Jak konspiratorzy z Konina esbeków na manowce wyprowadzili
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA
A już na Przemysłowej pokazali mu, że to nie są żarty. Ustawili chłopaka z rękami na ścianie, z nogami odsuniętymi do tyłu, i zaczęli bić. Gdyby uderzali w nerki, mogłyby pozostać ślady, więc celowali pałkami w okolice kręgosłupa. Było ich trzech: wspomniany wcześniej Julian K. oraz Zbigniew G. i Leon W., wszyscy z wydziału kryminalnego. W przerwach bicia usiłowali złamać Mariusza innymi metodami. Julian K. wyjął w którymś momencie plik zdjęć ofiar zabójstw i ich sprawców, tłumacząc chłopakowi, że nie z takimi jak on sobie radził. Innym razem, sprowadzając go ze schodów, rzucił od niechcenia, że łatwo się na nich można potknąć.
O powielacz nie pytali
Podobnie jak w przypadku Waldka, esbecy usiłowali wyciągnąć od niego informacje, komu przekazywał materiały do druku i kto oddawał im gotowe już ulotki. Od autorów „Azylu Wojennego” wiedzieli już, że to Waldek i Mariusz dostarczali im gotowe druki, teraz chcieli się dowiedzieć, gdzie jest drukarnia. Nie pytali natomiast o powielacz, co obudziło w Mariuszu iskierkę nadziei, że nic o nim nie wiedzą. Kiedy zablefowali, że Waldek sypie, więc lepiej dla Mariusza, żeby też zaczął mówić, chłopak zaproponował konfrontację z kolegą.
To spotkanie upewniło Mariusza, że bezpieka nie wie niczego o ich powielaczu, z czego wynikał oczywisty wniosek, że Waldek nic im na ten temat nie powiedział. Jasnym się stało też dla niego, że zmaltretowany chłopak jest już na skraju wyczerpania i trzeba szybko coś wymyślić, żeby przestali go bić.
Drukarnia na Ratajach
I wtedy Mariusz Wiatrowski przypomniał sobie ich usiłowania, żeby zaangażować do skoku po powielacz konspiratorów z Poznania. Poznań! Tak, to jest dobry trop, żeby ich zgubić, pomyślał. I opowiedział wymyśloną na poczekaniu historię, że materiały otrzymane od komitetu redakcyjnego „Azylu Wojennego” zawoził do Poznania. Tam czekał na niego człowiek, który zawoził go na Rataje.
- Adres!
- Nie mam pojęcia, tam każdy blok podobny do drugiego.
To było wiarygodne tym bardziej, że Mariusz szczerze przyznał się, że w drogę powrotną do Konina zabierał paczki z gotowymi już ulotkami i przekazywał dalej do kolportażu. W każdym razie SB uwierzyło w tę wersję i po jedenastu dniach obaj – tak Waldemar Sroczyński jak i Mariusz Wiatrowski – zostali przewiezieni do Poznania na Młyńską. Świadczyło to przede wszystkim o tym, że sprawę potraktowano poważnie.
Wezwanie na 21.00
Tymczasem Tomek Szyszko wciąż jeszcze pozostawał na wolności. Tego samego dnia, kiedy Mariusz został zatrzymany i odstawiony ciupasem do Konina, również Tomek postanowił wrócić do domu. Na wszelki wypadek wysiadł na stacji Konin Zachód i noc spędził u przyjaciół, rodzeństwa Joli i Andrzeja Szczepaniaków, żeby najpierw wybadać sytuację. Ostatecznie następnego dnia pojechał na Glinkę do domu, gdzie zastał wezwanie na Przemysłową – na godzinę dwudziestą pierwszą!
Dziękujemy za Twoją obecność. Obserwuj nas w Wiadomościach Google, aby być na bieżąco.