Skocz do zawartości

Prześlij nam swoje filmy, zdjęcia czy tekst. Bądź częścią naszego zespołu. Kliknij tutaj!

LM.plWiadomościZ pociągu wyskakiwali w ostatniej chwili. „Praca jego była intensywną”

Z pociągu wyskakiwali w ostatniej chwili. „Praca jego była intensywną”

KONIŃSKIE WSPOMNIENIA

Dodano:
Z pociągu wyskakiwali w ostatniej chwili. „Praca jego była intensywną”

W bufecie dworcowym w Koninie pracował ostatnie trzy lata przed wybuchem wojny. Wybór miejsca pracy wynikał pewnie z faktu, że od stacji kolejowej dzieliło go raptem pięćdziesiąt metrów. No i trzynastolatek nie miał za wielkiego wyboru.

Henio miał zaledwie osiem lat, kiedy w 1931 roku zmarł jego ojciec. Jan Michalak był rzeźnikiem i sprzedawał swoje wyroby naprzeciwko dworca kolejowego, gdzie wybudował dla swojej rodziny dom. Kilka lat później zmarła na suchoty czyli nieuleczalną wówczas gruźlicę starsza siostra chłopaka i od tej chwili był w domu jedynym mężczyzną. W 1936 roku trzynastoletni zaledwie Henryk poszedł więc do pracy.

Przykrem jest rozstanie

Szczęśliwie w domowym archiwum jego córki Elżbiety Pilarskiej zachowało się zaświadczenie, wystawione w maju 1939 roku przez Marię Mańkowską, „kierowczynię bufetu kolejowego”, jak podpisała się na dole kartki w kratkę formatu a4 (il. 1). O opuszczającym ją szesnastoletnim kelnerze napisała tak: „Niniejszem zaświadczam, iż Henryk Michalak pracował u mnie w bufecie kolejowem w ciągu trzech lat i był uważnem i wiernym (?) współpracownikiem. Praca jego była intensywną, z zaparciem siebie. Przykrem jest dla mnie rozstanie z tak dobrą przyszłą siłą pracy”.

Z panem Henrykiem Michalakiem nie miałem już okazji rozmawiać, ale o pracy w dworcowym bufecie opowiedziała mi kilka lat temu Zenona Tamulska, której ojciec został w 1935 roku przeniesiony na konińską stację. Mieszkali w parterowym budynku kolejowym, stojącym po prawej stronie dzisiejszej poczty.

- Miałam wtedy piętnaście lat i pracowałam u Mańkowskiej jako bufetowa. Płaciła mi piętnaście złotych za miesiąc. - Usłyszałem od mojej rozmówczyni, która przed wojną nosiła jeszcze panieńskie nazwisko Pietrzycka. - Po południu zawsze szła na drzemkę, a wtedy ja urzędowałam w bufecie. Lubiłam handel. Lemoniadę robiliśmy z cytryny, z pomarańczy i chłopaki nosili ją pasażerom do pociągów.

A gdzie szklanki po herbacie?

Jednym z tych chłopaków był właśnie Henryk Michalak. O drugim dowiedziałem się z opisu zdjęć z 1939 roku, jakie udostępniła mi pani Elżbieta. Na pierwszym (fot. 2) stoją od lewej Tadeusz Jędro, Czesława Szczepankiewicz i Henryk Michalak. Na dwóch następnych fotografiach widać obu chłopaków - jak mówiła o kolegach z pracy Zenona Tamulska - i bufet z witryną, za którym stoi sama Maria Mańkowska (fot. 4).

Ilekroć Henryk Michalak opowiadał swoim bliskim o pracy w bufecie, w sposób szczególny wracał do tego, jak nosili napoje pasażerom dalekobieżnych pociągów. Latem mieli na tacach lemoniadę a zimą gorącą herbatę. Ponieważ zależało im, żeby sprzedać jak najwięcej, opuszczali pociąg w ostatniej chwili, kiedy już ruszał z peronu.

- „Ile razy trzeba było wyskoczyć jak już się peron kończył”, mówił tata - usłyszałem od Elżbiety Pilarskiej. - „I co, nie połamałeś się”, pytałam. „Nie. Jakoś nigdy żadnemu z nas nic się nie stało”, odpowiadał.

strona 1 z 3
strona 1/3
Potwierdzenie
Proszę zaznaczyć powyższe pole