Wystawili za okno, przykładali pistolet do głowy, szantażowali
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA
Krótko po wprowadzeniu stanu wojennego Leon W. groził też śmiercią, jeśli nie zaprzestanie podziemnej działalności, Ewie Zaleskiej, jednej z bardziej znanych działaczek Solidarności. Podobne groźby, i to wielokrotnie, miał kierować również pod adresem innej opozycyjnej działaczki.
Bez agresji
Inny był przypadek Romana K., tego samego, który – jak wynika z akt Instytutu Pamięci Narodowej - był oficerem prowadzącym Andrzeja Przyłębskiego, obecnego ambasadora RP w Berlinie i męża prezes Trybunału Konstytucyjnego. W akcie oskarżenia zarzucono Romanowi K., że w 1981 roku groził Kazimierzowi Brzezińskiemu, że jeśli nie zaprzestanie działalności opozycyjnej, jego syn nie ukończy studiów medycznych a on sam utraci prawo do wykonywania zawodu lekarza. Z kolei Grzegorzowi Musidlakowi, który w 1981 roku był studentem Katolickiego Uniwersytetu w Lublinie, groził, że jego dziewczyna zostanie zgwałcona a on sam wyrzucony ze studiów, jeśli nie zaprzestanie działalności opozycyjnej.
Obaj poszkodowani nie zgłaszali jednak większych pretensji pod adresem Romana K. – Wystarczy nam, że musiał zasiąść na ławie oskarżonych – stwierdzili – a wyrok w zawieszeniu będzie wystarczającą odpłatą. Ireneusz Niewiarowski, którego Roman K. również – jak wynika z akt IPN - przesłuchiwał podczas internowania w ośrodku w Mielęcinie, nawet go nie zapamiętał. – Nie był inny niż pozostałych siedmiu funkcjonariuszy, którzy mnie przez tych kilka miesięcy przesłuchiwali – zeznał senator. – Usiłowali mnie nakłonić do podpisania „lojalki” lub złożenia choćby ustnej deklaracji zaprzestania działalności opozycyjnej, ale nie było w tym agresji.
Wystawili za okno?
Byłem też obserwatorem procesu, podczas którego najwięcej wysiłku poświęcono na zweryfikowanie zeznań poszkodowanego. Mężczyzna w wielu punktach sam sobie przeczył i w sądzie mówił co innego, niż powiedział wcześniej prokuratorom Instytutu Pamięci Narodowej. Poszkodowany zarzucił na przykład funkcjonariuszom SB, że podczas przesłuchania wystawili go nagiego za okno. Z jego opisu wynikało, że był wówczas przykuty za jedną nogę do kaloryfera, a za drugą trzymał go jeden z oprawców. Pierwotnie zeznał, że znalazł się wtedy na parapecie, w sądzie natomiast wyjawił, że za okno wystawał tylko połową ciała.
Nie do końca były też jasne jego powiązania z podziemiem. Kiedy w połowie lat osiemdziesiątych zatrzymano go w związku z dziurawieniem opon autobusów komunikacji miejskiej, twierdził, że należy do Solidarności. Jednak podczas procesu zeznał, że nie był członkiem tego związku zawodowego i nie prowadził żadnej działalności podziemnej.
Opisane wyżej przypadki to tylko wycinek działań konińskiej Służby Bezpieczeństwa wobec działaczy solidarnościowego podziemia w latach osiemdziesiątych. Dodajmy, że naznaczonej licznymi sukcesami, bo jak wynika z akt IPN, SB miała w opozycyjnych szeregach imponującą liczbę informatorów i współpracowników i w zasadzie dość dobrze ich działalność kontrolowała. Ale to jest temat na osobną opowieść.
Robert Olejnik