Kiedy ulicą Przemysłową maszerowały słonie i olbrzymie jelenie
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA
Ponad sto tysięcy lat temu nie było nie tylko ulicy Przemysłowej i Konina, ale nawet jednego człowieka, przynajmniej takiego, jakiego znamy dzisiaj, czyli homo sapiens.
Za to na pewno spacerowały tędy, reprezentujące megafaunę plejstocenu, słonie leśne, nosorożce czy jelenie olbrzymie. Zaświadczają o tym chociażby kości trąbowców, znalezione w 1967 r. w Marantowie, a więc blisko dzisiejszej ulicy Przemysłowej.
Myśleliśmy, że to jakiś potwór
Ale nasza wiedza na temat obecności tych zwierząt w okolicach Konina była niewielka i głównie teoretyczna. Do 24 lutego 1984 r., kiedy pracujący na odkrywce Jóźwin Grzegorz Nowak i Kazimierz Kordylasiński dostrzegli jakieś duże kształty, wystające ze skarpy, z której koparka SRs 1200 zbierała nadkład (fot. 1). - Widząc tak potężne kości (fot. 2-9), myśleliśmy, że to jakiś potwór – wspominał ćwierć wieku później Bronisław Włodarczyk, wtedy kierownik robót górniczych odkrywki Jóźwin, którego jako pierwszego zawiadomiono o znalezisku. Jeszcze tego samego dnia na miejscu pojawili się Krzysztof Gorczyca i Mirosław Ciesielski z konińskiego muzeum. - Na początku nie wiedzieliśmy, co to za zwierzę, o słoniu leśnym nikt jeszcze nie słyszał. Zorientowaliśmy się dopiero następnego dnia – pamięta Bronisław Włodarczyk.
Do przenoszeniu kości zaangażowano między innymi pracowników brygady, zajmującej się wulkanizacją przenośników taśmowych. – Akurat nie mieliśmy wtedy nic do roboty, więc nas wzięli do przenoszenia tego wszystkiego do samochodu – wspomina Józef Durka, który został uwieczniony na jednym ze zdjęć z wielką kością na ramieniu (fot. 10). Przez kontrast z drobną postacią niosącego ją człowieka, ta akurat fotografia najlepiej ilustruje rozmiary prehistorycznego zwierzęcia.
Słoń sprzed 110 000 lat
Część kości tkwiła jeszcze w skarpie, kiedy następnego dnia archeolodzy przystąpili do dokładnych badań. - Warunki atmosferyczne, a szczególnie groźba mrozu, który mógł spowodować rozsadzenie wilgotnych kości, wymusiły szybkie tempo prac wykopaliskowych – napisał w sprawozdaniu Krzysztof Gorczyca. - Brak czasu na konieczne przygotowania, spowodował, że niezabezpieczone odpowiednio ciosy w pół godziny po odsłonięciu popękały i rozsypały się. Nie udało się również wydobyć w całości odsłoniętych fragmentów czaszki, które uległy połamaniu.