Tęsknoty za brykietownią
Czterdzieści lat temu Franz Werner, który kierował budową marantowskiej brykietowni, wybrał się w sentymentalną podróż do Konina. Dowiedzieliśmy się o tym od Wandy Andrzejewskiej, która podczas wojny pracowała w stołówce, kierowanej przez Elizabeth Werner, żonę Franza.
Czterdzieści lat temu Franz Werner, który kierował budową marantowskiej brykietowni, wybrał się w sentymentalną podróż do Konina. Dowiedzieliśmy się o tym od Wandy Andrzejewskiej, która podczas wojny pracowała w stołówce, ukierowanej przez Elizabeth Werner, żonę Franza.
Zanim Wanda Andrzejewska trafiła do stołówki (kantyny, jak sama ją nazywa), pracowała u niemieckiego gospodarza. Zaraz na początku okupacji niemieckiej większość mieszkańców Niesłusza została wysiedlona, a ich gospodarstwa, razem z częścią Morzysławia i Kurowem, włączono do majątku Glinka, nazywanego przez Niemców Gut (dobra) Glinka. Polacy, w tym również dzieci, zostali przydzieleni do pracy w poszczególnych gospodarstwach.
Z żelazem na Niemca
– Gdzieś tak w maju tysiąc dziewięćset czterdziestego zaczęłam paść krowy u niejakiego Vossa, Niemca z Besarabii, który zajął gospodarstwa Hyżych i Krzyżaniaków, znajdujące się na rogu obecnej ulicy Przemysłowej i Jeziornej, naprzeciwko naszego domu – wspomina pani Wanda.
Ta pierwsza praca jedenastolatki skończyła się po kilku miesiącach awanturą. – Któregoś dnia pod koniec sierpnia lub na początku września spadł ulewny deszcz, który był tak intensywny, że spowodował między innymi zawalenie się glinianego budynku inwentarskiego u pana Hyżego. Miałam pod opieką pięć krów, dwa cielaki i psa do pomocy. Wróciłam na obiad całkowicie przemoknięta, ale Niemiec nie miał litości i po południu też wysłał mnie na łąkę. Pędzę te krowy, a tatuś zobaczył mnie z kuźni (Józef Rożnowski był w Niesłuszu kowalem – dop. red.) w tym deszczu i mówi do mnie: „Nie, dziecko, ty nie jesteś psem”. Otworzył bramę Niemca i wpuścił te krowy na jego podwórko. „A ty do domu” powiedział. Po jakichś dwóch godzinach Niemiec, jak już się wyspał, przyleciał do kuźni. Ale mój tatuś był tak wściekły, że wziął w szczypce gorące żelazo i mówi: „Ty cholerny Szwabie! Myślisz, że moje dziecko to pies!?” Szczęście, że moja mama wyszła i razem z żoną Niemca (to dobra kobieta była) jakoś załagodziły sytuację.
Praca w folwarku
Po tym wydarzeniu mała Wanda została skierowana do pracy w ogrodzie na folwarku Glinka, którym zarządzał Niemiec z Czarkowa, niejaki Hoffman, a jej bezpośrednim przełożonym był pan Szadkowski. W 1941 roku, kiedy do Niesłusza przyjechali Niemcy z Klettwitz, którzy mieli budować kopalnię i brykietownię (Niemcy z Besarabii zostali przesiedleni gdzie indziej, żeby zwolnić dla nich miejsce), młodsza siostra pani Wandy została przez arbeitsamt skierowana do pracy w stołówce, którą urządzono w obejściu państwa Sroczyńskich, po przerobieniu i zaadaptowaniu budynku gospodarczego. Kierowniczką stołówki była Elizabeth Werner, żona kierownika budowy brykietowni. Niemieckie małżeństwo zajęło sąsiadujące ze sobą przez ścianę domy Sroczyńskich i Wiśniewskich (budynek stoi do dzisiaj tuż przy ulicy Przemysłowej - zdj. nr 1). Obie wysiedlone rodziny musiały natomiast znaleźć sobie inne mieszkania.
Dziękujemy za Twoją obecność. Obserwuj nas w Wiadomościach Google, aby być na bieżąco.