Trzydzieści lat temu prokurator zamknął w Koninie dwie rozgłośnie radiowe
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA

Rok 1995 zaczął się dla mnie powrotem do pracy w Radiu 66 po ponad ośmiu miesiącach przerwy. Redakcja powoli przygotowywała się już wtedy do świętowania pierwszego roku swojego funkcjonowania.
Jubileusz przypadał dokładnie 25 marca i został uświetniony między innymi koncertem Prowizorki Jazz Bandu, tymczasem trzy tygodnie później do siedziby radia wkroczył... prokurator.
Dyskretne radiowozy
Wizyta Marka Kasprzaka w biurowcu elewatora, który był siedzibą redakcji, asekurowanego przez pozostawione dyskretnie pod wiaduktem Briańskim (dzisiaj Pokoju) policyjne radiowozy, zakończyła się zamknięciem rozgłośni, która w tamtym czasie cieszyła się rosnącą popularnością przede wszystkim wśród młodych słuchaczy. Z formalno-prawnego punktu widzenia działania organów wymiaru sprawiedliwości były zasadne, bo radio nie miało koncesji na nadawanie a jedynie promesę, podobnie zresztą jak druga z zamkniętych tego dnia redakcji radiowych – RRM. Ale i sytuacja prawna trzeciej rozgłośni nie do końca była czysta.
- W świetle prawa nie ma wątpliwości, że jesteśmy piratami, ale piratem jest również „Radio Konin”, które nadaje na innej częstotliwości, niż miało przyznaną. Dlatego nie rozumiem faktu, że nas się zamyka, a trzeci pirat dalej spokojnie będzie nadawał – mówił na zwołanej z tej okazji konferencji prasowej Sławomir Papiera.
Zaczęło się od konfliktu w Radiu Konin
Bo to właśnie szefostwo Radia Konin zostało wtedy oskarżone o wywieranie nacisków na Krajową Radę Radiofonii i Telewizji, żeby doprowadziła do zamknięcia rozgłośni, które nie miały uregulowanego statusu prawnego. Na to wszystko nakładał się konflikt Sławomira Papiery z Pawłem Kotlarskim, współwłaścicielem Radia Konin. Panowie razem je bowiem zakładali i w 1994 roku się poróżnili, czego rezultatem było założenie przez Sławka własnej rozgłośni. O samym konflikcie nie będę tu pisał, pozostawiając ten temat na osobną opowieść o dziejach konińskiej radiofonii.
Ja do redakcji trafiłem po kilku czy też kilkunastu dniach po uruchomieniu Radia 66, po telefonie od Sławka, z którym znaliśmy się (podobnie zresztą jak z Pawłem Kotlarskim) z czasów licealnych (na zdjęciu: tak wyglądało wtedy nasze studio). Zaledwie miesiąc później dotknęła mnie choroba, która wyeliminowała mnie na kilka miesięcy z pracy, stąd mój powrót dopiero pod koniec stycznia roku 1995.
Paweł, Lucyna i inni
To był dla mnie ciężki czas, ale nigdy nie zapomnę wizyty przy moim łóżku szerokiej reprezentacji „szóstek”, jak powszechnie mówiło się o naszej firmie. Przewieziono mnie wówczas na trzy tygodnie – niejako na przechowanie – na oddział neurologii konińskiego szpitala, żebym tutaj poczekał na termin kolejnego badania, by nie zajmować cennego łóżka w specjalistycznej klinice w Łodzi. Byłem wtedy jeszcze nieco splątany, więc nie pamiętam dokładnie wszystkich obecnych, ale to właśnie było całe Radio 66 – społeczność ludzi, którzy nie tylko lubili razem robić to, co dawało im satysfakcję, ale też lubili siebie wzajemnie.
Na pewno była wśród nich Lucyna Lenard-Woźniak, obecna dyrektorka Konińskiego Centrum Kultury, a wcześniej przez wiele lat Młodzieżowego Domu Kultury. Razem byliśmy wydawcami, czyli ludźmi, którzy przygotowywali i czytali serwisy informacyjne. W radiu zetknąłem się po raz pierwszy z Pawłem Markowskim, który w roli spikera był jednym z filarów „szóstek”. Z kolei Robert Roszak przed południem sprzedawał sprzęt sportowy, a wieczorami (czy może popołudniami – już nie pamiętam) opowiadał przed mikrofonem o muzyce z kręgu rocka progresywnego czy też – jak kto woli – symfonicznego, ilustrując ją oczywiście konkretnymi przykładami. To nie jest jeszcze historia Radia 66, toteż większości nazwisk tutaj zabrakło, ale uzupełnię ten niedostatek w przyszłości, kiedy porwę się na całościową opowieść o konińskim radiu.
Prokurator o gołębim sercu
Zamknięcie naszej rozgłośni było dla nas wszystkich ciężkim przeżyciem, a liczne telefony do redakcji pokazały, że przez rok stworzyliśmy wokół „szóstek” olbrzymią społeczność słuchaczy, dla których wyłączenie naszych nadajników również stanowiło olbrzymią stratę. Obeszło się na szczęście bez jakichś siłowych działań, bo i prokurator Marek Kasprzak to człowiek o gołębim sercu, z którym z racji swoich dziennikarskich obowiązków nie raz rozmawialiśmy i – co tu dużo mówić – lubiliśmy. Robił, co musiał i znalazł u nas pełne zrozumienie. Pozwolił nam zresztą pożegnać się na antenie ze słuchaczami, co przy niezwykle silnych emocjach, jakie nam wówczas towarzyszyły, rodziło wypowiedzi wzruszające, niektóre na pograniczu histerii z jednej strony, a z drugiej – o sporym ładunku komicznym.
Pogoda bywa kapryśna – kliknij teraz i sprawdź prognozę, żeby nie dać się jej przechytrzyć!