To były bestie. Trzy ofiary mordu w Koninie. Tajemnice tragedii na Solnej
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA

Trzydzieści lat temu trzy zacytowane wyżej tytuły zelektryzowały mieszkańców Konina. Dziennikarze opisywali zdarzenia, do których doszło w sobotę 29 maja 1993 roku w domu przy ulicy Solnej. Ofiarami było troje mieszkańców Konina, którym zadano w sumie prawie trzydzieści ran kłutych i cztery postrzałowe.
Nie było jeszcze wtedy Internetu ani telefonów komórkowych, więc dopiero w poniedziałek w Gazecie Poznańskiej ukazała się pierwsza, lakoniczna prasowa notka o zamordowaniu 40-letniego przedsiębiorcy z Konina, jego 21-letniej żony oraz 91-letniej babci tej ostatniej.
Dom w amerykańskim stylu
Jednocześnie dziennikarze Poznańskiej gorączkowo zbierali materiały, żeby w następnym wydaniu dziennika podać czytelnikom jak najwięcej informacji.
„Ta tragedia wstrząsnęła całym Koninem, mówi się o niej w zakładach pracy, sklepach, na ulicy, w domach. W bestialski sposób zamordowano trzy osoby. Ręce zabójców oszczędziły tylko 10-miesięczne dziecko, które pozostawione samo w pustym domu mogło podzielić los zamordowanych rodziców...” - pisali nazajutrz w dużo już obszerniejszym od pierwszego materiale, zatytułowanym „Wyjątkowo ohydna zbrodnia w Koninie. To były bestie”.
Czytelnicy dowiedzieli się z niego, że Andrzej W. był właścicielem hurtowni cytrusów i warzyw importowanych „Andpol” w Koninie, której miesięczne obroty wynosiły kilka miliardów złotych, które - po uwzględnieniu denominacji i inflacji z minionych 30 lat - można przeliczyć na co najmniej milion dzisiejszych złotych.
W każdym razie był na tyle zamożny, że zbudował dom wyróżniający się z otoczenia. Dziennikarze Gazety Poznańskiej napisali, że „willa, w której rozegrała się tragedia, należy do najwystawniejszych, pobudowana została w iście amerykańskim stylu”. Zamieszkał w niej zaledwie pół roku przed tą straszliwą zbrodnią.
Likwidowali świadków
Policjanci od początku uważali, że sprawcy byli doświadczonymi zabójcami. „Rutyniarzami” - jak wyraził się Jerzy Garczyński, ówczesny komendant rejonowy policji w Koninie:
- Działali, aby zabić. Likwidowali świadków. Oszczędzili córeczkę zamordowanych - mówił w rozmowie z dziennikarzami.
Jednocześnie naczelnik Wydziału Dochodzeniowo-Śledczego Komendy Wojewódzkiej Policji w Koninie Janusz Szukalski odmawiał odpowiedzi na większość pytań dziennikarzy, zasłaniając się dobrem śledztwa:
- W każdym razie w historii nie tylko konińskiej, ale polskiej kryminalistyki, był to jeden z najdrastyczniejszych wypadków tego typu. Zbrodnia popełniona została w bestialski sposób.
Jego szef tłumaczył, że konińska policja skierowała wszystkie dostępne siły do wyjaśnienia tej ponurej zbrodni.
- Mamy nieograniczoną pomoc ze strony Komendy Głównej Policji jak i innych jednostek. W tej chwili zależy nam na ustaleniu wszystkich innych dodatkowych faktów - mówił Jerzy Garczyński.
Potwierdził to po latach w rozmowie ze mną jeden z policjantów:
- Cały ówczesny wydział kryminalny i wydział dochodzeniowy, w sumie około dwudziestu osób, były zaangażowane w jakieś czynności związane z tą sprawą. Tych wątków kryminalnych, które było sprawdzane, było wiele i praktycznie każdy z nas coś tam sprawdzał.
Alarm nikogo nie obudził
Zbrodnię odkryto dopiero po siódmej rano, ale niepokojące sygnały, że coś jest nie tak, pojawiły się ponad dwie godziny wcześniej, kiedy dwóch pracowników firmy Andrzeja W. podjechało pod jego dom. Mieli go zawieźć do hurtowni, bo na piątą był zaplanowany przyjazd z Holandii ciężarowego DAF-a z towarem. Bramę na teren posesji zastali otwartą, co ich nie zdziwiło, bo wcześniej wielokrotnie już tak się zdarzało. Nikt im nie otwierał, choć w oknie pokoju nad garażem, gdzie sypiała starsza pani, świeciło się światło. Po kilkudziesięciu minutach bezskutecznych prób obudzenia domowników - a pamiętajmy, że o telefonach komórkowych nikt wtedy jeszcze nie słyszał - mężczyźni uruchomili samochodowy alarm, ale i to nie spotkało się z żadną reakcją.
Kilkaset ofert mieszkań na wynajem i sprzedaż – znajdź idealne lokum szybko, bezpiecznie i w dobrej cenie!





