Do Reymondów przyjechali goście z konińskiego undergroundu
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA
Opisał w nim początki konińskiego rocka w latach sześćdziesiątych, który wtedy nazywany był muzyką mocnego uderzenia czyli big beatem. To nie był oczywiście podręcznikowy underground, ale w swoich początkach, kiedy opór starszego pokolenia i władz politycznych, które zwalczały niebezpieczne dla ustroju „zachodnie miazmaty”, na pewno było to ruch kontrkulturowy.
Długie włosy w szkole
Wtedy muzyka, której się słuchało i przy której tańczyło, była swego rodzaju manifestacją sprzeciwu wobec wszechobecnej kontroli nad tym, co się czytało, mówiło i myślało. Ów sprzeciw obejmował również sposób ubierania się czy długość włosów. I do takiego rozumienia buntu nawiązywała część ekspozycji w domu Reymondów, poświęcona latom siedemdziesiątych, w których sam dorastałem. Przy czym mojemu pokoleniu było dużo łatwiej niż poprzednikom, bo akurat w tym czasie kierownictwo PZPR z Edwardem Gierkiem na czele postanowiło otworzyć Polskę na świat zachodni. Szkoła już nie walczyła - przynajmniej już nie z takim rozmachem jak to można zobaczyć w serialu „Wojna domowa” - z długością włosów uczniów i szerokością spodni, choć jeszcze długo nie tolerowano makijażu czy pomalowanych paznokci u dziewcząt.
Postacią, która tworzyła w tym czasie interesującą sztukę na pewno był uprawiający malarstwo i grafikę Andrzej Sudoł, ale trudno tu mówić o undergroundzie, bardziej właśnie o wspomnianej kontrkulturze w sferze obyczajowej.
Śmiertelna makiwara
Był to czas niebezpieczny dla osób łatwo popadających w uzależnienia, bo wtedy również - wzorem dzieci-kwiatów – młodzi ludzie szukali sposobów na oderwanie się od rzeczywistości za pomocą substancji psychoaktywnych, choć wtedy nie znaliśmy tego określenia. Najdostępniejszy był alkohol, natomiast o marihuanie można było tylko pomarzyć, więc sięgało się na przykład po środek używany w pralniach chemicznych do czyszczenia odzieży.
Jednak najbardziej niebezpieczne okazało się odkrycie w Koninie maku, co nastąpiło mniej więcej w połowie lat siedemdziesiątych. Podawany był dożylnie w formie destylatu z makowego mleczka lub wypijany w postaci wywaru z suchych makowin, nazywanego makiwarą. O dziwo nikt nie zaraził się żadną chorobą z wielokrotnie używanych igieł, za to kilka, a może nawet kilkanaście osób zmarło po wypiciu makowego wywaru.
Dziękujemy za Twoją obecność. Obserwuj nas w Wiadomościach Google, aby być na bieżąco.