Skocz do zawartości

Masz ważną informację? Prześlij nam tekst, zdjęcia czy filmy na WhatsApp - 739 008 805. Kliknij tutaj!

LM.plWiadomościWódkę na imieniny kupowało się w „Delikatesach”, a chleb w „Barburce”

Wódkę na imieniny kupowało się w „Delikatesach”, a chleb w „Barburce”

KONIŃSKIE WSPOMNIENIA

Dodano:
Wódkę na imieniny kupowało się w „Delikatesach”, a chleb w „Barburce”
Konińskie Wspomnienia

Sklep "Barburka" i galeriowiec w trakcie budowy

Zakupy na pierwsze jakie pamiętam imieniny mojej mamy zostały zapewne zrobione w „Barburce” albo „Delikatesach”, bo na początku 1969 roku „Supersam” dopiero był budowany. Za dużo zresztą tych zakupów nie było, co widać na zdjęciach.

Przypomniały mi się imieniny mamy, kiedy będąc na cmentarzu kilka dni temu spojrzałem na jej datę urodzin i uzmysłowiłem sobie, że kiedy z siostrą byliśmy dziećmi, świętowało się głównie imieniny i na tę okazję spraszało do domu gości.

Z elementem baśniowym

Panujący dzisiaj powszechnie zwyczaj świętowania urodzin wtedy był praktykowany jedynie przez ewangelików, którzy nie uznawali kultu świętych. Bo imieniny obchodzi się w dniu, któremu przypisany jest święty o imieniu solenizanta. Zresztą kiedyś imię nadawano dziecku tego świętego, w którego dniu się urodził, a więc urodziny i imieniny obchodziło się jednocześnie. Problem powstał dopiero, kiedy rodzice zaczęli wybierać inne imiona niż te znajdujące się w dniu urodzin pociechy w kalendarzu. Wśród katolików przyjęło się więc świętować imieniny, a ewangelicy, którzy świętych nie uznawali, pozostali przy urodzinach.

Ale ani solenizanci, ani goście nad takimi sprawami się nie zastanawiali, bo imieniny czy urodziny były dla większości po prostu okazją, żeby się spotkać i pobyć ze sobą. Towarzyszył temu oczywiście alkohol w różnych ilościach, który stanowił – jak powiadał Jan Himilsbach – wprowadzanie elementu baśniowego do niełatwej rzeczywistości. W internecie często można natknąć się na tęskne westchnienia za tamtymi czasami i spotkaniami, ale ich autorzy zdają się zapominać, że był to jeden z niewielu dostępnych sposobów na oderwanie się od siermiężnych realiów społecznych i ekonomicznych a także możliwość rozrywki w sferze prywatnej.

Miejsca było mało

Mieszkaliśmy wtedy zaledwie od kilku miesięcy w jednym dość dużym pokoju w punktowcu przy ulicy Traugutta, w którym musiało być miejsce na wszystko – łóżka do spania dla całej naszej trójki, kąt do nauki i jedzenia, szafę i jakiś jeszcze mebel na książki czy inne drobiazgi. Meblościanki nie były wtedy jeszcze znane, więc był to mebel stanowiący skrzyżowanie kredensu z regałem.

Miejsca było więc bardzo mało i ze zdjęć wynika, że nie wszyscy spośród prawie dwudziestu uczestników imprezy mieszczą się przy stole. Przed każdym z gości stoi szklanka na spodku lub w metalowym koszyczku, przeważnie z kawą, obok kieliszki. Na stole widać jeszcze butelkę kolorowej wódki, jakiś półmisek i talerzyki, więc na pewno było coś do jedzenia, ale było tego na tyle niedużo, że nie rzuca się w oczy. Zapamiętałem tę imprezę, bo taka liczba gości zdarzyła się w naszym nowym mieszkaniu po raz pierwszy, a poza tym był tam ktoś z aparatem fotograficznym i robił zdjęcia.

„Czysta” to był obciach

W przeciwieństwie do późnych lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych zakup dobrego alkoholu nie był wtedy problemem. „Wódki czystej” – jak nazywał się najtańszy alkohol, sprzedawany w butelkach zamykanych zwykłym korkiem zalanym lakiem - na takie spotkania się nie kupowało, bo to byłby obciach. Takich słów jak „obciach” też się zresztą wtedy jeszcze nie używało, wystarczył wstyd. Korek z butelki „czystej” (białe litery na czerwonej kartce) odbijali raczej robotnicy na budowie lub panowie na spotkaniu tylko w męskim gronie.

Ale to właśnie te butelki były najcenniejszym i najłatwiejszym do pozyskania łupem dla kilku- i nastoletnich zbieraczy, którzy w torbach (reklamówek z plastiku jeszcze wtedy nie znaliśmy) odnosili je do punktu skupu i za każdą sztukę odbierali złotówkę. Można było w ten sposób zgromadzić naprawdę przyzwoite sumy. Najpopularniejszy taki punkt znajdował się w tak zwanym drewniaku na czwartym osiedlu.

Bez końskiej wędliny

Wróćmy do zakupów na wspomnianą imprezę. Niewykluczone, że po chleb mama posłała mnie do „Barburki” (do czasu reformy zasad polskiej pisowni z początku lat siedemdziesiątych wyraz ten pisało się z „u” otwartym), czyli sklepu spożywczego stojącego wtedy na rogu Alei 1 Maja i Dworcowej (fot. 1), po stronie późniejszych Domów Towarowych „Centrum”. Choć miałem wtedy zaledwie siedem lat, „Barburka” wbiła mi się bardzo mocno w pamięć, bo któregoś razu zapomniałem wypakować zakupy z metalowego koszyka, do jakiego wtedy wkładało się je w sklepie samoobsługowym i wyszedłem z nim na ulicę. Do dzisiaj pamiętam swój wstyd, kiedy odnosiłem koszyk na miejsce.

strona 1 z 2
strona 1/2
Wódkę na imieniny kupowało się w „Delikatesach”, a chleb w „Barburce”
Wódkę na imieniny kupowało się w „Delikatesach”, a chleb w „Barburce”
Wódkę na imieniny kupowało się w „Delikatesach”, a chleb w „Barburce”
Potwierdzenie
Proszę zaznaczyć powyższe pole