Danuta i Henryk Winczewscy z Konina w Powstaniu Warszawskim
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA
Po powrocie do Łowicza 21-letni Henryk Winczewski został przyjęty do tamtejszego Związku Walki Zbrojnej (ZWZ). Latem 1940 roku dostał wiadomość o planowanych przez Niemców aresztowaniach, więc razem z bratem zdecydowali się na ucieczkę do stolicy. Tam podjął studia medyczne na Tajnym Uniwersytecie Ziem Zachodnich (na fot. 1 z zajęć pierwszy z lewej), prowadząc jednocześnie – jako zawodowy wojskowy - wykłady z obsługi i posługiwania się bronią oraz taktyki prowadzenia walki. We wrześniu 1941 roku został wysłany do Brześcia, gdzie uczestniczył w kradzieży materiałów wybuchowych z niemieckiego magazynu. Akcję przeprowadził razem z inż. Sadowym – kierownikiem tychże magazynów. Po przywiezieniu zdobyczy do Warszawy, przechowywał ją przez dwa tygodniu we własnym mieszkaniu, dopóki cenny łup nie został odebrany przez właściwą komórkę Armii Krajowej.
Wyprowadzanie rannych AK-owców
Natomiast Danutę Choińską (tak brzmiało panieńskie nazwisko pani Winczewskiej) wybuch wojny zastał w Łowiczu. Siedemnastolatka przystąpiła do ZWZ, gdzie powierzano jej głównie kolportaż ulotek. Ale kiedy przyszła wiadomość, że jej starszy o pięć lat brat zginął w bitwie nad Bzurą, rodzice wymogli na niej ograniczenie zaangażowania w konspirację. Pod koniec listopada 1940 roku wyjechała więc do Warszawy na kurs stenografii i pisania na maszynie (il. 2: zaświadczenie o ukończeniu kursu). I to właśnie podczas tego ponad czteromiesięcznego pobytu w stolicy już na poważnie zaczęła się spotykać z Henrykiem Winczewskim, który – jak wynika z przekazów rodzinnych - zwrócił na nią uwagę jeszcze przed wybuchem wojny w Łowiczu.
Wróciła do stolicy w kwietniu 1942 roku, żeby podjąć naukę w Warszawskiej Szkole Pielęgniarstwa przy Szpitalu im. Dzieciątka Jezus przy ulicy Koszykowej, w pobliżu Politechniki Warszawskiej (il. 3: jej legitymacja szkolna). Skończyła ją na pół roku przed wybuchem powstania (fot. 4), ale zaświadczenie o ukończeniu kursu otrzymała już po wojnie (il. 5). Z miejsca otrzymała pracę tak w szpitalu jak i szkole, ponieważ dzięki przygotowaniu pedagogicznemu wyniesionemu z Seminarium Nauczycielskiego w Pszczynie, którego pierwszy rok zdołała przed wybuchem wojny ukończyć, mogła dzielić się swoją wiedzą zawodową z młodszymi koleżankami.
Oprócz chorych cywilów do szpitala trafiali również ranni w różnych akcjach członkowie ruchu oporu. Danusia Choińska wiele razy brała udział w akcjach wyprowadzaniu ich z sal chorych w taki sposób, żeby nie zauważyli tego pilnujący ich niemieccy żandarmi. A po pracy spotykała się z Henrykiem, który mieszkał przy Marszałkowskiej 127, skąd do szpitala miał tylko kilometr – piechotą piętnaście minut drogi.
Strzelali jak do wróbli
- Rodzice nie lubili mówić o powstaniu, choć nigdy nie zapomnieli tych strasznych chwil – opowiada ich starszy syn, który nakłonił swojego ojca do wspomnień dopiero na początku lat osiemdziesiątych, kiedy Henryk Winczewski przeszedł udar i powrót do przeszłości był dla niego formą rehabilitacji. Jego relacja jest jednak dość sucha i skąpa. Zdecydowanie bogatsze są wspomnienia Danuty Winczewskiej, która podzieliła się nimi z wnuczką, kiedy w pięćdziesiątą rocznicę powstania przygotowywała do szkoły pracę domową na ten temat.