Czy włos wystarczy do uchylenia wyroku za zabójstwo sprzed ponad 20 lat?
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA

Już na drugiej z kolei rozprawie oskarżony podjął próbę zmiany adwokata, którego mu przydzielono z urzędu. Wtedy sąd odrzucił wniosek Jarosława S., ponieważ nie potrafił go należycie uzasadnić. Ale na grudniowej rozprawie mężczyznę reprezentował już inny prawnik.
Podczas poprzedniej rozprawy argumenty obrony upadały jeden po drugim, a że do przesłuchania pozostał już tylko jeden spośród zgłoszonych świadków, było to chyba jedyne, co mógł zrobić podsądny, żeby odsunąć w czasie ogłoszenie niekorzystnego dla siebie werdyktu.
Po roku nie pamiętał twarzy
Owym ostatnim świadkiem był szatniarz z dyskoteki „Faraon” w Lądku, w pobliżu której 21 listopada 2004 roku znaleziono ciało 26-letniej mieszkanki pobliskiej miejscowości. Małgorzata, podobnie jak oskarżony Jarosław S., bawiła się tej nocy we wspomnianym wyżej lokalu.
Ponieważ Waldemar M. już kilkakrotnie nie stawił się na wezwanie sądu, tym razem doprowadzili go policjanci. Sądowi wyjaśnił, że nie przychodził ze strachu. Zapytany, czy kojarzy twarz oskarżonego, mężczyzna odparł że go nie pamięta. Sędzia Waldemar Cytrowski odczytał więc protokół konfrontacji, podczas której szatniarz z całkowitą pewnością rozpoznał w Jarosławie S. tego mężczyznę, który usiłował odebrać kurtkę zamordowanej dziewczyny. Świadek nie odwołał swoich wcześniejszych zeznań. Przyznał, że kiedy był przesłuchiwany, rozpoznał Jarosława S., ale dzisiaj po upływie roku po prostu go nie pamięta.
Wyszła dobrowolnie?
Nowy obrońca nie dopuścił, żeby na tym zamknięto przewód sądowy i zażądał przesłuchania kolejnych świadków – ochroniarzy dyskoteki „Faraon’’.
– Chodzi o ustalenie, czy poszkodowana opuściła dyskotekę dobrowolnie, czy może pod przymusem - argumentował obrońca.
Prokuratura nie sprzeciwiła się wnioskowi mecenasa Roberta Cichowskiego.
– Ci mężczyźni byli już przesłuchiwani na etapie postępowania przygotowawczego – tłumaczyła mi już poza salą sądową prokurator Krystyna Kasprzak – i niczego ważnego do sprawy nie wnieśli. Dlatego nie wzywaliśmy ich do sądu na świadków. Skoro obrona jednak o to wnosi, prokuratura nie będzie się temu sprzeciwiać. To jest zbyt poważna sprawa, żeby nie rozpatrzyć wszystkich okoliczności.
Dyktafon mógł wyłączyć się sam
I rzeczywiście niczego nowego do sprawy nie wnieśli. Ani oni, ani parkingowy, ani też właściciel „Faraona” nie widzieli niczego, co miałoby jakąkolwiek wartość dla sprawy zabójstwa pod dyskoteką. W tej sytuacji obrona skupiła się na taśmach z zapisem przesłuchań Jarosława S., na których biegły z zakresu fonoskopii znalazł ślady aż 67-krotnego przerywania nagrania. Oskarżony twierdził, że policjanci zatrzymywali magnetofon, żeby poinstruować go, co ma mówić, a kiedy się opierał, dotkliwie go bili.
W tej sytuacji sąd zdecydował o powołaniu kolejnego biegłego, który miał wyjaśnić, czy ślady na taśmie nie mogły powstać podczas wielokrotnego jej odsłuchiwania. Kolejny ekspert, inżynier z poznańskiej politechniki, podtrzymał wnioski swojego kolegi po fachu: „na taśmach są ślady co najmniej 67-krotnego zatrzymywania urządzenia nagrywającego”.
– Nie można jednak wykluczyć – przyznał biegły – że dyktafon sam włączał pauzę, kiedy w pokoju przesłuchań zapadała na jakiś czas cisza, a potem sam się włączał, kiedy rozmowa policjantów z podejrzanym na nowo była podejmowana.
Kontynuował przerwany wątek
Było to możliwe, ponieważ rozmowy z Jarosławem S. były rejestrowane dyktafonem japońskiej produkcji, którego trzy sztuki komenda zakupiła rok lub dwa lata wcześniej. Używano małych taśm, specjalnie przeznaczonych dla tego miniaturowego urządzenia, a że było ich niewiele, zapisywano je na okrągło, czego rezultatem był – jak wyjaśniał w sądzie ówczesny naczelnik sekcji kryminalnej Komendy Powiatowej Policji w Słupcy nadkomisarz Zbigniew Malina (fot. 4) – duży stopień ich zużycia.








