Sprawca porwania szantażował zamożnych mieszkańców Konina
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA
„Pańskie nazwisko znalazło się już na liście gangsterów” – list zawierający ten groźnie brzmiący komunikat przeczytało w pewne środowe popołudnie pięciu zamożnych mieszkańców Konina - dwóch lekarzy, właściciel kwiaciarni, krawiec i malarz – z których każdy był posiadaczem własnego domu i samochodu, co w roku 1970 uchodziło za oznaki luksusu.
Stefan Tomaszewski, właściciel zakładu malarskiego, domku jednorodzinnego oraz samochodu marki Warszawa, powiedział milicjantom, że mógłby dać te żądane 20 tysięcy, gdyby był przekonany, że ocali w ten sposób siebie lub kogoś ze swoich najbliższych. - Uważam, że suma ta jest jednak zbyt mała, kiedy w grę wchodzi życie ludzkie, i dlatego sądzę, że jakaś szajka zamierza bez większego trudu uzyskać pieniądze – zapisano w aktach sądowych jego słowa. Podobnego zdania był Czesław Paczesny, właściciel kwiaciarni, sąsiadującej z domem doktora Winczewskiego.
Milicjanci pomylili datę
A żądana kwota rzeczywiście nie była wygórowana, stanowiła bowiem równowartość dziewięciu ówczesnych przeciętnych miesięcznych wynagrodzeń (2235 zł) i dla prywatnych przedsiębiorców czy lekarzy jej zdobycie nie było większym problemem. Miotany obawami o najbliższych Henryk Winczewski zdecydował się nawet jechać we wskazane miejsce i złożyć żądaną sumę, ale w ostatniej chwili zrezygnował, kiedy okazało się, że milicjanci podali mu (nie miał już bowiem listu, który jego młodszy syn zaniósł na prokuraturę) termin, wyznaczony innemu z szantażowanej piątki koninian.
Ostatecznie w wyznaczonych przez szantażystów dniach na drogę do Poznania wyjechały nieoznakowane radiowozy, ale patrolujący drogę milicjanci nikogo nie ujęli. Nikomu też z odbiorców złowrogich listów nic się nie stało, więc Winczewscy zdecydowali się wyjechać do Zakopanego, gdzie 27 września miał się odbyć ślub kościelny ich syna.
Następstwa będą przykre
Tydzień później państwo Winczewscy wrócili do Konina, a po upływie kolejnych kilku dni znów dostali od listonosza niebieską kopertę, zaadresowaną na maszynie do pisania i bez nazwiska nadawcy. W środku był bardzo krótki list „Ostrzegaliśmy przed igraniem z ogniem. A jednak — kocioł, i to bardzo nieudany. Jeżeli jego inspiratorem jest właśnie Pan, a gangsterzy ustalą to z całą pewnością — to następstwa będą bardzo przykre".
Dziękujemy za Twoją obecność. Obserwuj nas w Wiadomościach Google, aby być na bieżąco.