Skocz do zawartości

Prześlij nam swoje filmy, zdjęcia czy tekst. Bądź częścią naszego zespołu. Kliknij tutaj!

LM.plWiadomościPół wieku temu szynki się nie kupowało. Trzeba ją było zdobyć, załatwić albo wystać

Pół wieku temu szynki się nie kupowało. Trzeba ją było zdobyć, załatwić albo wystać

KONIŃSKIE WSPOMNIENIA

Dodano:
Pół wieku temu szynki się nie kupowało. Trzeba ją było zdobyć, załatwić albo wystać
Konińskie Wspomnienia

Czwartkowe zakupy w jednym z konińskich sklepów uświadomiły mi, jak bardzo przygotowania do świąt wielkanocnych różnią się od tych sprzed pół wieku albo o pięć czy dziesięć lat późniejszych.

Różnica sprowadzała się do tego, że choć w sklepie było mnóstwo ludzi, nikt nie biegł do półek, żeby zdążyć złapać kawałek szynki, zanim wyprzedzi go ktoś inny, a spore kolejki do kas w niczym nie przypominały tych, w których stałem na przykład w „Supersamie” w 1973 czy 1978 roku.

„Supersam” z koszykiem

Zacznijmy od tego, że w czasach uspołecznionego handlu najpierw czekać trzeba było za wolnym koszykiem. Wtedy plastik nie był jeszcze tak powszechny, więc pojemnik na zakupy był zbudowany z drutu, który niemiłosiernie wrzynał się w dłoń, jeśli został załadowany do pełna. Za czasów socjalizmu sklepowe wózki nie były w Polsce znane. Przyczyna była banalna - nie było takiego sklepu, w których znalazłoby się wystarczająco dużo towarów, żeby go załadować. Chyba że kupiło się na przykład 20 kg cukru czy mąki.

Wróćmy do „Supersamu”. Przez całe lata siedemdziesiąte wejście do niego znajdowało się przy ścianie dzielącej go od baru mlecznego (wtedy nie było między nimi punktu z lodami) a nie jak teraz od strony apteki. Na lewo od wejścia znajdowało się stoisko z alkoholem i słodyczami, a po prawej kasy. Dopiero za nimi ciągnęły się trzy długie regały z towarem. Na ich końcu było stoisko mięsno-wędliniarskie, choć to chyba od czasu do czasu się zmieniało, bo pamiętam też na tej ścianie półki z jajkami.

Keczup czy majonez?

Wydaje mi się, że jajka były jednym z tych towarów, których nigdy w socjalistycznych sklepach nie brakowało, nie stanowiły więc jakiejś specjalnej kulinarnej atrakcji, przynajmniej w moim domu, gdzie jadało się je gotowane na twardo lub na miękko. Przy tym majonezu, który był najczęściej używanym do nich dodatkiem, nie lubiłem ani ja, ani nasza mama, więc stawał w słoiku jedynie przy talerzu mojej siostry. Wolałem keczup.

Zdecydowanie bardziej atrakcyjne były jajka w charakterze wielkanocnej ozdoby. Kiedy byliśmy mali, przynosiliśmy ze szkoły zrobione na zajęciach z prac ręcznych pisanki i kraszanki. Już nie pamiętam dokładnie, ale na jednych wydrapywało się różne kształty po uprzednim ugotowaniu w łupinach od cebuli, a na drugie - co było znacznie trudniejsze - nanosiło się wzory patyczkiem umaczanym w roztopionym wosku, a następnie całość barwiło. Miejsca pokryte woskiem pozostawały wolne od koloru. Przyniesione ozdoby umieszczaliśmy w centralnym miejscu świątecznego stołu.

Pani ekspedientka

Z jajkami związane jest jedno moje wspomnienie łączące się z „Supersamem”. Otóż obok jajek stało tam urządzenie, służące do ich sprawdzania. Polegało to na tym, że umieszczało się jajka w przeznaczonych do tego zagłębieniach, po czym zapalało żarówkę podświetlającą je od spodu. Przekonałem się o tym, kiedy któregoś razu postanowiłem wreszcie sprawdzić, jak to intrygujące mnie urządzenie działa. I patrzyłem przez dłuższą chwilę na rozświetlone wnętrze jajek, nie mogąc się zdecydować, czy fakt, że niczego tam nie widać, to dobrze czy źle. W końcu doszedłem do wniosku, że zepsute jajo czyli zbuk miałby w środku coś, co powinno wyglądać podejrzanie, więc zabrałem je do koszyka i poszedłem do kasy.

Nie śmiałem natomiast zapytać o zasadę działania urządzenia żadnej z pań ekspedientek, bo choć miałem wtedy nie więcej jak 10-12 lat, wiedziałem już, że nie należy przeszkadzać im w pracy. Nie wszystkie były nieuprzejme, co to to nie, ale w tamtych czasach, kiedy zdecydowana większość społeczeństwa zarabiała podobne kwoty, natomiast największym problemem było zdobycie pożądanego towaru, sprzedawczyni czyli ekspedientka to był ktoś.

Kiedy rzucą towar?

Mieć kogoś takiego w rodzinie a choćby i tylko wśród sąsiadów lub znajomych było jak wygrana na loterii. Bo nawet jeśli sprzedawczyni (mężczyzna w sklepie był przeważnie kierownikiem) nie odłożyła dla nas pożądanego towaru (mówiło się „pod ladę”), bo najpierw musiała zaopatrzyć swoją rodzinę i bliższych znajomych, to mogła chociaż zawiadomić o terminie dostawy czyli - jak się wtedy powszechnie mówiło - kiedy rzucą towar. Sprzedawczyni była więc osobą, od której bardzo dużo zależało, a w sklepie właściwie wszystko, więc wielu z nich ta władza mocno uderzała do głowy - niczym dzisiejszym politykom.

strona 1 z 3
strona 1/3
Potwierdzenie
Proszę zaznaczyć powyższe pole