Jednym woda w butach zamarzała, gdy na koparkach było ciepło
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA
Do pracy pan Edward jeździł rowerem. Z Morzysławia miał bliziutko, nie to co mieszkańcy Lichenia, Kleczewa, czy Kazimierza.
– Zmianę kończyliśmy o 22, a rano na szóstą trzeba było już być w robocie. Zbieranie nadkładu mogło na święta stanąć, ale węgiel to trzeba było kopać na okrągło: świątek, piątek, czy Boże Narodzenie, bo elektrownia czekała. Dopiero jak wprowadzili ruch trzyzmianowy, to były dwa-trzy dni przerwy.
Grzało tylko plecy i głowę
A na skodzie nie było wolnej chwili, żeby zjeść, bo obie ręce na okrągło były zajęte.
– Prawą ręką sterowało się ramieniem koparki do góry i na dół, a lewą, ciągnąc za linkę, otwierało się łyżkę. Ale najgorzej było zimą, bo grzejników nie było, dopiero z czasem nasi zamontowali za plecami taki okrągły piec. Wtedy w plecy i głowę grzało, ale reszta była zimna.
Skoda to była cicha maszyna, o ile się o nią dbało.
- Jak była nasmarowana, to nie grzechotała. To zależało, jak dbał operator i jego pomocnik. Kiedyś widzę, że z pompki, którą podawaliśmy smar, nic nie ubywa, więc zapytałem drugą zmianę, czy smarują. „Smaruję aż kipi”, mówi. No to włożyłem do tej szprycy ułamaną zapałkę z łebkiem, żeby nie wleciała do środka i zostawiłem. Przyszedłem na zmianę i pytam, czy smarowali. „Aż kipi”, znów odpowiedział. Kazałem mu wziąć pompkę do ręki i powoli ruszyć smar. Patrzy, a tu zapałka ze środka wychodzi. Widzisz, co to jest? - pytam. Cały tydzień nie było smarowane.
Na pierwszych skodach nie było zapasowych szczęk do hamowania obrotu: - Jak się już wytarły, trzeba było hamować nogami – po latach wspominał tamte trudności z uśmiechem.
Krzesło jak u fryzjera
Na Rs-400, pierwszą niemiecką koparkę wieloczerpakową Edward Babiński poszedł z Tadeuszem Grąbliniakiem i Witoldem Pawlakiem; każdy był przodowym na swojej zmianie.
- Jak przyszła czterysetka – ożywiał się, mówiąc to, mój rozmówca - to już była wygoda. Po lewo, po prawo grzejniki i krzesło obrotowe jak u fryzjera.