, które w 1998 roku zaowocowały jej udziałem w pamiętnym finale Pucharu Polski z Amiką Wronki.
Już się witali z awansem
Podczas pracy nad artykułem na ten temat otrzymałem wiadomość od pana Jacka Jareckiego, który po przeczytaniu mojego tekstu o finiszu jedenastego etapu Wyścigu Pokoju w Koninie napisał, że w tym samym czasie po raz pierwszy obejrzał mecz piłkarzy Zagłębia Konin, które w następnym sezonie stanęło przed szansą awansu do drugiej ligi. A była to zupełnie inna druga liga od dzisiejszej, bo nie było jeszcze ekstraklasy.
Nasi piłkarze faktycznie awansowali, tyle że po zakończeniu rozgrywek zostali zdegradowani do A klasy. I właśnie wspomnieniem o tych wydarzeniach postanowił podzielić się ze mną i czytelnikami naszego historycznego cyklu Jacek Jarecki. Jego relacja jest na tyle ciekawa, że tym razem postanowiłem oddać głos swojemu informatorowi w pierwszej osobie:
„Od razu wsiąkłem”
Jeśli ktoś twierdzi, że pierwsze oglądane przez siebie mecze pamięta jak przez mgłę, to albo zmyśla, albo mamy przed sobą nie kibica a sportowego oglądacza. Tylko dla dziecka sport jest tak ważny, niesie z sobą tak wiele emocji i wypala się doskonale w pamięci razem z całą towarzyszącą mu otoczką. Potem przychodzi rutyna, kolejne sezony nakładają się na siebie, gracze pojawiają się i odchodzą. Sukcesy mieszają się z goryczą porażek, ale pierwszy oglądany na żywo mecz zawsze się pamięta.
Ciepły, wiosenny dzień 1975 roku. Pędzę z czwartego osiedla w dół koło hali sportowej Rondo, a potem już chodnikiem opasującym coroczny wówczas zalew, przez żelazny most, dalej wałem na stadion XXX-lecia, bo kasy wówczas znajdowały się tylko od strony Warty. Parę złotych i szkolna legitymacja w kieszeni kurtki. Nieśmiało do kasy, bo to pierwszy raz, a potem po tych betonowych schodkach na koronę stadionu. I od razu wsiąkłem.
Osiem do zera!
Zieleń murawy, zapach trawy, schodzący się niespiesznie ludzie, bo z tej nuworyszowskiej gorliwości byłem jednym z pierwszych. Niby niewiele znaczący mecz ligi okręgowej z ostatnią w tabeli Spartą Winiary, ale jaki znak w pamięci! Zagłębie Konin wygrywa ten mecz 8:0, ale w sezonie 1975/1976 efektowne zwycięstwa przeplata wyjazdowymi porażkami i nie awansuje do baraży o drugą ligę.
Warto wiedzieć, że ówczesna liga okręgowa po likwidacji III ligi to był właśnie trzeci poziom rozgrywek. Przez dwa czy trzy sezony grano z podziałem na szesnaście grup, których zwycięzcy rywalizowali w barażach. Wówczas wyprzedził nas Włókniarz Kalisz, ale w kolejnym sezonie Zagłębie było już bezkonkurencyjne.
Nowy sezon 1976/1977
O awans tym razem rywalizowaliśmy głównie z Ostrowią Ostrów, ale sezon rozpoczął się od wyjazdowego 0:0 z Polonią Leszno. Tu uwaga dla dzisiejszych kibiców, że pół wieku temu trzeba było w poniedziałek rano pędzić do kiosku i kupić gazetę, żeby poznać wynik. Najpewniejszym źródłem był Głos Wielkopolski, bo gazety sportowe takie jak Przegląd Sportowy czy Sport docierały do Konina z jednodniowym opóźnieniem.
Szukasz pracy? Kilkaset aktualnych ofert znajdziesz w naszym serwisie ogłoszeniowym.