Pamiętała dziesięciu papieży, cara Mikołaja i obie wojny
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA
Kilka dni temu zmarła w wieku niemal 109 lat jedna z najstarszych mieszkanek Polski, która urodziła się i ponad sto lat mieszkała w Wilczynie. Tak imponująco długie życie, któremu na dodatek do ostatnich niemal dni towarzyszyła pełna sprawność umysłowa, z pewnością zasługuje na opisanie w naszym historycznym cyklu.
W ten sposób Jan Tupiak zdobył renomę i opinię doskonałego fachowca i o pracę nie musiał się już martwić. Znalazł zatrudnienie w firmie budującej kanał Warta-Gopło, co wiązało się z częstymi pobytami poza domem. Ale kiedy to tylko było możliwe, zabierał żonę i synów ze sobą. – Na przykład przez pewien czas mieszkaliśmy z ojcem w Gawronach – pamięta pan Edmund.
Podczas wojny rodzinie Jana Tupiaka znów przydały się jego zawodowe umiejętności i doskonała znajomość języka niemieckiego, bo drogi wciąż trzeba było budować. Ale wojna dotknęła panią Franciszkę szczególnie boleśnie – wkrótce po urodzeniu zmarła córeczka państwa Tupiaków, a jakby tego było mało – z życiem pożegnali się też oboje jej rodzice, najpierw ojciec, potem mama.
Szyła jak prawdziwy krawiec
Po nastaniu nowej władzy Jan Tupiak został woźnym w Urzędzie Gminy, ale w sukurs znów przyszła mu zawodowa biegłość i szybko go zatrudniono do budowy dróg. Wkrótce starszy syn państwa Tupiaków wyjechał do Wałbrzycha, gdzie podjął naukę w Państwowej Szkole Przemysłowej. Tam też wkrótce założył rodzinę i osiadł na stałe. Za to młodszy z braci poszedł w ślady ojca i po ukończeniu technikum podjął pracę w obwodzie drogowym w Kleczewie.
Tymczasem, uwolniona od znacznej części domowych i rodzinnych obowiązków, pani Franciszka mogła więcej czasu poświęcić swojej pasji – szyciu na maszynie. – Babcia miała zmysł artystyczny, za co ją bardzo ceniono w okolicy i chętnie jej zlecano szycie – opowiada Violetta Lewicka, wnuczka pani Franciszki. – Bardzo lubiła szycie – potwierdza Edmund Tupiak. – I choć nauczyła się tej umiejętności sama, szyła jak prawdziwy krawiec. I to niemal do końca życia. Jeszcze po setnych urodzinach dbała, żeby maszyna była zawsze sprawna, musiałem więc ją konserwować i robić przy niej wszystko, co trzeba.
Wybrała samotność
Niezwykle dramatyczna zmiana w życiu pani Franciszki zaszła w 1959 roku, kiedy po 30 latach wspólnego życia zmarł jej mąż. Miała wtedy 52 lata i nie spodziewała się, że we wdowieństwie przyjdzie jej spędzić przeszło drugie tyle czasu. Wprawdzie w domu znów zrobiło się gwarno, kiedy młodszy syn się ożenił i pojawiły się dzieci, ale na początku lat siedemdziesiątych młoda rodzina dostała mieszkanie w Koninie i pani Franciszka została sama. Jan Piotr był już wtedy kierownikiem obwodu drogowego w Kleczewie i niemal codziennie, przy okazji objazdów podległego terenu, odwiedzał matkę (na fot. nr 3 po prawej, w środku pani Franciszka, a po lewej jej brat Jan).