Roman Mańka: Skończyć z populizmem i polityką wizerunkową!
Materiał promocyjny

Władza nas obserwuje, a my chętnie dajemy się obserwować. Narzędzia takie jak Facebook, Twitter, cała przestrzeń Internetu, telefony komórkowe - dostarczają władzy wiedzy. Wszystko staje się przejrzyste. - mówi Roman Mańka [3/17] obywatelski kandydat do Sejmu startujący z listy Nowej Lewicy.
Roman Mańka [3/17] jest rekomendowany w okręgu konińskim jako kandydat obywatelski. Został umieszczony na Liście Krajowej Obywatelskich Jedynek. Znaleźli się na niej przedstawiciele różnych partii opozycyjnych: https://obywatelskiejedynki.pl/
Jestem przeciwny finansowaniu partii politycznych bezpośrednio z budżetu państwa, bo to prowadzi do sytuacji, że ludzie muszą finansować ugrupowania, których nie popierają. To był jeden z największych błędów transformacji: przyznanie partiom politycznym środków finansowych z budżetu i nieokreślenie, na co one mogą być wykorzystywane.
Jedna warszawska lista do Sejmu liczy 40 nazwisk. Gdy pomnożymy to przez, co najmniej 7 komitetów wyborczych, które zgłoszą się do wyborów, to otrzymujemy 280 nazwisk. Okręgi wyborcze są wielkie, a listy kandydatów monstrualne. Nazywam je "płachtami wyborczymi".
Sam wzrost frekwencji nie musi oznaczać jeszcze odpowiedzialnych decyzji. Często przyrosty frekwencji stają się efektem oddziaływań populistycznych. Dlatego w politologii i socjologii teza na temat frekwencji się zmienia.
Władza ma przewagę nad społeczeństwem i może wymuszać określone zachowania, gdyż dużo więcej widzi. Dla społeczeństwa sytuacja jest nieprzejrzysta i widzi ono niewiele.
Paradoksalnie, gdy ktoś głosuje na kandydatów z dalszych miejsce na listach, to jego wybór jest bardziej świadomy, dlatego, że z jakichś powodów postanowił złamać kolejność, jego głos musiał zostać przyciągnięty przez coś innego niż kolejność na listach, a więc jakiś osobowy, lub środowiskowy walor.
Faktycznie przejrzystość może być pułapką, gdy władza widzi zbyt wiele, a społeczeństwo zbyt mało, a precyzyjniej rzecz ujmując: wyreżyserowaną fikcję.
Z Romanem Mańką [3/17], obywatelskim kandydatem Nowej Lewicy do Sejmu rozmawia Wiktoria Zdulska-Banasiewicz
Czy w Polsce możliwy jest lepszy wybór? Tzn. wybór lepszych reprezentantów Narodu?
Roman Mańka: Bez głębokich zmian sytemu partyjnego, a przede wszystkim systemu wyborczego, jest to niemożliwe.
Dlaczego?
Sytuacje przypomina wertowanie w Internecie. Wybieramy spośród narzuconych centralnie propozycji.
Kto nam narzuca?
Głównie centralni partyjni liderzy i ich aparaty. Oni ustalają listy wyborcze.
W jaki sposób?
Głos lokalnych środowisk się nie liczy. Decyzje podejmowane są arbitralnie, odgórnie a nie oddolnie.
Ciągle słyszymy o decentralizacji?
O niej można mówić tylko w wymiarze formalnym. Jednak to pozory. W praktyce polski system polityczny jest bardzo scentralizowany.
Mógłbym Pan podać przykłady?
O to nie jest trudno. Weźmy choćby Koalicję Obywatelską, Donald Tusk skreślił z listy jednym ruchem długopisu aktywistkę społeczną, Joannę Shostak, a z drugiej strony umieścił wśród kandydatów KO w Kielcach, Romana Giertycha, którego przeszłość jest, w mojej ocenie, skrajnie konserwatywna i nacjonalistyczna.
A w okręgu konińsko-gnieźnieńskim?
Dwóch czołowych kandydatów PiS, Zbigniew Hofman i Witold Czarnecki jest spoza Konina i spoza regionu konińskiego. Nie urodzili się tu, nie wychowali i nie mieszkają na tym terenie, ich związek z ziemią konińską jest bardzo słaby. Lider listy wyborczej KO, Michał Kołodziejczak również nie rekrutuje się z naszego okręgu. W ogóle na żadnej ze zgłoszonych list człowiek z Konina nie jest "jedynką". Słyszę, że pięć pierwszych miejsc na liście PiS zajmują ludzie spoza Konina.
O czym to Pana zdaniem świadczy?
O dużo głębszym procesie.
To znaczy?
O chorych, powiedzmy to wprost: niedemokratycznych mechanizmach ustalania list wyborczych i o arogancji, a z drugiej strony lekceważeniu Polski lokalnej. Po prostu, Tusk i Kaczyński pokazali mieszkańcom Konina przedni palec. Mówię to we własnym imieniu.
Wyborcy mogą to zmienić, głosując inaczej?
Niby mają taką możliwość, ale zachowują się w taki sposób jak gdyby o niej nie wiedzieli.
Pogłębić demokrację!
Z czego to wynika?
Kluczowym czynnikiem jest nieprzejrzystość. Jak pisał Soren Kierkegaard: w ciemności dominują czynniki irracjonalne. Jemu trochę o co innego chodziło, ale generalnie tak jest.
Polski system wyborczy jest ciemny?
Tak.
Dlaczego?
Jedna warszawska lista do Sejmu liczy 40 nazwisk. Gdy pomnożymy to przez, co najmniej 7 komitetów wyborczych, które zgłoszą się do wyborów, to otrzymujemy 280 nazwisk. Okręgi wyborcze są wielkie, a listy kandydatów monstrualne. Nazywam je "płachtami wyborczymi".
W jaki sposób cechy które Pan wymienił przekładają się na nieprzejrzystość? Proszę wyjaśnić mechanizm.
Wolność nie polega na tym tylko, że ludzie mają wybór, muszą jeszcze rozumieć wybór. Dodam od razu, nie jest to wina wyborców, lecz systemu, po prostu polski system jest nieczytelny.
Ale dlaczego jest nieczytelny?
W ekonomii mówi się, że najlepsze są proste, wymierne systemy podatkowe. W naturze generalnie działają takie same prawa. Podobnie rzecz się ma z systemami wyborczymi: najlepiej gdy są proste i wymierne.
Dlaczego?
Filozofowie egzystencjaliści mówią dzisiaj o wielkim nieporozumieniu ontologicznym, czyli o pomieszaniu wolności z zbłąkaniem, lub zatraceniem. Widać to w wielu dziedzinach, nawet tych najbardziej trywialnych. Na przykład wystarczy wziąć pilota telewizyjnego do ręki, żeby się przekonać, że możliwość wyboru, wbrew temu co się powszechnie twierdzi, jest mocno ograniczona. Analogicznie sprawa wygląda z selekcją kandydatów w wyborach.
Do czego to prowadzi?
Nie można dokonać wyboru optymalnego. Ale mało tego, często decyzje wyborców nie są zgodne z ich interesami. W mętnej wodzie łatwiej łowić ryby politycznym "kłusownikom".
Frekwencja z wyborów na wybory rośnie?
Ale może to być dowód na zupełnie inną tezę niż Pani zakłada. Powiedziałbym nawet: odwrotną.
Co Pan ma na myśli?
"Nie ilość a jakość". A ponieważ chodzi o ludzi, powiedziałbym inaczej: "nie liczba a jakość". Sam wzrost frekwencji nie musi oznaczać jeszcze odpowiedzialnych decyzji. Często przyrosty frekwencji stają się efektem oddziaływań populistycznych. Dlatego w politologii i socjologii teza na temat frekwencji się zmienia.
A działania obywatelskie?
O działaniu możemy mówić wtedy, kiedy po pierwsze, opiera się na wolności, ale równie ważny jest drugi warunek: działanie żeby było działaniem, musi być świadome. Nie ma wolności bez rozumienia. A działanie nieświadome jest bliżej reagowania.
Twierdzi Pan, że wyborcy nie działają?
Reagują. Dzisiaj w życiu społeczno-politycznym niestety stosuje się wobec ludzi behawioryzm. Politycy badają, testują reakcje i później wysyłają bodźce czy impulsy, aby z ludzi wydobyć te reakcje. W skrócie tak wygląda współczesny mechanizm sprawowania władzy.
A mógłby Pan bardziej opisowo wyjaśnić ten mechanizm?
Mogę go wyjaśnić konkretnie i bardziej filozoficznie, abstrakcyjnie. Konkretnie wygląda to tak, że wielkie okręgi w wyborach do Sejmu determinują duży stopień anonimowości. Wyborcy zazwyczaj nie znają dobrze kandydatów. Na wysoką anonimowość dodatkowo nakłada się nieprzejrzystość. Fakt, że kandydatów jest mnóstwo i nie wiadomo kogo wybierać.
Co wtedy robią wyborcy?
Szukają jakiegoś klucza.
A co stanowi ten klucz?
Kolejność na listach. Wyborcy traktują kolejność jako sugestię wyboru, swego rodzaju podpowiedź. Co niektórzy posiadają nawet błędne przeświadczenie, że kolejność odgrywa jakąkolwiek rolę w podziale mandatów.
Ale przecież nie muszą tak robić?
Formalnie czy teoretycznie tak, lecz w praktyce sytuacja posiada swoje strukturalne ograniczenia i jest zdeterminowana.
Co ją determinuje?
Tu pojawia się drugi czynnik, oprócz kolejności na listach - czas. A mówiąc precyzyjniej - presja czasu.
Jak to należy rozumieć?
Czas wywiera presję na wybór zgodny z kolejnością. Wyborca przebywający w kabinie ma przed sobą listę, w najlepszym przypadku [w najmniejszych okręgach] z 18 nazwiskami. Razem, na wszystkich listach, tych nazwisk w najmniejszych okręgach będzie prawdopodobnie 126. Za plecami czuć oddech innych wyborców, którzy chcą, jak najszybciej, zagłosować. Zachodzi korelacja pomiędzy pośpiechem, a kolejnością na listach.
A filozoficznie jakby Pan to scharakteryzował?
Można by przywołać, co najmniej kilku filozofów. Ja ograniczę się skrótowo do trzech. Hannah Arendt pisała, że demokracja powinna opierać się na działaniach. Gdy demokracja nie opiera się na działaniach, to nie jest tym za co się podaje, czyli demokracją. Niestety w Polsce wyborcy nie działają [świadomie] a reagują. W taki sposób "ustawiono" system. Demokracja, jeżeli w ogóle istnieje, to jest bardzo powierzchowna. Stąd mój postulat pogłębienia demokracji.
Z kolei, Michel Foucault pisał w "Nadzorować i karać. Historia więziennictwa" o społeczeństwie dyscyplinarnym. Cechą konstytutywną społeczeństwa dyscyplinarnego jest to, co Foucault określał jako asymetria widzenia. Władza ma przewagę nad społeczeństwem i może wymuszać określone zachowania, gdyż dużo więcej widzi. Dla społeczeństwa sytuacja jest nieprzejrzysta i widzi ono niewiele. Władza opiera się na narzędziach, oddziałuje na społeczeństwo przez narzędzia. Społeczeństwo tylko reaguje.
Wreszcie inny francuski filozof i socjolog, Pierre Bourdieu zdefiniował pojęcie przemocy symbolicznej, bardzo często realizowanej przez władzę. Współczesna władza nie odwołuje się już tak bardzo, jak kiedyś, do przemocy fizycznej, lecz sięga po przemoc symboliczną.
Twierdzi Pan, że polski system wyborczy opiera się na przemocy symbolicznej?
Jeżeli chodzi o wybory do Sejmu, to tak.
Jakby Pan to uzasadnił?
Przemoc symboliczna może przybierać wiele postaci, ale można sprowadzić ją do dwóch głównych warunków. Po pierwsze, jest wtedy, gdy ludzie uważają stan narzucony, lub sztucznie wykreowany za naturalny, którego nie można zmienić i muszą go zaakceptować; klasycznym przykładem jest rzekomo gorsza czy słabsza natura kobiet. Po drugie, gdy dokonuje się wykluczania czy marginalizowania pewnych osób czy określonych podmiotów, bądź nawet całych grup, mimo, że formalnie przysługuje im równość.
Ale co ma wspólnego przemoc symboliczna z polskim systemem wyborczym?
Bardzo dużo. Kolejność na listach prezentowana jest społeczeństwu w taki sposób, że odbierają ją jako stan naturalny, który muszą zaakceptować. To jest klasyczny przykład przemocy symbolicznej, z jej konstytutywną cecha: pomylenia konstrukcji, sztuczności ze stanem naturalnym. W ten sposób wyborcom próbuje narzucić się wybór.
Przykłady?
W polskim systemie wyborczym, zwłaszcza w wyborach do Sejmu, przemoc symboliczna ma o wiele bardziej represyjny charakter i występuje już na poziomie języka, retoryki, którą stosują dziennikarze. Na przykład, gdy mówią o "miejscach biorących" i "niebiorących". Takie postawienie sprawy, już w punkcie wyjścia z góry eliminuje część kandydatów.
Czuje się Pan ograniczany?
W demokracji nie powinno się redukować szans, a już na pewno w punkcie wyjścia. Wyborcom trzeba wytłumaczyć, że kandydaci z pierwszego, piątego, czy siedemnastego miejsca, tak jak moje, mają identyczne szanse wejścia do Sejmu. To wyborcy mają decydujący głos, a nie centralni partyjni liderzy, ustalający kolejność.
Co Pan proponuje?
W pierwszym kroku, odrzucić kolejność. Nie kierować się kolejnością na listach w trakcie decyzji wyborczych. Wybierać człowieka, w dużo większym stopniu nie partie polityczne. W dalszych posunięciach zmienić system partyjny i system wyborczy.
Czemu ma to służyć?
Pogłębieniu demokracji.
Zmiana systemu partyjnego na czym miałaby polegać?
W Polsce mamy nie partie, lecz partyjki polityczne, dodatkowo zarządzane w sposób centralny. Brakuje wewnętrznego, demokratycznego życia i oddolności. To właśnie trzeba wprowadzić
W jaki sposób to zrobić?
Cała rzecz sprowadza się do tego, że małe partie mają - jak to mówi prof. Wawrzyniec Konarski - koteryjny charakter. Jest to pochodna ich rozmiarów: są zbyt małe, zaś w karlich organizmach nie występuje wystarczająca kontrola społeczna. Zamiast małych partii trzeba tworzyć powszechne, obywatelskie organizmy partyjne i w prawie partyjnym zapisać instytucję prawyborów jako procedurą obowiązkową, poprzedzających wszystkie wybory.
W jakim celu?
Uzyskania większej partycypacji obywatelskiej, jak również kontroli społecznej. Przede wszystkim jednak chodzi o decentralizację partii politycznych. Trzeba odebrać władzę centralnym partyjnym liderom i oddać ludziom na dole. Partie muszą się stać obywatelskie. Trzeba pogłębić demokrację.
A jak to wygląda w innych krajach?
W Hiszpanii Partia Ludowa liczy ponad 700 tys. Socjaliści - ok. pół miliona. A to kraj porównywalny do Polski, pod względem liczby ludności. W Niemczech jest podobnie.
A finansowanie partii politycznych?
Jestem przeciwny finansowaniu partii politycznych bezpośrednio z budżetu państwa, bo to prowadzi do sytuacji, że ludzie muszą finansować ugrupowania, których nie popierają. To był jeden z największych błędów transformacji: przyznanie partiom politycznym środków finansowych z budżetu i nieokreślenie, na co one mogą być wykorzystywane.
Na co partie przeznaczają pieniądze z dotacji budżetowych?
Na inwigilację obywateli. Zbieranie informacji o ludziach. W tym zakresie zlecane są różnego rodzaju badania i analizy, mające na celu diagnozowanie ludzkich oczekiwań, pragnień, emocji.
Co by Pan zaproponował w zamian dotacji budżetowych?
Już 13 lat temu, w jednej z publikacji postulowałem system finansowania partii politycznych, na podstawie dobrowolnych odpisów podatkowych. Każdy obywatel mógłby przy rozliczeniu podatkowym zadeklarować chęć przekazania kwoty, nie większej niż 10 zł, na rzecz partii, którą popiera.
Na co mogłyby być przekazywane pieniądze partyjne?
Na pracę u podstaw. Na działania dla ludzi, a nie przeciwko nim. Na tworzenie programów, aktywność w terenie, organizowanie imprez, szkoleń, prowadzenie działań edukacyjnych, oczywiście na utrzymanie biur i struktur organizacyjnych. Działania z zakresu inżynierii społecznej, socjotechnika i propaganda mogłyby być finansowane ze środków pochodzących od obywateli tylko w niewielkim stopniu.
Wspomniał Pan o przemocy symbolicznej wobec kandydatów z dalszych miejsce, która stwarza nierówne szanse. Jaki to ma wpływ na decyzje wyborcze?
Ważna jest również warstwa aksjologiczna. Kiedy mówi się o "miejscach niebiorących", to po pierwsze, wyklucza się ogromną część kandydatów poza krąg demokracji, a po drugie, w ten sposób, mówiąc tak - odbiera się wyborcom możliwość wyboru.
Sądzi Pan, że wyborcy tym się kierują, że ma to wpływ?
Na szczęście coraz mniejszy. Obecnie często zdarza się, że do Sejmu wchodzą nawet kandydaci z 24. miejsca. Ale w przeszłości ten wpływ był i u mniej świadomych wyborców, nadal pozostawił pewien ślad.
Na czy to polegało?
Mechanizm przypominał trochę samosprawdzającą się przepowiednię. Gdy ktoś rozpuści plotkę, że konkretny bank zaraz zbankrutuje, ludzie zaczynają wycofywać z niego pieniądze. Po jakimś czasie bank rzeczywiście zaczyna bankrutować, ponieważ ludzie wycofują pieniądze. Podobnie było z kandydatami z "miejsc niebiorących". - "Czemuś biedny boś głupi, czemuś głupi, boś biedny".
Dlaczego tak się działo i czasami nadal dzieje?
Bo w ludziach zawsze silną rolę odgrywa oportunizm. Kierują się pragmatyzmem. Nie zawsze głosują na tego kandydata, do którego im moralnie czy emocjonalnie najbliżej, leczy tego który może w mniejszym stopniu spełnia poznawcze czy moralne kryteria, ale znajduje się bliżej pola szans.
W jaki sposób można to skonstatować?
Wybór nie jest optymalny. Dlatego mówienie o "miejscach niebiorących" wyklucza ogromną grupę kandydatów.
Ta alegoria bankrutującego banku tłumaczy jednak ludzi, może to dobrze, że kierują się własnymi interesami, że są oportunistami?
Zjawiska zawsze trzeba uchwytywać u gruntu i docierać do tego czynnika, który jest pierwotny. Rzecz w tym, że to nie jest alegoria banku, lecz samosprawdzającej się przepowiedni, gdyby nie ta [fałszywa] przepowiednia, bank nigdy by nie zbankrutował. On bankrutuje w oparciu o nieprawdziwe przesłanki.
Chce Pan powiedzieć, że gdyby nie mówiono, że "miejsca niebiorące" są "niebiorące", to wyborcy głosowaliby na kandydatów zajmujących te pozycje?
Kolejność na liście oddziałuje podprogowo. To odruch. Często nieświadomy i niezrozumiały. Jednak przede wszystkim z perspektywy aksjologii wygląda to fatalnie: gdy głosujemy na kolejność czy na parytet, to głosujemy na struktury, tymczasem człowiek jako kandydat jest zredukowany, nie ma go nawet na drugim planie. Taki sposób głosowania jest bardzo niehumanitarny.
Ale czy gdyby nie używano sformułowania - "miejsca niebiorące" - wyborcy wybieraliby kandydatów z tych pozycji?
Mówiłem już, że określenie "miejsce niebiorące jest przemocą symboliczną, sprowadza się do narzucania wyborcom kolejności na listach jako stanu naturalnego oraz wykluczania kandydatów z dalszych miejsc. To próba "ustawianie" wyborów, pozbawiania wyborców pełni decyzji.
Może wyborcy mają interes, aby tak właśnie głosować?
Gdy wyborcy głosując kierują się kolejnością na listach, to głosują przeciwko swoim interesom, wg. wertykalnego kryterium - wysokości a nie horyzontalnego - bliskości. Na przykład wyborca z Konina głosuje na kandydata z Wrześni i w ten sposób wysyła mandat poza swój powiat. Okazuje się, że dobry kandydat jest w ich mieście, albo w gminie, zaś oni popierają kandydata z Poznania, lub z Łodzi [exemplum: Hoffmann, Czarnecki, Kołodziejczak, Henning-Kloska].
Czy zatem głosy na pierwszych na liście są głosami świadomymi?
Często, chociaż nie zawsze, są to najmniej świadome głosy. Na przykład, jak już wspomniałem, Kaczyński w ramach listy PiS przysyła do okręgu nr 37 - konińsko-gnieźnieńskiego - Zbigniewa Hoffmanna, wystawiając go na pierwszym miejscu. W mojej ocenie duża część wyborców głosuje na Hoffmanna, bo myślą, że to Adam Hofman, wieloletni rzecznik prasowy PiS, stąd cieszący się dużą rozpoznawalnością. Czy głos na Zbigniewa Hoffmanna, jako swoistego alter ego Adama Hofmana jest świadomy...?! Niech Czytelnicy sami odpowiedzą sobie na to pytanie. Podobnie jest z Witoldem Czarneckim, którego Jarosław Kaczyński również wystawia w Koninie, zaś wyborcom może się wydawać, że to lepiej znany Ryszard Czarnecki.
O czym to świadczy?
Politycy mówią, że chcą budować świadome, obywatelskie społeczeństwo; tego rodzaju wypowiedzi to zresztą tautologia. Tymczasem uwielbiają wykorzystywać społeczną nieświadomość.
Głosy na kandydatów z niższych miejsc są bardziej świadome?
W czerwcu 2015 roku zaproszono mnie do telewizji Polsat News, abym poopowiadał telewidzom o systemach wyborczych. Przedstawiłem następujący eksperyment intelektualny. Wyobraźmy sobie, że na pierwszym miejscu jednej z dwóch najbardziej popularnych partii, umieszczamy osobę nieistniejącą ani formalnie, ani fizycznie - i ona zdobędzie mandat, wejdzie do Sejmu. Ten system jest absurdalny.
Ale czy głosy na kandydatów z niższych list będą bardziej świadome?
Paradoksalnie, gdy ktoś głosuje na kandydatów z dalszych miejsce na listach, to jego wybór jest bardziej świadomy, dlatego, że z jakichś powodów postanowił złamać kolejność, jego głos musiał zostać przyciągnięty przez coś innego niż kolejność na listach, a więc jakiś osobowy, lub środowiskowy walor. I siłą rzeczy jest to głos bardziej świadomy. Ale nie chcę uogólniać ani upraszczać, bo w ten sposób mogę zrobić komuś krzywdę. Nie chcę być stronniczy, ale myślę, że to jest właśnie przewaga listy konińsko-gnieźnieńskiej Lewicy, że głosy na każdą pozycję będą głosami świadomymi. Na naszej liście nie ma kandydatów spoza okręgu.
Czy tylko kolejność powoduje, że wyborcy głosują tak a nie inaczej?
W warunkach nieprzejrzystości kolejność jest dla wyborców silną sugestią, czymś w rodzaju światła w ciemności. Ale jest jeszcze coś innego.
Co takiego?
Rachunek prawdopodobieństwa.
To znaczy?
Mniejsze okręgi liczą po tysiąc obwodowych komisji wyborczych. Do zdobycia mandatu z listy dużego komitetu, powiedzmy tego największego [np. PiS], może wystarczyć już 3 tys. głosów. A więc 3 głosy w jednej komisji [OKW] mogą w zupełności wystarczyć. A 3 głosy, to mogą być przypadkowe skreślenia lub zwykłe pomyłki. Decyduje efekt skali.
Jaki w polskich warunkach system wyborczy sprawdziłby się najbardziej?
STV. To system, który łagodzi temperaturę sporu politycznego i łączy w sobie cechy modelu jednomandatowego z proporcjonalnym. Wyborca może zagłosować na kilku kandydatów z użyciem skali rangowej, stawiając kandydatom oceny. Głosuje się na osoby, partie pozostają na drugim planie. Zakres poparcia czy szerokość poparcia, liczą się bardziej od intensywności. To system, który preferuje kandydatów umiaru, rozsądnych, merytorycznych, wyposażonych w walory osobowe oraz moralne. Zaś eliminowani są politycy ekstremalni.
Anatomia współczesnej władzy [np. PiS]
Wcześniej mówił Pan o społeczeństwie dyscyplinarnym, na czym ono polega?
O społeczeństwie dyscyplinarnym pisał francuski filozof i socjolog, Michel Foucault w "Nadzorować i karać. Narodziny więziennictwa", lecz chyba najtrafniej problem dotknął bułgarski politolog Iwan Krystew. Chodzi o ambiwalentność przejrzystości. Zwykle nam się wydaje, że przejrzystość jest czymś pozytywnym i często tak jest, ale nie zawsze. O patologiach zawsze decyduje skala.
Dlaczego?
Krystew mówił o pułapce przejrzystości. Faktycznie przejrzystość może być pułapką, gdy władza widzi zbyt wiele, a społeczeństwo zbyt mało, a precyzyjniej rzecz ujmując: wyreżyserowaną fikcję. Właśnie to Foucault nazwał asymetrią widzenia. Przewaga władzy, każdej władzy - zarówno politycznej, jak i biznesowej - polega na przewadze widzenia, na lepszej perspektywie. I to właśnie powoduje olbrzymi populizm.
Ale w jaki sposób przejrzystość przekłada się na dyscyplinę?
Cechy społeczeństwa dyscyplinarnego pojawiają się już w społeczeństwach konsumpcyjnych. To właśnie przenikliwa, choć dla wielu środowisk opiniotwórczych, niebywale niewygodna, teza Hannah Arendt, że społeczeństwo totalitarne, czyli de facto zdyscyplinowane, rodzi się już w ramach społeczeństw konsumpcyjnych, które są często społeczeństwami dyscyplinarnymi.
Ale jaki jest mechanizm?
Już sama przejrzystość wymusza dyscyplinę. Foucault przywoływał słynny projekt Panoptikonu Jeremy'ego Benthama. Główne założenie tego modelu polega na przekonaniu, że o posłuszeństwie nie decyduje dopiero fakt bycia obserwowanym, lecz sama już świadomość bycia obserwowanym, obawa przed obserwowaniem.
Jak to wytłumaczyć?
Ontologicznie pierwsza jest zawsze możliwość. Lęk może wywoływać już sama możliwość i w ten sposób dyscyplinuje. Świadomość bycia obserwowanym jest niczym innym, jak konstytutywnym momentem konformizmu. W projekcie Panoptikonu wieża obserwacyjna w więzieniu jest tak skonfigurowana przestrzennie, że strażnicy zawsze mogą widzieć, co robią więźniowie, zaś więźniowie nigdy nie mogą widzieć, co robią strażnicy. Świadomość bycia obserwowanym i jednocześnie brak widzenia - dyscyplinują. Tu się właśnie znajduje owa asymetria widzenia.
Czyli władza wie o obywatelach wszystko?
O konsumentach. Gdyby byli obywatelami, to dysponowaliby możliwościami obrony. Konsumentami można manipulować.
Czyli władzy zależy na konsumentach, a nie na obywatelach?
Przestrzeń życia publicznego zapożyczyła narzędzia i techniki z przestrzeni gospodarczej, a mówiąc bardziej szczegółowo - handlowej, i to ją zgubiło. W ramach think tanków zajmuję się m.in. obserwacją uczestniczącą. To metoda empirycznej socjologii stworzona przez polskiego antropologa i socjologa, Bronisława Malinowskiego. Nawiązuje do perspektywy fenomenologicznej, aby uchwycić zjawiska bez zniekształceń, takimi jakimi pierwotnie są w swym przebiegu. Badacz ma pozostawać anonimowy, bo wówczas zachowania obserwowanych są naturalne.
Są na to jakieś empiryczne podstawy?
Badacze zatrudniają się w różnych miejscach, nie ujawniając swojej prawdziwej badawczej misji. I co zauważają?! Metody manipulacji, które stosują doradcy klientów w handlu, są identyczne jak te realizowane na masową skalę w polityce i życiu społeczno-politycznym. Cel jest jeden: otumanienie człowieka, zrobienie z niego klienta, konsumenta. A to jest redukcja.
Udaje się?
Odpowiadając jeszcze na wcześniejsze pytanie: Władza może nie wie o obywatelach wszystkiego, lecz wie stanowczo za dużo. Wspomniany wcześniej Foucault postawił w "Nadzorować i karać. Narodzinach więziennictwa" taką oto tezę: infiltracja zeszła na coraz niższy poziom.
Co to oznacza?
Władza nas obserwuje, a my chętnie dajemy się obserwować. Narzędzia takie jak Facebook, Twitter, cała przestrzeń Internetu, telefony komórkowe - dostarczają władzy wiedzy. Wszystko staje się przejrzyste. Przestrzeń publiczna wtargnęła w przestrzeń prywatną. Ta ostatnia przestaje powoli istnieć.
Nie ma już przestrzeni prywatnej?
W pogoni za popularnością ludzie odsłaniają najbardziej intymne wymiary. Nawet seksualność stała się dla władzy dostępna. Z jednej strony, władza deklaruje, że nie wchodzi do ludzkich sypialń, a z drugiej strony, w coraz większym stopniu jest tam obecna. Przestrzeń publiczna została już zdegradowana, zaś przestrzeń prywatna przez tę zdegradowaną, zredukowaną przestrzeń publiczną - wchłonięta.
Jakie znaczenie ma przejęcie przestrzeni prywatnej przez przestrzeń publiczną?
Ludzie chcą być popularni. Wydaje im się, że to daje znaczenie, tymczasem tak naprawdę popularność redukuje. Zazwyczaj prędzej czy później odbiera znaczenie. Za popularnością kryje się konformizm, oczekiwanie akceptacji. Projekt nas przychodzi do nas z zewnątrz. Nie projektujemy sami siebie. Inni nas projektują. W pogoni za klikalnością czy polubieniami jesteśmy w stanie powiedzieć najbardziej absurdalną rzecz i pokazać w wulgarny sposób najbardziej intymny obszar ciała.
Do czego to może doprowadzić?
Nieustanna gonitwa za popularnością, rozrywką i rzeczami, powoduje, że zapominamy o sobie. Ten konformizm jest narzędziem dyscyplinowania. Właśnie to władza wykorzystuje. Wchłonięcie sfery prywatnej przez sferę publiczną, to moment, w którym możliwości dyscyplinowania społeczeństwa przez władzę, bardzo się rozszerzyły.
Ludzie nie myślą o sobie? Wydaje się, że we współczesnym świecie pełno jest egoizmu?
To kolejny mit. Ludziom tylko wydaje się, że myślą o sobie. Jednak prawda jest zupełnie inna: ludzie zapominają o sobie. Na plan pierwszy wysuwają rzeczy i poklask innych, i w ten sposób zapominają o sobie. A poprzez to, redukują również innych, gdyż traktują ich instrumentalnie, czyli z punktu widzenia własnych potrzeb. I to właśnie jest egoizm. Lecz jego prawdziwe, pierwotne źródło, to zapomnienie siebie. Dla ludzi pierwsze są rzeczy. Tożsamość przychodzi od strony rzeczy.
Władza te procesy nakręca?
W najgłębszym sensie one same się nakręcają, i są już właściwie nie do zatrzymania. Jeżeli zaś jakaś władza nimi zarządza, to nie ta w tradycyjnym rozumieniu politycznym, a władza rozproszona, którą trudno zlokalizować. Ona jest wszędzie. Wie o naszych skłonnościach, potrzebach, preferencjach, pragnieniach, emocjach i afektach. Coraz głębiej wchodzi w sferę popędów. I tę wiedzę wykorzystuje dla własnych potrzeb. Władza i wiedza to jedno.
Do czego to prowadzi?
Wspomnę jeszcze raz Michela Foucaulta. Chyba w "Słowach i rzeczach", nie pamiętam już, napisał on o "śmierci człowieka".
Człowiek umarł?
Może jeszcze nie umarł, ale na pewno umiera. Foucault zauważył to już dawno temu, od tego momentu minęło już wiele czasu, różne procesy posunęły się mocno do przodu, i miał na myśli to, iż rozwój nauk humanistycznych doprowadził do redukcji ich przedmiotu, a więc podmiotu - człowieka. Nie do renesansu, lecz do redukcji i degradacji. To mniej więcej ta sama teza, którą wysunęli reprezentanci Frankfurckiej Szkoły Krytycznej, Adorno i Horkheimer w "Dialektyce oświecenia" pisząc o paradoksie rozwoju racjonalizmu, który niszczy sam siebie.
Rozwój nauk humanistycznych nas niszczy?
Bez etyki ten rozwój nie ma sensu. Wówczas wiedza wykorzystywana jest przeciwko nam. A to się niestety właśnie na ogromną skalę dzieje. Właśnie rozwój wiedzy, doprowadził do tego, że ukradziono ludziom demokrację. Jeżeli psychologia dostarcza dziś wiedzy o świadomości człowieka, o tym co wpływa na jego postawę i zachowania, w jaki sposób u ludzi kształtują się emocje, to na płaszczyźnie handlu, gospodarki, polityki tę wiedzę się wykorzystuje instrumentalnie, lecz problem w tym, że nie dla wspólnego dobra i przeciwko człowiekowi. Tak samo, jeśli biologia, biopolityka, albo socjobiologia dostarcza informacji o naszych popędach i intymności, to również ta wiedza jest wykorzystywana w niewłaściwym celu.
Potrzebami, pragnieniami, emocjami, popędami - można zarządzać. I współczesna władza to robi. A gdy potencjał immanentnych potrzeb się wyczerpuje, to dzięki posiadanej wiedzy oraz narzędziom którymi dysponuje, może je konstruować.
Czy w kontekście wszystkich tych procesów istnieje dzisiaj jeszcze wolność?
Jednym z najbardziej symptomatycznych rysów dzisiejszych czasów jest zniszczenie prawdy. Heidegger pisał w "Byciu i czasie" o dwuznaczności. - "Ta dwuznaczność podsuwa zawsze ciekawości to, czego ta poszukuje, a gadaninie nadaje pozór, jakby to ona wszystko rozstrzygała" - skonstatował Heidegger. Dzięki temu zdaniu można wyjaśnić sens powiedzenia, że "ciekawość to pierwszy stopień do piekła".
Pytałem o wolność, a nie o prawdę?
Pytanie o prawdę i wolność, to tautologia. Pytanie o prawdę jest już w istocie pytaniem o wolność. Bez prawdy nie ma wolności. Aby można było być naprawdę wolnym trzeba wolność rozumieć. Bez zrozumienia wolności nie ma wolności. I nie może być demokracji. Pomiędzy wolnością i prawdą jest coś w rodzaju błędnego koła. Nie ma wolności bez prawdy i prawdy bez wolności. Wolność i prawda nawzajem się umożliwiają.
Co trzeba zrobić, aby na świecie było lepiej?
Skończyć z populizmem i polityką wizerunkową i właśnie przywrócić prawdę. Ludzie muszą powrócić do siebie od rzeczy i projektować siebie w sobie, które musi się stać punktem wyjścia. Każdy sam musi być swoim projektem. Projekt nie może pochodzić z zewnątrz. Powracając do siebie przezwyciężymy egoizm i odkryjemy sumienie, a w sumieniu innych. Głosem sumienia jest milczenie. Dotrzeć do głębin siebie, do transcendencji możemy tylko w milczeniu. Ale milczenie sumienia, to najgłośniejszy krzyk.
Czyli etyczny wymiar polityki?
Trzeba przyjąć to, do czego wzywał Levinas, najwspanialszy filozof, którym miałem przyjemność się zajmować: etyka jest filozofią pierwszą. Etyka jest fundamentem wszystkiego. Etyka jest przed wszystkim, nawet przed samą spisaną etyką w sensie formalnym, przed prawem i przed wszelką nauką. Wystarczy twarz Innego. Na niej wypisane są wszystkie przykazania i zasady. Nie potrzeba nawet Dekalogu. Nie potrzeba niczego więcej. Twarz Innego wystarczy. Twarz Innego to transcendencja.
I trzeba przyjąć jeszcze jedną regułę, o którą dopominał się Levinas: asymetryczna odpowiedzialność. Wszyscy są odpowiedzialni, a ja nawet bardziej niż wszyscy. Musimy założyć, iż w życiu społecznym czy politycznym mogą się znaleźć zawsze ludzie nieodpowiedzialni, lub mniej odpowiedzialni i dlatego każdy z nas musi się starać być bardziej odpowiedzialny. Nie wolno odpowiedzialności zrzucać czy cedować na innych. Dlatego, gdy słyszy się, że mąż za ścianą katuje żonę, lub dzieci nie można czekać, aż inni za nas to załatwią, nie można być obojętnym.
* * * * *
W kolejnych artykułach i wywiadach Roman Mańka [3/17] opowie o swoim życiu, o pracy, o tym w jak dramatycznych okolicznościach uniknął śmierci. A także o swoich ideach, zamiarach, marzeniach, wizji i planach. I o tym, co chce zrobić dla regionu konińskiego i Polski.
Zapraszany do mediów ogólnopolskich jako analityk. Stawia odważne diagnozy sytuacji politycznej oraz społecznej:
W każdy piątek o 20.00 na swoim profilu Facebooka Roman Mańka prowadzi transmisję dla mieszkańców regionu konińskiego, a w soboty o tej samej porze dla młodzieży i kibiców piłki nożnej. Zainteresowanych serdecznie zapraszamy.
Dla mediów ogólnopolskich odkryła go znana aktorka, Beata Kawka:
Inni kandydaci, gdy mówią, lub piszą o programie ograniczają się zazwyczaj do dwóch zdań. Roman Mańka przedstawiał swój program przez prawie dwie godziny
Rozmowa na temat najnowszej książki Romana Mańki, napisanej wspólnie z Łukaszem Ziają i Bartoszem Mazurowskim
Materiał finansowany ze środków Komitetu Wyborczego Nowej Lewicy.
* * * * *
Autor sześciu książek. W przeszłości z-ca redaktora naczelnego Gazety Finansowej i szef działu krajowego tego Wydawnictwa, współpracował również z prestiżowymi magazynami, takimi jak: Forbes, Business Open, Gentleman i Home&Market. Komentował wydarzenia społeczno-polityczne w największych polskich stacjach telewizyjnych oraz rozgłośniach radiowych, m.in. w Polsat News, TVP Info, w Polskim Radiu, RMF FM. Jego autorski program w "Halo Radio" uważany była za jeden z najlepszych pod względem merytorycznym. Wiele jego publikacji w Gazecie Finansowej zostało później zamieszczonych w największych polskich portalach internetowych, m.in. w Onet.pl i Interii.
W latach 2002-2006 zatrudniony w Przeglądzie Konińskim. Pracował w lokalnej mutacji tygodnika - Przeglądzie Kolskim. Na łamach tego ostatniego Czasopisma ujawnil wiele afer o podłożu korupcyjnym i kryminalnym, m.in. próby przejęcia przez prywate osóby związane wtedy z kolskim samorządem spółki MZEC w Kole, nieprawidłowości w ZUP, a także proceder wyprowadzania pieniędzy z Funduszy Profilaktyki Przeciwalkoholowej i Rozwiązywania Problemów Alkoholowych. Pisał również o korupcji w policji, działaniach zorganizowanych struktur przestępczych, a także o molestowaniu seksualnym w Zakładach Mięsnych Sokołów S.A. w Kole i o bulwersującym procederze kupowania głosów w wyborach samorządowych.
Od 13 lat głęboko zajmuje się naukami humanistycznymi, zwłaszcza filozofią, fenomenologią, filozofią polityki i socjologią polityki. Współpracuje z warszawskimi Think Tankami. Obecnie jest wykładowcą akademickim. Wykłada filozofię, socjologię, a także politologię i nowoczesne systemy polityczne na wyższych Uczelniach. Specjalizuje się w filozofii Edmunda Husserla, Martina Heideggera, Emmanuela Levinasa, Maurice Merleau Ponty,ego i Immanuela Kanta. Bada ich dzieła.
Jest kandydatem bezpartyjnym i obywatelskim. O manat posła ubiega się z przedostatniego miejsca [3/17] na liście Nowej Lewicy.
Pogoda bywa kapryśna – kliknij teraz i sprawdź prognozę, żeby nie dać się jej przechytrzyć!