To miał być najładniejszy most w Wielkopolsce. I nie do zepsucia
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA
Choć most Unii Europejskiej w Koninie łączy dwa brzegi Warty dopiero od dziesięciu lat, jego budowa interesuje wszystkich niemal mieszkańców. Dlatego postanowiliśmy ją przybliżyć w historycznym cyklu Konińskie Wspomnienia.
Zdobycie unijnego dofinansowania na budowę drugiej przeprawy przez Wartę w Koninie to był bez wątpienia największy sukces nie tylko rządzącego Koninem w 2005 r. SLD, ale i wszystkich sił politycznych, które wyjątkowo zgodnie działały w tej sprawie dla wspólnego dobra.
Most bez remontów
Starania o unijne pieniądze na budowę drugiego mostu w Koninie wraz z dojazdami rozpoczęto w 2002 roku, podczas spotkania w gabinecie Marka Pola, ówczesnego ministra infrastruktury w rządzie SLD, w którym wzięli udział prezydenci Konina, poseł Józef Nowicki oraz przedstawiciele Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad (GDDKiA). Dwa lata później przyszła wiadomość, że Konin dostanie 42 mln euro z unijnej kasy na realizację projektu „Budowa drugiej przeprawy przez Wartę - nowy przebieg drogi krajowej nr 25”, co stanowiło trzy czwarte potrzebnej kwoty.
Jak tylko w kwietniu podpisano w ministerstwie infrastruktury umowę na dofinansowanie budowy mostu, już w czerwcu wyłoniono inżyniera projektu, a w sierpniu wykonawcę. Śpieszono się, bowiem warunkiem otrzymania pieniędzy z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego było przeprowadzenie i rozliczenie inwestycji w ciągu trzech lat.
Władze Konina wybrały do realizacji projekt Adama Nadolnego z gdańskiego Transprojektu, który oparł go na konstrukcji kablobetonowej, co – zdaniem Kazimierza Pałasza – miało uczynić go tanim w eksploatacji. - Nie wymaga cyklicznego remontowania, ponieważ nie posiada praktycznie żadnych elementów stalowych – chwalił przyjęte rozwiązanie techniczne ówczesny prezydent Konina.
Przetarg o słowo
Tymczasem już na samym początku realizacji projektu pojawiła się obawa o dotrzymanie terminu, bowiem zaledwie trzy tygodnie po wyłonieniu wykonawcy mostu, władze Konina zdecydowały się na unieważnienie przetargu. Przyczyna była prozaiczna – szło o robotę wartą około 200 mln zł, więc przegrani chwytali się wszelkich sposobów, żeby zdobyć to zlecenie. Jak tłumaczył 12 września 2015 r. na specjalnie w tym celu zwołanej konferencji prasowej wiceprezydent Andrzej Sybis, odrzuceni oferenci wykorzystywali każdą niejednoznaczność w dokumentacji zwycięzcy przetargu. Jedna z firm załączyła do swojego protestu liczącą dwie strony analizę znaczenia jednego z wyrazów, użytych w zwycięskiej ofercie. - Gdybyśmy nie unieważnili przetargu, stracilibyśmy dodatkowe miesiące – tłumaczył zastępca prezydenta Konina.