Piraci, sztormy i kolizja pod Gibraltarem – burzliwe dzieje m/s „Konin”
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA

Fot. Stocznia Gdańska
Przez niemal trzy dekady – do 1996 roku - Konin miał swój statek. Jednostka nie była wprawdzie własnością miasta, ale miała wspólną z nim nazwę i dumnie ją przez wszystkie te lata nosiła na dziobie, rozsławiając nasze miasto wśród mieszkańców portów zachodniej Europy, basenu Morza Śródziemnego oraz południowej i południowo-wschodniej Azji. Włącznie z Madagaskarem, portal trojmiasto.pl podaje bowiem, że „Konin” jako pierwszy polski statek zawinął do portu na tej wielkiej wyspie u wschodnich wybrzeży Afryki.
Wszystko zaczęło się w 1967 roku, kiedy w Koninie powstał komitet z Kazimierzem Lamprychtem, ówczesnym pierwszym sekretarzem komitetu powiatowego PZPR na czele, którego celem było nadanie jednemu z polskich statków nazwy „Konin”. Nasze władze nie były odosobnione w tych staraniach i jednostek morskich noszących nazwy miast powstało wtedy więcej.
Długi na półtora rynku
Po uzyskaniu zgody ministerstwa żeglugi i gospodarki morskiej w marcu 1968 roku Stocznia Gdańska rozpoczęła na zlecenie Polskich Linii Oceanicznych budowę prototypowej jednostki nowej serii statków B-442. Trzy miesiące później odbyło się wodowanie m/s „Konin” (m/s to skrót od motor ship, co oznacza, że statek miał napęd motorowy) i wtedy też został ochrzczony imieniem naszego miasta. Matką chrzestną statku została Zofia Zamojska, wiceprzewodnicząca Powiatowej Rady Narodowej w Koninie (ustaliłem to dopiero po opublikowaniu tego tekstu), a od 1973 roku naczelnik Urzędu Miasta i Powiatu Konin.
Mam w swoich zbiorach zdjęcie z tego wydarzenia, które otrzymałem od mojego kuzyna Zbyszka Bobrowskiego, którego dziadek Józef (trzeci od prawej) również uczestniczył w wodowaniu statku. Jak widać, trzon delegacji stanowili górnicy, którzy wręczyli przedstawicielom stoczni lampki górnicze i gąski aluminium. Zdecydowanie dłużej niż budowa, bo aż pół roku, trwało wyposażanie drobnicowca, więc do podniesienia na nim bandery doszło dopiero 30 stycznia 1969 roku. Wbrew nazwie statek miał pokaźne wymiary i gdyby go ustawić na naszym placu Wolności, sięgałby od kamienicy Zemełki do wjazdu na most Toruński, miał bowiem 154,6 metrów długości, a odległość jego prawej burty od lewej wynosiła 20,6 m, co odpowiada mniej więcej połowie szerokości konińskiego rynku.
Osiemnastu oficerów
W swój pierwszy rejs „Konin” wyruszył 14 lutego 1969 roku pod dowództwem kapitana żeglugi wielkiej Tadeusza Rosińskiego, a więc niemal dokładnie 56 lat temu. Z 9 tys. ton drobnicy i żelaza na pokładzie dotarł wtedy bez przeszkód do Zatoki Perskiej. I przez lata był to stały kierunek jego rejsów, został bowiem specjalnie zaprojektowany do obsługi trasy wietnamsko-indonezyjskiej.
M/s „Konin” miał wyporność 12,5 tys. ton, co oznacza, że razem z załogą, zapasami paliwa, wody i pożywienia oraz częściami zamiennymi mógł przyjąć na pokład ładunek o takiej właśnie masie. Jego przeznaczeniem było przewożenie towarów przemysłowych liczonych w sztukach, zapakowanych w skrzynie, beczki, bele, worki i inne rodzaje opakowań lub bez opakowania (na przykład samochody), które w morskiej nomenklaturze nazywane są drobnicą i stąd nazwa „drobnicowiec”.
Nie znam zapisu z tego pierwszego rejsu, w konińskich mediach została za to opublikowana relacja, jaką Zofia Zamojska sporządziła z ponad czteromiesięcznej wyprawy „Koninem” do Indii w 1983 roku. Wtedy załoga statku liczyła 37 osób. Razem z kapitanem Jerzym Kucem kierownictwo statku stanowili pierwszy oficer, starszy mechanik, ochmistrz oraz pierwszy sekretarz podstawowej organizacji partyjnej PZPR i delegat załogowy. Oficerów w sumie było osiemnastu, a wśród nich nawigatorzy, mechanicy, elektrycy i radiooficer oraz lekarz. Pozostali to motorzyści, kucharze i stewardzi.
Marynarze w „Kolorowej”
Jak zanotowała w 1983 roku Zofia Zamojska, choć „Konin" nie miał kabin pasażerskich, zabierał również pasażerów. Najczęściej były to żony i dzieci członków załogi, którzy mają prawo popłynąć w taki rejs raz na trzy lata. Taki przywilej przysługiwał również matce chrzestnej „Konina”, ale skorzystała z niego dopiero po przejściu na emeryturę. Wcześniej bywała na jego pokładzie z przyjacielskimi wizytami, o czym mi powiedział Ryszard Sławiński, który towarzyszył jej podczas takiego spotkania z załogą w czerwcu 1976 roku.
Mamy swój kanał nadawczy. Dołącz i bądź na bieżąco!






