Skocz do zawartości

Prześlij nam swoje filmy, zdjęcia czy tekst. Bądź częścią naszego zespołu. Kliknij tutaj!

LM.plWiadomościSyn konińskiego fabrykanta

Syn konińskiego fabrykanta

Z HISTORII KONIŃSKIEJ KOPALNI

Dodano: , Żródło: Kurier Koniński
Syn konińskiego fabrykanta

Jednym z pierwszych inżynierów zatrudnionych przez konińską kopalnię był Stefan Włodarczyk - syn przedwojennego konińskiego fabrykanta. Paradoksem jest, że kiedy on budował kolejne odkrywki, w tym samym czasie ludowa władza doprowadzała Fabrykę Maszyn Rolniczych jego ojca do upadku.

Owa bezwzględność dotyczyła kontrahentów, którzy nie wywiązywali się z terminów lub warunków dostaw. Utarł się zwyczaj, że kiedy Niemcy nie mogli dostarczyć maszyn w umówionym czasie, to zbierała się polsko-niemiecka komisja i ustalała nowe terminy. - Nawet jeżeli niektóre roboty mieliśmy zaawansowane, nie można było iść dalej, bo nie dostaliśmy od Niemców zamówionych maszyn, czy środków transportów. Czekaliśmy.

Deszcz z... dachówek

Wszystko się zmieniło, kiedy niemal w tym samym czasie niemieccy dostawcy poprosili o przesunięcie terminów dostarczenia dwóch maszyn dla odkrywki Jóźwin. – Postanowiliśmy sprawdzić na miejscu, jaki jest stan zaawansowania prac. Do Koethen, gdzie budowali nam zwałowarkę A2RsB-8800, pojechałem bez inżyniera Włodarczyka, bo to była wizyta partyjno-państwowa. Na miejscu okazało się, że zwałowarki nie ma wcale, bo Niemcy wysłali ją do... Hiszpanii, gdzie zapłacono im dewizami. Zrobiła się wielka awantura, naliczono kary, a tamtejszy dyrektor stracił stanowisko. Do Magdeburga natomiast pojechaliśmy już razem. Tam był problem z dostawą części do koparki ERs-710 i nie zgodziliśmy się na przesunięcie terminu, ale w tym przypadku ciekawsze było to, co wydarzyło się po drodze, a co wiele mówi o tym, jak pracował i jakim człowiekiem był Stefan Włodarczyk. Otóż w Berlinie zepsuł nam się wałek rozrządu w służbowej wołdze. To była niedziela i stacje diagnostyczne były pozamykane, ale Stefan Włodarczyk był przygotowany na taką ewentualność. Z notatek, które poczynił przed podróżą, wynikało, że niektóre ze stacji były czynne, ale dyżurował w nich tylko magazynier. Można było jedynie odszukać potrzebną część i samemu dokonać naprawy na miejscu, co też zrobiliśmy i po dwóch godzinach kontynuowaliśmy podróż do Magdeburga, gdzie byliśmy umówieni następnego dnia. Mam wrażenie, że Włodarczyk był przygotowany na każdą ewentualność. Nie przewidział tylko – zaśmiał się Jerzy Więckowski - że w drodze powrotnej spadnie na nas deszcz... dachówek. W jakimś miasteczku złapała nas nawałnica, może nawet mała trąba powietrzna, która zrywała dachy.

- Po tym wszystkim Niemcy do tego stopnia nabrali respektu do kopalni Konin, że kiedy nie zdążyli na czas przygotować dla odkrywki Jóźwin elektrowozów, wypożyczyli je z jakichś niemieckich kopalń i przysłali do nas. Bali się konsekwencji – wspomina Jerzy Więckowski.

Bełchatów i Turcja

Po 25 latach pracy w konińskiej kopalni Stefan Włodarczyk zdecydował się na nowe wyzwania i w 1975 roku pojechał budować kopalnię w Bełchatowie. Pełnił tam funkcję zastępcy głównego inżyniera do spraw energomechanicznych. – Tam całe szefostwo przyszło z Turowa, a z Konina pamiętam jedynie inż. Kazimierza Bobrowskiego, również elektryka, który kiedyś pracował w moim dziale.

Po pięciu latach pan Stefan zdecydował się na kolejną zmianę, tym razem jeszcze bardziej radyklaną i na cztery lata wyjechał z konińską Elektrobudową budować elektrownię aż w Turcji. Po powrocie wrócił jeszcze na rok do Bełchatowa i w 1986 roku przeszedł na emeryturę.

Skarb po latach

Z 91-letnim obecnie Stefanem Włodarczykiem spotkałem się w domu jego starszej córki Ewy Jaworskiej w Gdańsku, gdzie teraz mieszka. Umówiliśmy się, że zdjęcia, które mi udostępnił do zeskanowania, oddam młodszej z jego córek, mieszkającej pod Koninem Annie Włodarczyk-Labie. Od niej dowiedziałem się, że Muzeum Okręgowe w Koninie organizuje wystawę „Skarb z ulicy Obrońców Westerplatte w Koninie”. Ów skarb to zawartość długiej na pół metra metalowej skrzyni, którą w styczniu 2012 roku znaleźli pracownicy firmy Danbud z Kleczewa, budowniczy kamienicy przy ul. Obrońców Westerplatte. Skrzynia zawierała między innymi biżuterię, komplet sztućców, monety i rzeźbione kryształy. – Proszę spojrzeć – pani Anna pokazała mi łyżki identyczne jak te ze skrzyni. – To wszystko zakopał tam na początku wojny mój tata razem z dziadkiem.

Jak się okazało, skarb nie został po wojnie wykopany z powodu dość banalnego: nie można go było znaleźć. – Zakopaliśmy tę skrzynię na środku hali odlewni żeliwa w którąś niedzielę, kiedy nie było pracowników – tłumaczy Stefan Włodarczyk. – To mógł być listopad albo grudzień, a na pewno koniec jesieni. Po pierwszej, listopadowej wywózce mieszkańców Konina, spodziewaliśmy się, że w każdej chwili nas też może spotkać ten los. I faktycznie wywieźli nas w lutym 1940 r., ale wcześniej wyrzucili nas z naszego domu i przesiedlili do mieszkania pożydowskiego na rynku Garncarskim (dzisiaj pl. Zamkowy – dop. red.). Nie zrobiliśmy żadnego szkicu tego miejsca, a hala miała wymiary jakieś 60 metrów na 15, więc po powrocie do domu po ponad pięciu latach nie umieliśmy go odnaleźć.

„Skarb z ulicy Obrońców Westerplatte” (wystawa w Muzeum Okręgowym w Koninie-Gosławicach zostanie otwarta 21 września w południe) to kolejna fascynująca historia związana ze Stefanem Włodarczykiem, który mógłby ich zapewne opowiedzieć jeszcze więcej, bo mimo wieku wciąż jeszcze dysponuje doskonałą pamięcią.

Robert Olejnik

strona 6 z 6
Bez partii i nominacji
Bez partii i nominacji
Bez partii i nominacji
Potwierdzenie
Proszę zaznaczyć powyższe pole