Skocz do zawartości

Prześlij nam swoje filmy, zdjęcia czy tekst. Bądź częścią naszego zespołu. Kliknij tutaj!

LM.plWiadomościTęsknoty za brykietownią

Tęsknoty za brykietownią

Dodano: , Żródło: Kurier Koniński
Tęsknoty za brykietownią

Czterdzieści lat temu Franz Werner, który kierował budową marantowskiej brykietowni, wybrał się w sentymentalną podróż do Konina. Dowiedzieliśmy się o tym od Wandy Andrzejewskiej, która podczas wojny pracowała w stołówce, kierowanej przez Elizabeth Werner, żonę Franza.

- Uklękłam przed nim, popłakałam się i prosiłam, żeby mi podarował, że ja tego nie zrobiłam specjalnie. Zrozumiał, ale ja do ostatniej chwili się go bałam, choć uważałam, że to bardzo uczciwy i dobry człowiek. A najbardziej bałam się chyba ostatniego dnia, kiedy żegnali się u nas w stołówce. W podwórzu czekała na nich ciężarówka Wehrmachtu, przy każdym leżała na stole broń. Czuło się wojnę. Roznosząc jedzenie, wciąż na niego patrzyłam, czy czegoś nie zrobi.

Skromne Barbórki

Do kuchni przy brykietowni Wanda Andrzejewska wróciła ponad pół roku później. Do pracy przyjmował ją we wrześniu 1945 roku dyrektor Stanisław Kozłowski, który po Ignacym Tłoczku był drugim szefem konińskiej kopalni po wojnie. – W grudniu byłam na Barbórce w domu Antoniego Szulczyńskiego, o której wspomniała jego córka (Kurier Koniński nr 145 – dop. red.) – przypomina sobie pani Wanda. – Był tam jeszcze Zygmunt Szejrok z żoną, Bolesław Ptak z Mieczysławowa, Julian Ziajka, Marianna Grochocińska, pan Przerwa, który pracował w kotłowni i jeszcze jedna osoba chyba. Byłam też ja, pan Szulczyński i jego żona, która nam wszystko przygotowała: na jedzenie sami się zrzuciliśmy, bo żadnej ogólnokopalnianej Barbórki, żadnych krupnioków ani kaszanki nie było. Pamiętam, że wracaliśmy do domów o północy ze śpiewem na ustach. Wesoło było, rzucaliśmy się śniegiem, którego wtedy spadło ze dwa metry.

Wanda Andrzejewska pamięta za to Barbórkę z 1946 roku, kiedy wszyscy stawili się ze sztandarami na mszy w kościele w Morzysławiu. - Żadnego spotkania ani przyjęcia nie było, zakład był za biedny. Było ubogo, ale bardzo uroczyście – podkreśla pani Wanda, która w 1947 roku rozstała się z kopalnią, bowiem jej mąż nie chciał, żeby pracowała. Męża też zresztą poznała w kopalni i bywała z nim na zabawach barbórkowych w remizie w Niesłuszu. Przed odejściem była jeszcze świadkiem wypadku. – W kotłowni wyrwał się dekiel z kotła i poparzyło pana Mazurka. Zbiegł do nas do kuchni cały w płomieniach, to go ratowałyśmy mlekiem i jajkami.

Odwiedziny z Klettwitz

Wspomnienia z czasów wojny wróciły do Wandy Andrzejewskiej w 1973 roku, kiedy niespodziewanie odwiedzili ją Wernerowie. Podjechali najpierw pod jej rodzinny dom w Niesłuszu i tam zdobyli adres młodszej siostry pani Wandy. Godziny były przedpołudniowe, więc córka Marianny zawiozła gości do bursy przy Zespole Szkół Zawodowych im . M. Kopernika, gdzie Wanda Andrzejewska wtedy pracowała. - Siostrzenica przyszła po mnie z synem Wernerów, a oni sami czekali w samochodzie, bo chyba nie wiedzieli, jak na nich zareaguję – domyśla się pani Wanda. – Niemka się rozpłakała na mój widok, objęła mnie i wycałowała. Zapytała, czy nie pamiętam złego. Wszystko było dobre, odpowiedziałam. Stary Werner też się wzruszył i opowiedział, że jadą do Torunia, ale specjalnie tędy, żeby brykietownię zobaczyć i mnie odwiedzić. Umówiliśmy się, że wjadą do mnie, jak będą wracali.

Faktycznie wstąpili i zostali u pani Wandy na noc (na zdj. nr 3 od lewej: Elizabeth Werner, Wanda Andrzejewska i Franz Werner). Przy obiedzie opowiedzieli, co się z nimi działo od chwili wyjazdu z Niesłusza. – Franz zostawił żonę z meblami na dworcu kolejowym w Koninie, a sam pojechał samochodem Wehrmachtu przez Inowrocław. Z żoną spotkali się dopiero w Klettwitz. Okazało się, że meble (mieli swoje, przywiezione z Klettwitz) zostały, bo do pociągu zabierali tylko ludzi. Mówili, że właściwie wszyscy z Klettwitz wrócili szczęśliwie do swoich domów. Po wojnie Werner jeszcze pracował, aż przeszedł na emeryturę. Ich jedyny syn wyjechał do Niemiec zachodnich i osiadł w Dortmundzie, oni pozostali w NRD. Pytali, czy nie pojechałaby z nimi do Klettwitz, bo oni są sami, a ja jestem dla nich jak córka. Podziękowałam za dobre serce, ale odmówiłam. Ona rozglądał się po moim mieszkaniu, jakby podejrzewała, że mam jej meble. Zabawne, że zaraz po ucieczce Niemców przyszli do naszego domu Sroczyńscy i też pytali, czy my nie mamy mebli z ich domu. To im rodzice powiedzieli, że ich meble zabrali Niemcy, którzy mieszkali u nich przed Wernerami.

Po tej wizycie państwo Wernerowie wymienili z Wandą Andrzejewską kilka listów, ale z czasem kontakt się urwał. Zostały wspomnienia i tych kilka zdjęć z wizyty Niemców w 1973 roku. A teraz nawet brykietowni już  nie ma. – Zawsze robi mi się przykro, kiedy przejeżdżam obok i widzę tylko mur i puste miejsce po brykietowni – żałuje Wanda Andrzejewska.

Robert Olejnik

Więcej o brykietowni:
Wielkość i upadek konińskiej brykietowni
Z cukrowni do brykietowni

strona 4 z 4
Tęsknoty za brykietownią
Tęsknoty za brykietownią
Tęsknoty za brykietownią
Potwierdzenie
Proszę zaznaczyć powyższe pole