Dziś szpeci miasto, a 35 lat temu nie mieścił wszystkich szwaczek
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA
Widać to wyraźnie na załączonym planie (il. 7) oraz zdjęciach (fot. 8-11).
– Założenie było takie, że panie podczas przerwy wyjdą tam na parę minut i odetchną na świeżym powietrzu, może nawet poćwiczą – pamięta Jerzy Patrzykąt, w latach 1975-2012 kierownik działu głównego mechanika w Zakładach Przemysłu Odzieżowego Polanex w Koninie. - Ale nie było chętnych, wolały zjeść kanapkę przy maszynie, poplotkować, pobyć w swoim gronie.
Ściana, którą widzimy obecnie od ulicy Przemysłowej (fot. 12), to wschodnia ściana owego dziedzińca (bo część biurowa została w 2010 roku wyburzona, o czym później), a widocznie po obu jej stronach (dzisiaj już zamurowane) otwory prowadzą do dawnej hali produkcyjnej.
35 tys. zł na rękę
Idąc lewym łącznikiem, mijało się znajdujące się tutaj warsztaty elektryczny i mechaniczny i wychodziło prosto na krojownię, której stanowiska znajdowały się pod oknami hali produkcyjnej wychodzącymi na ulicę Okólną. Z Głosu Załogi, wydawanego w Gnieźnie zakładowego pisemka, można wyczytać, że w zespole 211, bo taki numer nosiła ta jednostka, w 1987 roku pracowały pod kierownictwem mistrzyni Krystyny Darul 103 krojcze i kreślarki. Ponieważ zakład funkcjonował w cyklu dwuzmianowym, z prostego rachunku wynika, że jednocześnie w zespole pracowało pół setki pań. Ten sam Głos Załogi wymienił wśród nich Stanisławę Staszak, która w ciągu ośmiu godzin pracy potrafiła wykroić ponad 1500 elementów koszulowych i zarabiała miesięcznie do 35 tys. zł. Przeciętne wynagrodzenie wynosiło wówczas 29 tys. zł.
Na prawo od krojowni znajdowała się szwalnia, a jeszcze dalej, pod oknami z prawej, południowej strony budynku – wykańczalnia. Do niej z kolei najbliżej było przez prawy łącznik, w którym znajdowała się też kuchnia oraz bufet (fot. 13) i stołówka prowadzone przez Wojewódzką Spółdzielnię Spożywców „Społem”.
Szyły na eksport
Szwalnia była sercem zakładu, gdzie z przygotowanych w krojowni elementów zszywano koszule (fot. 14-19). Zespołów szwalniczych były cztery (doraźnie, przy większej liczbie zleceń, powoływano do życia również piąty) przeciętnie po około 150 osób każdy, z tym że – podobnie jak krojownia - również one pracowały na dwie zmiany.
W 1987 roku najstarszy a więc i najbardziej doświadczony był zespół 224 pracujący pod kierownictwem mistrzyni Zofii Pakulskiej, w którym każdego dnia z maszyn 140 szwaczek schodziło dziennie 2,7–3,3 tys. koszul. Zespół słynął z jakości i chętnie powierzano mu produkcję eksportową. Szwaczki specjalizowały się w wykonywanych czynnościach. Jedne wszywała plecy do boków, inne rękawy, które z kolei wcześniej też ktoś musiał zszyć z drobniejszych części. Przed zszyciem we wszystkich elementach, gdzie było to potrzebne, na specjalnej maszynie robione były dziurki na guziki.
Do dziewięciu szpilek
Był to więc skomplikowany proces, wymagający precyzyjnego planowania, koordynacji, dobrej komunikacji i dyscypliny. Oraz sprawnego transportu wewnątrzzakładowego, w którym posługiwano się windami (magazyn znajdował się pod halą produkcyjną) oraz ręcznymi wózkami (fot. 20). Gotowe koszule wędrowały do wykańczalni (fot. 21-22), gdzie pod okiem mistrzyni Zenobii Gajewskiej prasowało, składało i pakowało je do opakowań zbiorczych 105 osób (stan na 1987 rok).