Karolina Pańczyk: „Wciągnęłam się i bardzo to pokochałam”

Foto Instagram Karoliny Pańczyk
Na open micach są castingi?
Nie, trzeba się zapisać u gospodarza wieczoru. W dużych miastach open miców jest mnóstwo. W Warszawie praktycznie codziennie coś jest. Jak ktoś nigdy nie był na scenie, to nawet bez znajomości może się wystąpić. Takich osób jest mnóstwo. Nie mają nawet napisanych żartów, tylko wchodzą na scenę, bo mają śmieszną historię. Próg wejścia do stand-upu jest stosunkowo niski. Trzeba wykonać ten pierwszy krok. Potem chodzić po open micach, pokazywać się i może ktoś cię dostrzeże i zaproponuje open mic przed konkretnym występującym. Potem może support, a potem solowa kariera. Teraz jeszcze doszło „Masz minutę” i tam często zapisują się osoby, które nigdy wcześniej nie robiły komedii. Odważnie!
Jak doszło do tego, ze wystąpiłaś na Pol’and’Rock Festival?
Propozycja wyszła od Maćka Adamczyka ze Stand-up Polska, który m.in. umożliwił mi nagranie mojego debiutu. Pol’and’Rock to było super doświadczenie. Na widowni Akademii Sztuk Przepięknych podobno było około 8 tysięcy osób. Dla tak dużej publiczności, która w dodatku reaguje bardzo żywiołowo nie grałam nigdy wcześniej. To była niesamowita radość, energia i przyjemność. Świetnie, że graliśmy dzień przed koncertami, więc nie musieliśmy rywalizować z zespołami.
Ładnych już parę lat temu sam miałem okazję wystąpić na Przystanku Woodstock na tzw. Małej Scenie. Domyślam się, co wtedy czułaś.
To była mega przygoda. Jestem bardzo wdzięczna, bo w bardzo krótkim czasie Stand-up Polska dał mi dwie takie duże fajne rzeczy na mojej komediowej drodze. Ten występ na Pol’and’Rocku był niezwykle stresujący. Mimo że mam za sobą już wiele występów, to pomyślałam sobie: „O nie, dlaczego to sobie robię?”. Miałam obawy, co mówić, czego nie mówić. Zastanawiałam się, czy mogę grać to, co jest w internecie. Moi bardziej doświadczeni koledzy przyszli wtedy z pomocą i powiedzieli: „Graj to, co znasz, na takich wydarzeniach trzeba serwować mocne rzeczy. Zresztą nie wszyscy cię jeszcze widzieli”. Ostatecznie samo granie wyszło świetnie i byłam przeszczęśliwa, ale ten natłok myśli jest zawsze. Przed każdym występem zastanawiasz się: czy dzisiaj się będą śmiać, czy nie? Czy dzisiaj będę się czuć jak królowa komedii, czy jak bagno komedii? Jest to piękny zawód, ale nikomu go nie życzę (śmiech)
Rozmawiamy już dłuższy czas i chciałbym, żebyś naszym czytelnikom opowiedziała o tym, jak znalazłaś się w telewizji?
Wszystko zaczęło się, gdy byłam na studiach dziennikarskich, z których chciałam zrezygnować. Szczerze - wydawały się nudne i proste. Występowałam wówczas z Grzegorzem Dolniakiem i pewnego razu zaproponował, żebym spróbowała dostać się do telewizji. Zgłosiłam się do Zuzanny Dobruckiej-Mendyk. W tamtym czasie reżyserowała i współprodukowała programy kabaretowe oraz była szefową TVP Rozrywka. Okazało się, że mnie zna i lubi to, co robię. Zapytała mnie, czy kojarzę archiwa kabaretowe. Jestem kujonem, więc zaczęłam jej wymieniać kto, gdzie i kiedy występował. Stwierdziła, że się jej przydam i dostałam się do niej na praktyki. Po około dwóch miesiącach powiedziała, że mogę zaproponować swój pomysł na program, który będę mogła współprowadzić z Grzegorzem Dolniakiem. Tak powstał „Kierunek Kabaret”, a następnie „Kabaret za kulisami” z Mirkiem Garncarzem. Oba były emitowane w TVP Rozrywka. Występowałam w nich, pisałam do nich scenariusze, reżyserowałam i zajmowałam się postprodukcją. Późniejsze kwestie polityczne sprawiły, że nie chciałam już być kojarzona z TVP i zrezygnowałam. Jednak parę osób mnie zapamiętało i dzięki temu od czasu do czasu wciąż otrzymuję propozycje pracy przy różnych projektach. Np. festiwalu w Opolu. Jestem też wydawcą kultowej „Familiady” (śmiech)
To już chyba wiem, kto przygotowuje te słynne suchary!
Nie, to nie ja (śmiech)
A za co w zeszłym roku dostałaś nagrodę podczas Rybnickiej Jesieni Kabaretowej „Ryjek”?
Chłopaki z kabaretu „Chyba” zgarnęli mnie, Vikinga i Słowika żebyśmy wspólnie stworzyli projekt kabaretowy na Festiwal Ryjek. Nie graliśmy wcześniej razem, więc to było coś zupełnie nowego. Zasady Ryjka są takie, że grupy tworzą premierowe skecze, które nigdy wcześniej nie były pokazywane, a wszystkie występujące kabarety głosują na siebie nawzajem. Trzeba się spodobać kolegom z branży, a to nie jest łatwe zadanie. Szliśmy łeb w łeb z najlepszymi kabareciarzami w Polsce, aż w końcu jeden z naszych skeczów dostał same „10” od wszystkich – to zaważyło i w ostatecznym rozliczeniu wygraliśmy nagrodę kabaretów, czyli Złote Koryto. Potem jeden z naszych skeczów (akurat nie ten dziesiątkowy – był zbyt trudny w realizacji) został wyemitowany w telewizji – to była sama przyjemność zagrać w takim składzie z moimi „braćmi”.
Co robisz teraz?
Tworzę nowy materiał stand-upowy, cały czas gram impro w Klubie Komediowym, w serialu improwizowanym „Urodzona dla Paszy” (w składzie m.in. Joanna Kołaczkowska czy Artur Andrus) oraz na festiwalach w całej Polsce (niedawno wróciłam z Improfestu w Krakowie), prowadzę warsztaty z improwizacji stosowanej dla firm, piszę scenariusze komediowe, jestem wydawcą telewizji śniadaniowej dla seniorów. I gram jak najwięcej się da.
Odwiedzasz czasami Turek?
Staram się być chociaż raz w miesiącu. Odwiedzam rodziców i wpadam tu prawdziwie odpocząć. Poza tym reszta mojej rodziny mieszka w różnych częściach Polski i raz na kilka miesięcy staramy się zjechać w jedno miejsce i nagadać za wszystkie czasy.
Wystąpisz kiedyś w Koninie?
Jeżeli tylko ktoś mnie zaprosi, to bardzo chętnie. Uwierzcie - stać was na mnie (śmiech)





