Poprosiła młodszą sąsiadkę, by pomogła jej pożegnać się z życiem
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA
Zabrali większość rzeczy. Pani Teresa nie była w stanie dłużej z nimi rozmawiać, bo coraz bardziej dawały jej się we znaki problemy z oddychaniem.
Bez listów i zdjęć
- Koniecznie chciała mi dać telewizor, ale ja odmówiłam, bo przecież mam własny. Zaproponowała więc, żeby zabrała go moja córka i bardzo się ucieszyła, kiedy usłyszała, że pójdzie w jej ręce. To była dla niej ważne, że trafi do młodej osoby i jeszcze będzie komuś służył.
Ku zaskoczeniu młodej sąsiadki, pani Teresa nie miała w domu ani jednego zdjęcia, żadnych listów, ani nawet obrączek ślubnych. Za to wciąż przechowywała chusteczki do nosa z materiału, jakich nie używa się już od lat. Miały – jak się przyznała – ponad pół wieku. Ostatnie przedmioty - toster, mikser i blender – kazała wręczyć ratownikom medycznym, kiedy przyjechali zabrać ją do hospicjum. Powiedziała, że jakaś pani na nie czeka
Już nie będzie dobrze
Wcześniej poprosiła o pomoc w wyborze ubrania na śmierć. - Nie mówiła „do trumny” ale „na śmierć” – pamięta pani Agnieszka. – Wyprałam i zapakowałam do dwóch toreb wszystko, co zabierała ze sobą, opuszczając już na zawsze swój dom. Kazała sobie kupić nowy szlafrok, skarpetki i papcie, ale kiedy po jej śmierci pojechałam do hospicjum w Licheniu, leżały nieruszone obok łóżka.
We wtorek, 12 stycznia, przyjechali ratownicy. Z trudem oddychała.
- Kiedy siedziała w karetce z załzawionymi oczami, powiedziałam do niej: „jeszcze będzie dobrze”. W odpowiedzi pokręciła tylko przecząco głową. Następnego dnia zadzwonili do mnie z hospicjum, że jestem jedyną osobą, którą pani Teresa upoważniła do informowaniu o stanie jej zdrowia. Nie mogłam się z nią skontaktować, bo nie odbierała telefonów. Jak się później dowiedziałam, cały czas spała.
Urna z biżuterią
- Po dziewięciu dniach pobytu w hospicjum znów zadzwonili do mnie z informacją, że pani Teresa zmarła 21 stycznia o godzinie dziewiętnastej. To były akurat moje imieniny i Dzień Babci. Dopiero później się dowiedziałam, dlaczego nie zdążyła nią zostać.
W organizacji pogrzebu sąsiadki na cmentarzu parafialnym przy ulicy Kolskiej pomogły Agnieszce Niekochańskiej pielęgniarki z licheńskiego hospicjum. Jego koszty zmieściły się na szczęście w kwocie zasiłku pogrzebowego. - Dzień przed pogrzebem zadzwoniłam pod numery, które były zapisane w pamięci telefonu pani Teresy. Pojawiło się kilka osób. Ciało zostało skremowane, do urny włożyliśmy jej biżuterię.
Szyła jak nikt inny
Kiedy już po wszystkim Agnieszka Niekochańska podjęła próbę zebrania informacji o Teresie Frątczak, okazało się, że była bardzo skrytą osobą, która nikomu się nie zwierzała. Z rozmowy z jej siostrzenicą, której numer znalazła w telefonie starszej pani, dowiedziała się, że jej sąsiadka urodziła się przed wojną w niedużej miejscowości pod Turkiem. Była pielęgniarką z zawodu i wyszła za mąż za lekarza poznanego w pracy. Po ślubie wyprowadzili się gdzieś pod Jelenią Górę. Nie utrzymywała kontaktów z dwiema przyrodnimi siostrami, nie była nawet na ich pogrzebach.
Dziękujemy za Twoją obecność. Obserwuj nas w Wiadomościach Google, aby być na bieżąco.