Ugryzł policjanta, ale głęboko wierzył w swoją niewinność
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA

Wśród spraw trafiających na wokandę wydziału karnego konińskiej temidy bywają niezwykle ponure, ale większość to drobne przestępstwa nie budzące większego zainteresowania opinii publicznej. Jednak trafiają się wśród nich przypadki tak kuriozalne, że aż trudno uwierzyć w ich prawdziwość.
Historię, którą dzisiaj opowiem, poznałem ponad 20 lat temu za sprawą mężczyzny, który stanął przed sądem oskarżony o napaść i uszkodzenie ciała policjanta, a konkretnie o jego... pogryzienie. Uważał jednak, że to on został poszkodowany, przyszedł więc po pomoc do redakcji Głosu Wielkopolskiego, dla którego relacjonowałem wówczas sprawy sądowe.
Policjantów nie widział
Z opowieści 50-letniego wtedy mieszkańca jednej z podkonińskich gmin wynikało, że to on został napadnięty, kiedy wrócili z żoną od sąsiadki. Przyznał później, że w gościach wypił może z kieliszek wina, ale potem minęły jeszcze dwie godziny, więc nie widział przeszkód, by usiąść za kółkiem. Tym bardziej, że była już północ, a od domu dzieliło go zaledwie kilkaset metrów.
Zanim skręcił na drogę prowadzącą do ich posesji, zauważył z tyłu jakieś światła, ale nie zwrócił na nie specjalnie uwagi. Kiedy zatrzymał samochód na podwórku i ruszył z wiadrem po wodę, żeby napoić konie, jak spod ziemi wyrosło przy nim dwóch obcych mężczyzn.
– Kim panowie są? – miał zapytać. – Proszę opuścić moją posesję – zdenerwował się, kiedy nie uzyskał odpowiedzi.
Dopiero kiedy napastnicy bez słowa rzucili go na ziemię i skuli kajdankami, zorientował się, że to są policjanci.
Hałas w sąsiedztwie
Zupełnie inną wersję przedstawili w sądzie funkcjonariusze. Do miejscowości pana Tadeusza (imię zmienione) zostali skierowani na żądanie jednej z mieszkanek, której przeszkadzały hałasy czynione na terenie jej posesji przez grupę mężczyzn. Kiedy dotarł tam radiowóz, na miejscu nikogo już nie było, więc policjanci objechali wieś w poszukiwaniu hałaśliwej grupki. Po drodze zauważyli samochód, więc postanowili sprawdzić, czy aby nie jadą nim sprawcy zamieszania.
Choć funkcjonariusze stali przy oznakowanym radiowozie z oświetlonym na dachu napisem „Policja”, a sami byli ubrani w kamizelki odblaskowe, pojazd do kontroli się nie zatrzymał. Utwierdziło ich to w podejrzeniach, że mają do czynienia ze sprawcami nocnych hałasów, więc ruszyli w pościg za uciekinierami. Nie zdążyli się nawet dobrze rozpędzić, bo pojazd zaraz skręcił na pobliskie podwórko.
Pogryzł policjanta
Kiedy wysiedli z radiowozu, mężczyzna odmówił pokazania dokumentów i zachowywał się agresywnie.
– Nic wam nie dam, chuje – zeznający w sądzie sierżant sztabowy odczytał zapis wypowiedzi pana Tadeusza ze służbowego notatnika. – To jest moja posesja i wypierdalać mi stąd – krzyczał.
Po tym mało uprzejmym powitaniu mężczyzna obrócił się na pięcie i… ruszył w stronę domu. Kiedy funkcjonariusze podążyli za nim, zdzielił sierżanta z otwartej dłoni w twarz, przy okazji zrzucając mu z głowy czapkę. A kiedy funkcjonariusz razem z kolegą próbował zakuć awanturnika w kajdanki, poczuł dotkliwy ból pod lewą pachą. To broniący się przed utratą wolności mężczyzna użył zębów. Według lekarza, który opatrywał później policjanta, rana była rozległa o rozmiarach pięć na sześć centymetrów.
– Wy bandyci – krzyczał, zapierając się nogami przed umieszczeniem w radiowozie. – Wy skurwysyny, zadzwonię do D. (tu padło nazwisko byłego komendanta gminnej policji, który piastował wówczas ważne stanowisko w powiecie), opiszę was w gazecie, załatwię…
Masz ważną informację? Prześlij nam tekst, zdjęcia czy filmy na WhatsApp - 739 008 805. Kliknij tutaj!