Skocz do zawartości

Prześlij nam swoje filmy, zdjęcia czy tekst. Bądź częścią naszego zespołu. Kliknij tutaj!

LM.plWiadomościSyn konińskiego fabrykanta

Syn konińskiego fabrykanta

Z HISTORII KONIŃSKIEJ KOPALNI

Dodano: , Żródło: Kurier Koniński
Syn konińskiego fabrykanta

Jednym z pierwszych inżynierów zatrudnionych przez konińską kopalnię był Stefan Włodarczyk - syn przedwojennego konińskiego fabrykanta. Paradoksem jest, że kiedy on budował kolejne odkrywki, w tym samym czasie ludowa władza doprowadzała Fabrykę Maszyn Rolniczych jego ojca do upadku.

Zygmunt Włodarczyk zmarł w 1958 r. Rodzina nie otrzymała żadnego odszkodowania za fabrykę, zapłacono im jedynie za kamienicę i plac. Maszyny gdzieś zostały pozabierane. Jedna z nich, potężna dmuchawa, trafiła do jakiejś odlewni aż w Kaliszu. O pracownikach wiadomo jedynie, że dwóch albo trzech formierzy znalazło pracę w kopalni.

Kabelbagry

Węgiel dla kombinatu miał pochodzić z nowej odkrywki Niesłusz, toteż najważniejszym zadaniem Przedsiębiorstwa Przeróbki Węgla Brunatnego, w którym Stefan Włodarczyk został zatrudniony, była jej budowa. - Niesłusz jakoś się zrobiło małymi koparkami. Oprócz łańcuchowego Wiesława pracowały tam dwie skody z łyżkami o pojemności sześciu metrów sześciennych. I przysłali nam jeszcze z Niemiec dwie koparki dziwnego typu, po niemiecku to się nazywało kabelbagry, a po polsku koparki kroczące. Elementem urabiającym była łyżka o pojemności 3,5 metrów sześciennych, wisząca na długim wysięgniku, którą można było nabrać nadkład czy węgiel, wtedy wysięgnik się obracał i można to było gdzieś zsypywać albo załadować na jakiś pojazd. Trudno się nimi pracowało i stosowane były raczej do formowania zwałowiska.

Ale na budowie odkrywki problemy kombinatu się nie kończyły. Można wręcz powiedzieć, że dopiero na dobre się zaczynały. Węgiel miał wędrować do brykietowni (zamierzano zbudować drugą, obok już istniejącej), a brykiety do wytlewni, gdzie przy pomocy chemicznych procesów miano z nich wytwarzać tysiąc ton półkoksu i dwieście ton produktów płynnych (w tym między innymi benzynę) na dobę.

Dokumentacja do pieca

- W 1953 r. przyszły do nas tony, całe góry dokumentacji niemieckiej – pamięta Stefan Włodarczyk. – Oprócz mnie posadzono przy niej inż. Jerzego Jatczyńskiego, mechanika po szkole poznańskiej, bo obaj znaliśmy dość dobrze język niemiecki. Ciągle w niej grzebaliśmy, zapoznawaliśmy się z nią, bo to wszystko było dla nas nowe. Dyrektor Śniegoń poganiał nas, żeby już zamawiać urządzenia, ale jak tu zamawiać na takich szkicach. Żadna fabryka by tego nie zrobiła, bo nikt w Polsce nie wiedział na przykład, co to jest wytlewanie.

Tymczasem ministerstwo ponaglało i samo zaczynało składać zamówienia, między innymi na prasy Apfelbecka dla brykietowni. - Przyszło to niewypróbowane, bez żadnej dokumentacji – opowiada Stefan Włodarczyk. - Potężne żeliwne korpusy, bardzo ciężkie – jeden ważył parę ton a kompletna prasa, gdy ją się zmontowało, nawet kilkanaście.

W styczniu 1954 roku na posiedzeniu Państwowej Komisji Planowania Gospodarczego (PKPG) podjęto decyzję o rezygnacji z budowy kombinatu i wykorzystaniu konińskiego węgla jedynie do produkcji brykietów i spalania w elektrowni, która miała zostać wybudowana w Gosławicach. – Dyrektor Śniegoń zabrał nas na to posiedzenie PKPG. Decyzja zapadła dosyć szybko: nie ma wytlewni, nie ma przeróbki węgla, to się skreśla. Węgiel idzie prosto do elektrowni i tam się go spala. Po kombinacie zostały tylko stosy dokumentacji, którą można było do pieca wrzucić, i te prasy Apfelbecka, które były przekleństwem naszego magazynu przez ładnych parę lat.

Ślub i wypowiedzenie

Karol Śniegoń był dyrektorem konińskiej kopalni jeszcze do listopada 1954 roku. – To był ostry służbista – wspomina Stefan Włodarczyk. – W sumie to on chyba mnie nawet lubił, ale potrafił też dokuczyć. Krótko po przyjściu do kopalni ja się żeniłem, a że moja żona mieszkała w podkarpackim i musiałem jechać kawał drogi, poprosiłem o dodatkowy urlop. Nie dał mi, dostałem tylko dwa dni wolnego i w ciągu tych dwóch dni musiałem tam dojechać, odbył się ślub i zaraz następnego dnia szedłem do pracy.

- Kiedyś z kolei miałem jakiś zatarg i poszedłem do niego z wypowiedzeniem. On przetrzymał moje pismo i dopiero ostatniego dnia tego wypowiedzenia wysłał mnie do Warszawy, do ministerstwa. Postraszył mnie: jedź do Warszawy, tam cię załatwią. To pojechałem. W departamencie zatrudnienia wypytywali mnie, gdzie chcę teraz iść do pracy i jakie mam oczekiwania. Powiedziałem, że chcę podwyżkę i w końcu zostałem.

Bez partii i nominacji
Bez partii i nominacji
Bez partii i nominacji
Potwierdzenie
Proszę zaznaczyć powyższe pole