Skocz do zawartości

Prześlij nam swoje filmy, zdjęcia czy tekst. Bądź częścią naszego zespołu. Kliknij tutaj!

LM.plWiadomościPorywacza lekarki zdradziły czcionki maszyny do pisania

Porywacza lekarki zdradziły czcionki maszyny do pisania

KONIŃSKIE WSPOMNIENIA

Dodano:
Porywacza lekarki zdradziły czcionki maszyny do pisania

Biegły orzekł, że anonimy, które we wrześniu 1970 r. otrzymało pięciu zamożnych mieszkańców Konina, były pisane na tej samej maszynie, na której powstały listy z żądaniem okupu za porwaną lekarkę z Płocka.

W czwartym liście, który został nadany 23 czerwca w Słupcy, autor kazał wyjechać bratankowi porwanej 26 czerwca, czyli tego samego dnia, kiedy poczta dostarczyła przesyłkę do domu państwa Kamińskich. Nazajutrz przyszedł więc następny: „30-ty, wtorek, jak w poprzednim, spóźnionym liście”.

Helikopter na konińskim stadionie

Zgodnie z instrukcją, bratanek Stefanii Kamińskiej miał jechać w stronę Pleszewa, ale przez Włocławek i Ślesin. Wiadomość miała znajdować się przy specjalnie oznaczonym słupku kilometrowym. Zdawano sobie sprawę, że z każdą nieudaną próbą przekazania okupu rośnie ryzyko wystraszenia porywaczy, toteż milicja zdecydowała, że należy zminimalizować widoczną obstawę. Wybrano helikopter, który miał czekać na sygnał do ewentualnego pościgu gdzieś w połowie trasy. Wybrano stadion przy ulicy Buczka (dzisiaj Dmowskiego) w Koninie. Dopiero kilka miesięcy później wyjaśniło się, dlaczego i tym razem szantażysta nie zjawił się na szosie ani nie dał żadnych instrukcji co do miejsca i czasu złożenia okupu. Nie przysłał też już kolejnego listu. Milicja przeszukała więc okolice drogi z Płocka do Brwilna, gdzie doktor Kamińska miała jechać do dziecka oraz trasę, którą szantażysta kazał jechać bratankowi porwanej kobiety. Na próżno. Sprawa porwania Stefanii Kamińskiej utknęła w miejscu na długie miesiące.

Do chwili, kiedy biegły ustalił, że żądania okupu za nią zostały napisane na tej samej maszynie, na której sporządzono anonimy wysłane we wrześniu 1970 r. do pięciu zamożnych mieszkańców Konina. Zaczęły się poszukiwania maszyny, na której napisano listy. Sprawdzono urządzenia biurowe wszelkich możliwych instytucji, włącznie z klubami sportowymi, stocznią rzeczną, związkiem niewidomych, a nawet posterunkami milicji – w sumie grubo ponad sześćset maszyn tak w Koninie jak i w Płocku. Wszystko na nic.

Musiał go znać osobiście

I wtedy kapitan z wydziału kryminalnego z Poznania, który przejął śledztwo, doszedł do wniosku, że skoro nie można znaleźć maszyny, należy poszukać człowieka, który na niej pisał. Sięgnął najpierw po książkę telefoniczną Konina, żeby wyszukać w niej pięciu adresatów dziwnych anonimów, zawierających żądanie zapłacenia 20-tysięcznego okupu. Kiedy ją zamknął, wiedział już, że musi porozmawiać z Marianem Antczakiem, którego nazwiska w spisie abonentów nie znalazł. Było dla niego oczywistym, że autor anonimu musi go znać osobiście i najprawdopodobniej jest mieszkańcem Konina.

Śledczy miał nadzieję, że rozmowa z właścicielem zakładu krawieckiego pomoże mu trafić na trop autora anonimów, a zarazem sprawcy porwania Stefanii Kamińskiej. Ale o tym napiszę w następnym odcinku Konińskich Wspomnień. Polecam jednocześnie Czytelnikom niedawno wydaną książkę Jacka OstrowskiegoOstatnia wizyta”, która jest zbeletryzowaną wersją opisywanej przeze mnie historii.

Robert Olejnik

Dziękuję Okręgowej Izbie Lekarskiej w Płocku za udostępnienie zdjęcia doktor Stefanii Kamińskiej.

strona 3 z 3
Potwierdzenie
Proszę zaznaczyć powyższe pole