Skocz do zawartości

Prześlij nam swoje filmy, zdjęcia czy tekst. Bądź częścią naszego zespołu. Kliknij tutaj!

LM.plWiadomościTęsknoty za brykietownią

Tęsknoty za brykietownią

Dodano: , Żródło: Kurier Koniński
Tęsknoty za brykietownią

Czterdzieści lat temu Franz Werner, który kierował budową marantowskiej brykietowni, wybrał się w sentymentalną podróż do Konina. Dowiedzieliśmy się o tym od Wandy Andrzejewskiej, która podczas wojny pracowała w stołówce, kierowanej przez Elizabeth Werner, żonę Franza.

- Na folwarku mieliśmy niedzielę wolną, a młodsza ode mnie o dwa lata Marianna pracowała na okrągło cały tydzień, więc chodziłam jej tam pomóc – pamięta Wanda Andrzejewska. - A ponieważ zanim zamknęli szkołę w Morzysławiu, przez cztery miesiące uczyłam się niemieckiego, rozumiałam podstawowe rzeczy i z tego powodu bardzo się Niemce spodobałam.

Rowerem do kantyny

Kiedy Franz Werner dowiedział się, że mała, rezolutna Polka pracuje w folwarku, spytał czy nie chciałaby przenieść się do kantyny. Dziewczynka zgodziła się z ochotą, bo dzięki temu mogła być blisko siostry i domu. Pozostało już tylko uzyskać pozwolenie zarządcy folwarku, co załatwił Franz Werner, który pojechał któregoś dnia rowerem na Glinkę na poranny apel o szóstej rano, na którym rozdzielano pracę w folwarku. – Byłam drobna i szczupła i za wiele pożytku ze mnie na tym folwarku nie mieli, więc Hoffman bez problemu się zgodził – pamięta pani Wanda. – Werner posadził mnie na ramę roweru i zawiózł do kantyny, gdzie zostałam już do końca wojny.

Do stołówki przychodzili na obiady Niemcy, którzy budowali brykietownię (zdj. nr 2), bo śniadania i kolacje robili sobie we własnym zakresie w miejscu zakwaterowania. – Przyjechali z Klettwitz bez rodzin, które dopiero później do nich dołączyły i zamieszkali w polskich domach: u państwa Chojnackich była rodzina, u Nowickich, u Bagrowskich też... – wspomina Wanda Andrzejewska. – Pamiętam ich dzieci codziennie wożone bryczką przez naszego sąsiada Jana Wojdęckiego do szkoły w Koninie.

Niemka ufała

W kuchni niepodzielnie rządziła Elizabeth Werner. – Niemka tylko mnie ufała i pozwalała sobie pomagać w kuchni, więc właściwie przy niej nauczyłam się zawodu kucharki – podkreśla pani Wanda. Do jej obowiązków należało też przywożenie produktów zakupionych w konińskich sklepach lub w folwarku na Glince. Z kolei młodsza z sióstr Rożnowskich opiekowała się żywym inwentarzem: świniami, owcami, kozami i licznym drobiem (gęsi, kury i kaczki). Ich mama natomiast wykonywała drobne prace pomocnicze, jak obieranie warzyw czy struganie ziemniaków, w czym pomagała jej też pani Wiśniewska. – Wiśniewscy wynajęli pokój u Drżała, jak się szło na Morzysław, a ona tu często przychodziła do pracy, żeby być blisko swojego domu, jak już Niemcy uciekną.

Kelnerką w kantynie była też Alicja Neneman, rówieśniczka pani Wandy, a pomocnikiem w gospodarstwie Czesław Krawczyński z Grójca. Z czasem Elizabeth Werner przyjęła też do pracy Zofię Swędrowską z Morzysławia, która przejęła od Wandy obowiązek prania.

Wyrzucała do... kotła

W pralni, którą zorganizowano w przylegającym do posesji Wiśniewskich kurniku państwa Walczaków, wygospodarowano z czasem miejsce na stołówkę dla polskich robotników. – Na budowę brykietowni przyjeżdżało codziennie od dziesięciu do piętnastu Polaków – przypomina sobie Wanda Andrzejewska. – Pracowali na placu cały dzień i tylko na noc wracali do domu, więc Werner wymyślił, żeby chociaż jeden posiłek zjedli i kazał stolarzom zrobić ławki i stół z krzyżaków, które wstawił do pralni. Zupę im gotowałam z brukwi, marchwi i paru ziemniaków w kotle od prania, który codziennie musiałam dokładnie szorować, a kartofle smażyłam na soli i czarnej kawie, żeby myśleli, że to jest tłuszcz.

Tęsknoty za brykietownią
Tęsknoty za brykietownią
Tęsknoty za brykietownią
Potwierdzenie
Proszę zaznaczyć powyższe pole