Wokół nas umierały miliony, a Konin o grypie niczego nie wiedział
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA
W Polsce epidemia hiszpanki wygasła w połowie 1919 roku, choć to jej przypisuje się wyjątkowo wysoką śmiertelność jeńców radzieckich po wojnie 1920 roku. Tak było też w obozie w Strzałkowie, gdzie udało się ją opanować dopiero wiosną 1921 roku.
Dwieście trumien w dwa miesiące
Przyczyny tak wysokiej śmiertelności wśród chorych na hiszpankę wydają się oczywiste: nieobecność kanalizacji i brak nawyków higienicznych, czy marny poziom opieki zdrowotnej. Do tego dochodził brak antybiotyków, które wynaleziono dopiero dekadę później, a jeszcze później zaczęto je stosować w leczeniu na szerszą skalę.
Nie wspominając o szczepionce, którą opracowano dopiero w 1945 r. W ten sposób wyeliminowano wcześniej cholerę, która w XIX wieku kilkakrotnie zbierała śmiertelne żniwo w Koninie. Ta z 1848 roku spowodowała zmniejszenie liczby Koninian – jak podaje Piotr Rybczyński („Życie gospodarcze Konina” w Rocznik Koniński, t. 13 z 1999 r.) o ponad siedemset osób, a w 1866 r. w ciągu niespełna dwóch miesięcy doprowadziła do śmierci dwieście osób (Piotr Rybczyński „Szpital św. Ducha” w „Spacerkiem w przeszłość. Szkice z dziejów Konina”).
Brak kartofli i węgla
Innym powodem tak dużej śmiertelności wśród chorych było powszechne niedożywienie i kłopoty z zaopatrzeniem w podstawowe produkty niezbędne do życia. Pierwszym po 11 listopada 1918 roku zadaniem nowych władz Konina było zorganizowanie ich reglamentacji i poddanie kontroli cen. Zajęły się tym specjalne komitety żywnościowe, rozdzielające między innymi kartofle, cukier, sól, a nawet kawałki skóry do naprawy butów.
Zima zaczęła się wtedy już w listopadzie, a opału brakowało, więc ceny torfu i drewna osiągnęły – jak donosił „Tygodnik Urzędowy” - horrendalny poziom. Najbiedniejsi zbierali chrust w lasach, by jakoś przetrwać zimę, a z braku nafty i świec wiele mieszkań oświetlanych było tak zwanymi karbidówkami.
Sami sobie pomagamy
Dzisiaj nasza sytuacja, mimo zamknięcia galerii handlowych, jest nieporównanie lepsza, bo dzięki gospodarce rynkowej żywności ani żadnych innych towarów w sklepach nie brakuje. Nawet jeżeli gdzieś opustoszeją półki, to za chwilę znów są zapełniane. Gdyby taka epidemia przytrafiła się nam za poprzedniego ustroju, zamiast siedzieć w domu, stalibyśmy w kilometrowych kolejkach po podstawowe produkty żywnościowe.
Pisząc ten tekst o dramacie sprzed lat o rozmiarach nieporównywalnych do dzisiejszych zagrożeń nie namawiam nikogo do lekceważenia zaleceń i przyjętego reżimu dobrowolnej kwarantanny. Bo między innymi właśnie dzięki temu wirus nie rozprzestrzenia się tak szybko jak sto lat temu, a liczba ofiar jest wielokrotnie mniejsza.
Robert Olejnik
Dziękuję doktorowi Markowi Sobczyńskiemu za udostępnienie widokówki z budynkiem szpitala przy ulicy Kolskiej.
Dziękujemy za Twoją obecność. Obserwuj nas w Wiadomościach Google, aby być na bieżąco.