Żona strażaka: My pilnujemy ich wężów, one bałamucą naszych mężów
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA

Słowa urzędnika podziałały na mnie kojąco – Taki sobie zwyczajny pożar – powtarzałem w duchu – jeden domek, drugi, trzeci, czy warto dla opisu takiej drobnostki szukać aż na przedmieściu posterunkowego, co robi dochodzenie? Nie, szkoda butów. Zapewne i nasza złota młodzież, należąca do towarzystw sportowych a nie wpisująca się na listę strażaków, rozumuje w podobny sposób: dla takiej drobnostki jak pożar szkoda narażać ubrania i obuwia na plamy i dziury… a i o katar nietrudno w czasie słoty”.
Niesmak i oburzenie
Wracając do podlotka, który „znowu rwał się do ratowania” bardziej od panów, warto przypomnieć, że od 1930 roku przy Ochotniczej Straży Pożarnej w Koninie (taką nazwę przyjęto w 1926 roku) funkcjonował żeński oddział, zwany samarytankami. Misję jego zorganizowania ówczesny naczelnik OSP Gustaw Owsiany powierzył Annie Kaźmierskiej-Motylewskiej, do której szybko dołączyło dziesięć innych pań: Helena Skonko-Waszczyńska (została zastępcą komendantki Anny Kaźmierskiej-Motylewskiej), Barbara Skonko-Łasińska, Jadwiga Wójkowska-Mądrowska, Zofia Lednicka-Wójkowska, Czesława Bielińska-Serwaczyk, Stanisława Bielińska-Piwnicka, Zofia Ciuśniak-Kuśmierz, Stanisława Mrugalska-Dobrochowska, Genowefa Grajek-Białkowska i Władysława Wypychowska.
W swoich wspomnieniach komendantka opisała intensywne szkolenie teoretyczne i praktyczne, jakie musiały przejść. Poznały budowę i zastosowanie sprzętu strażackiego oraz uczestniczyły w kursach ratownictwa w nagłych wypadkach. Dziewczęta odbywały też zajęcia strzeleckie, co wśród niektórych druhów wywołało niesmak a nawet oburzenie.
Podlotki na wspinalni
Strażaczki razem z mężczyznami ćwiczyły sprawność, zjeżdżając z trzypiętrowej drewnianej wieży przy ulicy 3 Maja, albo uczyły się wynoszenie poszkodowanego z płonącego domu. Tak zdobyta sprawność pozwała im już od 1931 roku brać udział w gaszeniu licznych w tamtych latach pożarów.
- Odwiedzałyśmy rannych, poparzonych, okaleczonych i tych, którzy ponieśli szkody w czasie pożaru, niosąc im pomoc samarytańską, zrozumienie i współczucie – wspominała Anna Kaźmierska-Motylewska.
Zdarzały się też momenty komiczne jak podczas pozorowanego pożaru Rektyfikacji, kiedy ćwiczeniom samarytanek przyglądały się tłumy mieszkańców Konina. Jedna z kobiet, której mąż był strażakiem, zażartowała:
„My pilnujemy ich wężów, a one bałamucą naszych mężów".
Ale bywało i mniej przyjemnie. Jeden z kierowców wozu strażackiego, jadąc do pożaru, odmówił dowiezienia trzech druhen oznajmiając, że „baby nie powinny jeździć do pożarów". Spotkała go ostra reprymenda ze strony naczelnika i podobne zachowania już się – jak donosi Ryszard Sławiński w swojej książce o 150-leciu OSP Starówka - nie powtórzyły.
Na drabinę fik
Podczas zwyczajowych defilad z okazji 3 maja przez koniński rynek samarytanki maszerowały razem ze strażakami i strażacką orkiestrą. Z relacji z 1934 roku, a więc równo dziewięćdziesiąt lat temu, dowiadujemy się, że zostały powitane burzą oklasków, a kiedy orkiestra przestała grać, zaśpiewały swoją ulubioną piosenkę, która zaczynała się od słów:
„Ja jestem druhna samarytanka, w mych żyłach płynie strażacka krew. Jestem odważna, trochę poważna i lubię sport, i lubię śpiew. Na zbiórki pilnie chodzę, rozkazy spełniam w mig, gdy gwizdek mnie zawoła, ja na drabinę fik”.
Co zrozumiałe, strażacy i samarytanki spotykali się w remizie nie tylko na ćwiczeniach i szkoleniach, ale również w celach towarzyskich. Po 1945 roku drużyny żeńskie w ramach OSP nadal funkcjonowały, ale zaniechano używania terminu samarytanki najprawdopodobniej ze względów – jak pisze Ryszard Sławiński - ustrojowych.
Tekst ten powstał z okazji 150 rocznicy podpisania w dniu 4 lipca 1874 roku protokołu zawiązania Straży Ogniowej Ochotniczej w Koninie.
Kilkaset ofert mieszkań na wynajem i sprzedaż – znajdź idealne lokum szybko, bezpiecznie i w dobrej cenie!








