Skocz do zawartości

Prześlij nam swoje filmy, zdjęcia czy tekst. Bądź częścią naszego zespołu. Kliknij tutaj!

LM.plWiadomościPewex w Koninie, czyli luksus na socjalistyczną miarę

Pewex w Koninie, czyli luksus na socjalistyczną miarę

KONIŃSKIE WSPOMNIENIA

Dodano:
Pewex w Koninie, czyli luksus na socjalistyczną miarę
Konińskie Wspomnienia

W tym czasie sporo Polaków pracowało już w krajach, gdzie wynagrodzenie wypłacano im w walucie wymienialnej, na przykład w dolarach. Ponieważ pieniądze te przechodziły przez kasę którejś z państwowych central, które ich zatrudniały, polski bank nie wypłacał dolarów, tylko bony towarowe PKO, którymi można było zapłacić jedynie w Peweksie.

Zapachy i kolory

Pod względem zaopatrzenia konińska placówka przedsiębiorstwa bardziej przypominała duży kiosk, bo po wiele towarów trzeba było jeździć do wielkich miast. Tylko tam można było kupić na przykład pralkę automatyczną, dobry telewizor czy nawet samochód.

Dotyczyło to zresztą tylko tych najzamożniejszych, bo większość klientów traktowała zakupy w Peweksie jak odświętne spotkanie z luksusem. Różnicę między tym a każdym innym socjalistycznym sklepem wyczuwało się już od drzwi. Bo towary w Peweksie pachniały. To doznanie nie dotyczyło tylko kosmetyków, ale wszystkiego, co znajdowało się na półkach. Zaraz po zapachach sklep atakował oczy kolorami. Kolorowe było wszystko, począwszy od oferowanej odzieży, przez zabawki i kosmetyki, po etykiety zachodnich alkoholi i papierosów, które przy rodzimych produktach wyglądały jak dzieła sztuki.

Od gumy do żucia do magnetowidu

Pierwszą rzeczą, jaką kupiłem w Peweksie, była guma do żucia „Donald”. Jej popularność nie wynikała tylko z tego, że równie obłędnie pachniała jak smakowała, ale i stąd, że w jej opakowaniu znajdowała się krótka historyjka obrazkowa. Ta historyjka z postaciami z oglądanych jedynie kilka razy w roku kreskówek Disneya była nie mniej cenna niż sama guma. Niemal wszyscy je kolekcjonowali i wymieniali między sobą zdublowane egzemplarze. Donaldy kupowało się w zafoliowanych paczuszkach po dziesięć sztuk, rozmieszczonych w dwóch rzędach.

W Peweksie kupowało się papierosy i zagraniczne alkohole (szczególnie koniaki i whisky) oraz piwo w puszkach. Smakosze nabywali tam salami, sardynki, ślimaki i egzotyczne owoce a nawet polską szynkę „Krakus” w puszce czy kawę. To tam chodziło się po jeansy zachodnich marek: wranglery, levisy, rifle i montany, a zamożni rodzice kupowali swoim pociechom lalki Barbie, klocki Lego czy samochodziki na resorach firmy Matchbox. Ja wróciłem do Peweksu dopiero pod koniec lat osiemdziesiątych, kiedy zapragnąłem jak inni oglądać w domu filmy z kaset VHS. Nie stać mnie było na najbardziej popularny sprzęt Sony, więc kupiłem magnetowid firmy Sanyo.

Żytnia szła całymi skrzynkami

Choć Pewex był sklepem, w którym towaru raczej nie brakowało, i tam zdarzały się kolejki. Za czym? Za „żytnią”, która uchodziła za najlepszą polską wódkę, a po podwyżce jej cen w styczniu 1974 roku bardziej opłacało się ją kupować właśnie w Peweksie.

- Mnóstwo tej wódki przeszło przez nasze ręce – wspomina moja rozmówczyni. – I to dosłownie, bo ilekroć nam ją przywozili, ustawiałyśmy się szeregiem i z rąk do rąk podawałyśmy sobie skrzynki z alkoholem.

Brak dewiz czy bonów nie był żadną przeszkodą, bo przed każdym Peweksem stali panowie rzucający półgębkiem do przechodniów „czencz manej”, co miało stanowić zachętę do wymiany złotych na walutę przyjmowaną w Peweksie (lub odwrotnie). Owo „czencz manej” było wymawiane na różne sposoby, a od jednej z wersji panowie zyskali przydomek cinkciarzy.

- Byli ludzie, którzy przychodzili do nas na zakupy regularnie. Z niektórymi paniami do dzisiaj mówimy sobie na ulicy dzień dobry. Wiele z tych osób pracowało wtedy w Niemczech, jeździli do Libii czy Iraku i zarabiali dewizy.

Luksus za kratami

Oprócz wymienionych pań i kierownika (później kierowniczki) w sklepie pracowały jeszcze kasjerki, które nie były pracownicami Peweksu, tylko banku PKO SA. Podległość służbowa też nie do końca jest jasna, bo – tak to zapamiętała moja rozmówczyni – ekspedientki były początkowo zatrudnione przez Powszechną Spółdzielnię Spożywców „Społem”. To kolejna zagadka do rozwikłania. Na pierwszy rzut oka rzecz wydaje się mało prawdopodobna, ale pamiętać musimy, że w czasach PRL wszystko było państwowe, nawet spółdzielczość.

Pewex był początkowo czynny od godziny dziesiątej do osiemnastej, a w późniejszych latach od ósmej do dwudziestej, więc panie pracowały na zmiany. Zaopatrzenie robiło się w ten sposób, że jedna ze sprzedawczyń lub kierownik jechali pociągiem do magazynu firmy w Poznaniu lub Warszawie i tam wybierali towar, który był następnie dostarczany do Konina. Ponieważ towar był nadzwyczaj atrakcyjny, nie obyło się bez włamań, więc po którymś z kolei na frontowe witryny założono kraty.

Należę do pokolenia, dla którego Pewex był synonimem luksusu, ale choć od dawna zdawałem sobie sprawę, że byle market czy butik w galerii handlowej ma lepsze od niego zaopatrzenie, po obejrzeniu zdjęć byłem rozczarowany. Bo przy dzisiejszych konińskich sklepach nasz Pewex to była rozczarowująca mizeria. 

strona 2 z 2
strona 2/2
Pewex w Koninie, czyli luksus na socjalistyczną miarę
Pewex w Koninie, czyli luksus na socjalistyczną miarę
Pewex w Koninie, czyli luksus na socjalistyczną miarę
Pewex w Koninie, czyli luksus na socjalistyczną miarę
Pewex w Koninie, czyli luksus na socjalistyczną miarę
Pewex w Koninie, czyli luksus na socjalistyczną miarę
Potwierdzenie
Proszę zaznaczyć powyższe pole