Skocz do zawartości

Prześlij nam swoje filmy, zdjęcia czy tekst. Bądź częścią naszego zespołu. Kliknij tutaj!

LM.plWiadomościŚwiadek historii

Świadek historii

KONIŃSKIE WSPOMNIENIA

Dodano:
Świadek historii

Pamięta koniński dworzec kolejowy jeszcze sprzed wojny, jest zapewne ostatnim żyjącym świadkiem egzekucji Kurowskiego i Słodkiego z września 1939 r., a na domiar wszystkiego podczas okupacji grzmotnęła niemieckiego żołnierza w twarz.

Mnie również kilka razy zadziwiła, po raz pierwszy już podczas rozmowy telefonicznej. - A wie pan, że jesteśmy rodziną? - usłyszałem w słuchawce rzeczowe pytanie. Podczas spotkania wyjaśniła mi, że jej babka po kądzieli (ze strony matki) była rodzoną siostrą mojego pradziadka Stanisława Kałużyńskiego, a co za tym idzie moja babcia Anna Olejnik (z domu Kałużyńska) i jej matka Helena Nowacka (z domu Biegasiewicz) były kuzynkami. Jak się później okazało, to nie jest wcale koniec ciekawych koligacji rodzinnych pani Barbary, ale o tym później.

Drugie zaskoczenie przeżyłem, kiedy okazało się, że Barbara Nowacka jest też źródłem unikalnej wiedzy o wyglądzie i funkcjonowaniu konińskiego dworca kolejowego i jego okolic przed wojną, mieszkała bowiem w pierwszej połowie lat trzydziestych ubiegłego wieku w kamienicy przy ulicy Dworcowej (dzisiaj w tym miejscu stoi blok przy Dworcowej 8). Jej wspomnienia z tego okresu jej życia wykorzystałem między innymi w publikacji „Kolejowa przed wojną”.

Rogata dusza

Z opowieści Barbary Nowackiej wynika, że starcie z niemieckim feldfeblem wcale nie było przypadkiem, bo jej nastoletnia dusza wciąż pokazywała swoje rogate oblicze. Ujawniło się ono też pewnego dnia, kiedy na ulicy jakiś funkcjonariusz Gestapo (cieszącej się złą sławą niemieckiej tajnej policji, powołanej do bezwzględnego zwalczania wszelkiego oporu) zapytał ją, gdzie jest piekarnia. - Udałam głupka i wzruszyłam tylko ramionami, na co on tak mnie trzepnął w gębę, że aż się złapałam, czy mam szczękę całą. Za parę dni patrzę, gestapowiec jest w ambulansie u naszej pani doktor. Prędziutko się wycofałam, żeby mnie nie poznał i mi nie poprawił - śmieje się po latach z niebezpiecznej przygody.

Szesnastoletnia Basia pracowała już wtedy w Czerwonym Krzyżu. - Chciałam zająć się czymś pożytecznym w chaosie, który zapanował w naszym życiu po wkroczeniu Niemców - tłumaczy. Przez Konin przetaczały się masy ludzi, którzy najpierw uciekali przed Niemcami na wschód, a później wracali do domów. - Zmęczeni, na wpół obłąkani od nalotów, chorzy, głodni, szukający miejsca na nocleg. Jedną z nich była nasza pani doktor, chyba uciekinierka z Goliny, która w ambulansie opatrywała osoby, które tego potrzebowały. Czasem jej pomagałam.

Bez pieniędzy

Basia nie wracała na noc do domu. - Było tyle zajęcia, a poza tym nie bardzo było bezpiecznie. Niemcy pozwolili nam jeździć po wsiach furmankę z końmi, więc jeździliśmy i żebraliśmy o jedzenie, żeby było z czego gotować. Ludzie dawali buraki, kapustę, ziemniaki, czasem kaszę czy mąkę - co kto miał. A wracaliśmy późno. Na piętrze kamienicy (dzisiaj plac Wolności 7), gdzie była siedziba Czerwonego Krzyża, były sale, a w nich sienniki i koce i było się gdzie przespać.

Świadek historii
Świadek historii
Świadek historii
Świadek historii
Nowacka_NBP1
Nowacka_NBP6
Potwierdzenie
Proszę zaznaczyć powyższe pole