Zwolnili dyrektora, żeby zrobić miejsce dla towarzysza z Komitetu
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA

Najgorsze było w tym wszystkim to, że ze względu na pozycję sąsiada to poszkodowany w tym wszystkim Zygmunt Szatkowski był wzywany i wielokrotnie karany przez kolegium do spraw wykroczeń.
Dziękowali, że nie poszli siedzieć
Z opresji wybawiły go dopiero korepetycje z matematyki, jakich udzielał, a właściwie zawierane podczas tych zajęć znajomości. Były to bowiem czasy, kiedy wszyscy, również dorośli się dokształcali.
- Miałem między innymi korepetycje w banku. Wśród wielu innych była tam nauczycielka, która miała znajomego prokuratora. Zaproponowała, że mnie z nim umówi.
Zygmunt Szatkowski poszedł na spotkanie do prokuratury na Kolską i pokazał śledczemu stos wyroków. A że działo się to tuż po uwolnieniu z więzienia i odzyskaniu władzy przez Władysława Gomułkę, uciążliwy sąsiad nie miał już takich wpływów.
- Prokurator zaproponował, żebym napisał podanie o ukaranie sąsiadów. „Oni zostaną wezwani i wszyscy dostaną co najmniej roczek. I to nie w zawieszeniu”, powiedział. Pomyślałem sobie, że przecież nie o to mi chodzi i poprosiłem, żeby ich wezwał, porządnie opieprzył i zagroził, że jeśli to się powtórzy, to pójdą na Wodną (do więzienia – dop. RO). Jak wrócili, to jeszcze mi dziękowali, że nie poszli siedzieć i z tej wdzięczności żonie pracę w młynie na Dąbrowskiego załatwili - śmiejąc się, zakończył opowieść o uciążliwych sąsiadach Zygmunt Szatkowski.
Strajk licealistek
On sam pracował już wtedy w Morzysławiu, dokąd latem 1953 roku przeniesiono Liceum Pedagogiczne.
- Chłopcy mieszkali przy szkole, ale internat dla dziewcząt zorganizowano w budynku Szkoły Podstawowej nr 1, więc codziennie rano szły ponad cztery kilometry w jedną stronę skrótem nad Wartą. To miało być tylko na chwilę, ale kiedy się okazało, że obiecanych przez dyrektora Janusa samochodów nie podstawiono, w listopadzie dziewczyny zrobiły strajk. To było tak głośne, że aż wicepremier Cyrankiewicz się o tym dowiedział, więc poleciały głowy kilku najważniejszych osób w powiecie. Okazało się, że dyrektor PKS nienawidził pedagogów i on celowo tak robił, żeby nie było autobusów. Bo - tak mi przynajmniej mówili kierowcy - samochody stały wolne. No i faktycznie dwa autobusy rano i wieczorem po nas przyjeżdżały tak punktualnie, że myśmy zegarki według nich regulowali.
Nie wie, jak się nazywa
Od lipca 1962 roku Zygmunt Szatkowski miał zdecydowanie bliżej do pracy, bo dostał przydział na mieszkanie w bloku przy Alejach 1 Maja 3.
- Byłem pierwszym lokatorem. W tamtym pokoiku - pokazał ręką w bok - przez 45 lat korepetycji udzielałem. Bywało tak czasami, że wracałem z pracy o szesnastej, a tu już na mnie czekali. Wieszałem tylko palto i siedziałem z nimi do dziesiątej.
Jeden z tych domowych uczniów zapadł w pamięć mojemu rozmówcy szczególnie.
- Tak bardzo wszystko przeżywał, że aż było mi go żal. Pytam go o coś, on nie wie, o inną jeszcze rzecz - znowu nie wie. Jak się nazywasz? „Nie wiem...” - odpowiada. A to była wina jego matki. Ona czekała na niego w drugim pokoju i tak było zawsze, że aż chłopaki w szkole śmiali się z niego, że matka wszędzie za nim chodzi. Nawet jak był już studentem na Akademii Medycznej, spotkałem ją w szpitalu na Przybyszewskiego – okazało się, że czekała na syna. Z tego, co wiem, źle to się dla niego skończyło.
Nie gniewał się za Szatana
W 1965 r. przyszły dyrektor II LO przeszedł do Technikum Mechaniczno-Elektrycznego, dzisiejszego Koperasa. Kiedy pięć lat później podjął starania o przeniesienie do świeżo powstałego Zespołu Szkół Medycznych, otrzymał z komitetu partii polecenie objęcia stanowiska zastępcy dyrektora Zdzisława Maciejewskiego w Morzysławiu. Niemal od razu musiał też radzić sobie z sytuacją, która była dla niego bardzo niekomfortowa, uczył bowiem klasę, w której znalazł się jego syn Krzysztof.
Pogoda bywa kapryśna – kliknij teraz i sprawdź prognozę, żeby nie dać się jej przechytrzyć!








