Dachy się zapadają, mury pękają, a na remonty szkoda pieniędzy
KONIN JEST NASZ
Sąsiadującym z nim folwarkiem zarządza dzierżawca. Kilka lat temu rozebrano tam zabytkową stajnię i owczarnię, a stan dziewiętnastowiecznego spichlerza (na zdjęciu niżej), którego ściany już pękają, a z dachu pozostały jedynie resztki, wskazuje, że i on wkrótce może podzielić ich los.
Słup drogowy, dom Zemełki, kościół św. Bartłomieja, synagoga – kto by chciał zliczyć konińskie zabytki, zbytnio się nie natrudzi. Nie ma już brykietowni, nie ma domu talmudycznego, rozsypuje się dom Stefanii Esse i willa Reymondów. Niedługo będziemy mogli całą historię miasta sprowadzić do kilku obiektów. Nie zostanie żaden ślad po Kwileckich, z brykietowni jest jeszcze tylko kilka maszyn w muzeum, dziewiętnastowieczna zabudowa miasta sypie się z każdym rokiem.
Czasami władze Konina rzeczywiście nie mają wpływu na poczynania właścicieli historycznych obiektów. Miasto mogło jednak przejąć brykietownię od kopalni, która chciała za nią symboliczną złotówkę, mogło kupić synagogę i dom talmudyczny, w których przez długie lata funkcjonowała biblioteka, mogłoby też zainteresować się losami willi rodziny Reymondów, którą w ramach prywatyzacji społecznego majątku dostało od partii wraz z POM-em dwóch towarzyszy.
Władze Konina nie interesują się jednak losem nielicznych zabytków, bo to pociąga za sobą zbyt poważne koszty, a zyski z tak zainwestowanych pieniędzy są marne. Martwi się o nie co najwyżej grupka nieszczęśliwie zakochanych w historii tego miasta zapaleńców, których jest zbyt mało, żeby ich głosy miały dla polityków jakiekolwiek znaczenie.
Popadają więc powoli w ruinę pozostawione same sobie zabytki, poza kilkoma wybranymi, które zresztą również usiłuje się od czasu do czasu upiększyć jakimś dziwnym – delikatnie rzecz nazywając – pomysłem („Położą lustro wokół zabytkowego słupa. Z zakazem wchodzenia”). Patrząc na to wszystko, trudno oprzeć się wrażeniu, że dla sprawujących władzę Konin jest niczym podbity bantustan, z którego trzeba wycisnąć dla siebie jak najwięcej korzyści, bo nie wiadomo, jak długo jeszcze potrwa ich panowanie. A dla większości wyborców kulturowe dziedzictwo nie ma żadnego znaczenia, więc bez trudu ich się kupi za garść błyszczących paciorków: festynem z gwiazdami disco polo, jakimś rondem oddanym do użytku tuż przed wyborami, uściśnięciem ręki prezydenta, czy chorągiewką z herbem Konina.
Robert Olejnik
koninjestnasz@portal.lm.pl
Na ten temat również w artykule: „Kolejny zabytek zagrożony? Oto projekt przebudowy domu Zemełki”
Dziękujemy za Twoją obecność. Obserwuj nas w Wiadomościach Google, aby być na bieżąco.