Skocz do zawartości

Prześlij nam swoje filmy, zdjęcia czy tekst. Bądź częścią naszego zespołu. Kliknij tutaj!

LM.plWiadomościPół wieku temu wodę gazowaną kupowało się na szklanki. Wakacje w Koninie

Pół wieku temu wodę gazowaną kupowało się na szklanki. Wakacje w Koninie

KONIŃSKIE WSPOMNIENIA

Dodano:
Pół wieku temu wodę gazowaną kupowało się na szklanki. Wakacje w Koninie
Konińskie Wspomnienia

Z beztroskim czasem wakacji, ciepłymi dniami bez obowiązków i spacerami nad morzem najsilniej kojarzy mi się sygnał Lata z Radiem czyli melodia „Polki Dziadek”.

Kiedy 1 lipca 1971 roku zaczęły się pierwsze audycje pod tym szyldem, miałem dopiero dziesięć lat i byłem dumnym absolwentem trzeciej klasy Szkoły Podstawowej nr 6 w Koninie. „Lata z Radiem” nie zdążyłem wtedy jeszcze zauważyć, bo trwającej zaledwie piętnaście minut audycji daleko było do późniejszej popularności. Natomiast wielkim przebojem tego lata, szczególnie na potańcówkach we wszystkich polskich kurortach, była piosenka sześciu Alibabek pod dwuznacznym tytułem „Tango zalotne przeleć mnie”. O tym zresztą też nie miałem wtedy pojęcia i choć przebój doskonale pamiętam, to nie przypominam sobie, żebym zdawał sobie sprawę z jego frywolnej wymowy.

Dzięki bitwie o Narwik

Pojechałem wtedy po raz pierwszy na kolonie. Energoblok, w którym pracowała wtedy moja mama, zorganizował je w Rzeszynku. Choć nazwa nie brzmi znajomo, to miejscowość położona jest niedaleko, bo zaledwie 40 km na północ od Konina, tuż na brzegiem Gopła, w sąsiadującym z konińskim powiecie mogileńskim, w gminie Jeziora Wielkie. Ulokowano nas w dobrze utrzymanym dziewiętnastowiecznym dworze, gdzie na co dzień funkcjonowała szkoła. Krótko mówiąc, trafiłem dobrze.

Całej tej wiedzy wcale nie zawdzięczam dobrej pamięci, tylko zapisowi w książce, jaką otrzymałem za „wzorowe zachowanie oraz za zdobycie trzeciego miejsca w Konkursie Piosenki”. Na temat wykonanego przeze mnie utworu pamiętam tylko dość mgliście, że dotyczył jakichś kowbojskich przygód. Pod dedykacją podpisał się 30 lipca 1971 roku kierownik kolonii Józef Lewandowski. Podpis wychowawczyni jest niestety nieczytelny, ale na następnej stronie znajduje się wpis: „Na pamiątkę Robertowi - Elżbieta Przyjemska”. Być może to właśnie była ona. I choć książki „Polacy w bitwie o Narwik”, w której znalazłem te adnotacje, nie przeczytałem do dzisiaj, jest dla mnie bezcennym źródłem wiedzy o własnej przeszłości.

Kolarze na kapslach

Po powrocie z kolonii czas spędzałem na szkolnym boisku, grając z kolegami z klasy albo pobliskich bloków w piłkę nożną. Natomiast dopiero jako dorosły zdałem sobie sprawę, jak uciążliwe dla mieszkańców były nasze gonitwy po piwnicach, z towarzyszącymi im trzaskami drzwi i głuchymi odgłosami uderzeń dziesiątek stóp, krzykami i piskami. Były one możliwe, ponieważ domofony widywaliśmy wtedy jedynie w amerykańskich kryminałach i to tych z akcją zlokalizowaną w zamożniejszych domach. Podobnie otwarte dla wszystkich były wejścia do piwnic, do których z tego powodu nagminnie i bez większej fatygi się włamywano. Dla wielu było to łatwe źródło zaopatrzenia w kompoty czy inne domowe przetwory, choć ginęły i bardziej wartościowe przedmioty, jeśli ktoś je tam pozostawił.

Ja na przykład w połowie lat siedemdziesiątych straciłem w ten sposób mojego składaka, czyli rower z wymalowaną na niebieskiej ramie nazwą „Karat”. A był on też jedną z wakacyjnych atrakcji, choć - jak pamiętam - jeździło się na nim nie tylko w czasie wolnym od szkoły.

Stałym miejscem naszych posiedzeń był też przyblokowy trzepak, na którym można było siedzieć lub wykonywać dowolne akrobacje podczas rozmów, których treści w żaden sposób nie jestem w stanie sobie przypomnieć. Nie gardziłem zabawą w klasy z dziewczynami, choć zrzucanie noża do kupki piasku z łokcia, ramienia czy grzbietu nosa oraz wyścigi kolarskie kapslami ze starannie wykonanymi kolorowymi numerami na gumce wyściełającej ich wnętrze były na pewno o niebo bardziej atrakcyjne. Podobnie jak wyprawy na odległe hałdy czy przeskakiwanie nad wykopami, jakimi gęsto były pocięte nie tylko okoliczne budowy ale i nasze podwórka, na których wciąż coś remontowano lub rozbudowywano.

Wakacje z Ivanhoe

Co jakiś czas widzę w Internecie zdjęcia umorusanych dzieciaków z podpisem, że oto my - pokolenie lat siedemdziesiątych, osiemdziesiątych czy dziewięćdziesiątych - jesteśmy ostatnim, które spędziło szczęśliwe dzieciństwo na powietrzu, nabijając sobie guzy i zdzierając kolana podczas wspólnych zabaw. W domyśle: zamiast siedzieć samotnie przed smartfonem czy konsolą do gier, dorabiając się garbu i predyspozycji do popadania w depresję.

Odnoszę otóż wrażenie, że autorzy tych memów zapominają o pośpiechu, z jakim wszyscy biegliśmy do domów obejrzeć w telewizji program choć odrobinę atrakcyjniejszy od Telewizyjnego Technikum Rolniczego czy pozycji o zapadającym w pamięć tytule „Nowoczesność w domu i zagrodzie”, jakimi od 7.40 karmił widzów w niedzielę program pierwszy Telewizji Polskiej.

strona 1 z 2
strona 1/2
Pół wieku temu wodę gazowaną kupowało się na szklanki. Wspomnienia z wakacji
Pół wieku temu wodę gazowaną kupowało się na szklanki. Wspomnienia z wakacji
Potwierdzenie
Proszę zaznaczyć powyższe pole